nt_logo

Związek, który zaczął się w podstawówce i skończył na ślubnym kobiercu. Ideał czy kierat monogamii?

Agnieszka Miastowska

25 czerwca 2022, 12:46 · 5 minut czytania
Pamiętacie swoją pierwszą miłość? Może był to uroczy blondynek, który w przedszkolu oddawał wam swoje ciastka, a może dopiero licealna koleżanka, z którą przeżyliście swój pierwszy pocałunek. Wyobraźcie sobie, że przy tej samej osobie przyjdzie wam budzić się do końca życia. Brzmi jak marzenie czy koszmar? Zapytałam osoby będące w związkach od dzieciństwa/nastoletniości o to, jak dziś się w nich czują. I czy czegoś żałują.


Związek, który zaczął się w podstawówce i skończył na ślubnym kobiercu. Ideał czy kierat monogamii?

Agnieszka Miastowska
25 czerwca 2022, 12:46 • 1 minuta czytania
Pamiętacie swoją pierwszą miłość? Może był to uroczy blondynek, który w przedszkolu oddawał wam swoje ciastka, a może dopiero licealna koleżanka, z którą przeżyliście swój pierwszy pocałunek. Wyobraźcie sobie, że przy tej samej osobie przyjdzie wam budzić się do końca życia. Brzmi jak marzenie czy koszmar? Zapytałam osoby będące w związkach od dzieciństwa/nastoletniości o to, jak dziś się w nich czują. I czy czegoś żałują.
Związki, które zaczęły się w podstawówce. Jeden partner na całe życie Fot. Pexels
  • Zapytałam osoby będące w związkach od dzieciństwa/nastoletniości o to, jak dziś się w nich czują.
  • Panuje stereotypowe przekonanie, że jeden partner na całe życie to marzenie kobiet i koszmar mężczyzn.
  • Pary tłumaczą, czego brakuje im najbardziej w ich związkach od szkoły.

Związek szkolny

Kiedyś mówiło się sympatia, dzisiaj nastolatkowie lubią używać słowa "crush", ale sens pozostaje ten sam. Chodzi o osobę wywołującą w nas euforię, motylki w brzuchu, szybsze bicie serca. Ale jeszcze nie na tyle poważną, by mieć z nią relację wykraczającą poza wymienianie spojrzeń, niewinne rozmowy czy romantyczne liściki tudzież SMS-y. I najnaturalniejszy na świecie jest fakt, że chyba każdy z nas taką osobę po raz pierwszy spotkał w szkole.

I nie oszukujmy się, żeby kogoś do siebie zachęcić w czasie, w którym hormony buzowały, nie trzeba było dużo. Żadnych rozmów o tym, kto ile zarabia, czy planuje mieć dzieci, czy wziął kredyt i jakie ma traumy z dzieciństwa. W końcu byliśmy dziećmi.

Niektóre z takich podstawówkowych "podchodów" zamieniały się w związki, które zazwyczaj okazywały sobie czułość na szkolnym korytarzu. A nauczyciele komentowali je z pobłażliwością, mówiąc "gołąbeczkom", że "to nie pierwszy i nie ostatni ich związek" i "dzieci z tego nie będzie". I okazuje się, że często nie mieli racji.

Aneta poznała swojego obecnego partnera w gimnazjum. Powiedziała, że nigdy jej się nie podobał, zapamiętała go jako chudego, pryszczatego chłopca, który miał fajnego kolegę.

— Ale był bardzo uparty. Prosił mnie o spotkania, czekał na mnie pod salą, odprowadzał do domu po lekcjach, męczył mnie tak długo, że zgodziłam się pójść z nim do kina. I potem staliśmy się nierozłączni. Pierwsze pocałunki, pierwszy seks, mieszkanie razem — opowiada.

Rodzice byli zaniepokojeni tym, że nastolatkowie cały swój wolny i szkolny czas poświęcali wyłącznie sobie. Zdarzały im się wagary, zdarzały kłótnie z rodzicami, w których oskarżali ich, jak to typowi zakochani, o próbę ich rozdzielenia. Aneta przyznaje, że do dziś uważa, że rodzice, którzy nie biorą na poważnie nastoletnich związków swoich pociech, popełniają wielki błąd.

— Wiele razy w chwilach kryzysu słyszałam od nich, żebym dała sobie spokój, bo to nie mój pierwszy chłopak i nie ostatni, że nie warto się starać. Bagatelizowali moje uczucia, tak jakby sam fakt wieku przesądzał, o tym czy nam się uda. Mało tego — mój chłopak od swojego ojca usłyszał, że nie musi mieć mnie jako "jedynej koleżanki", bo ślubu ze mną nie wziął. Naprawdę chciał uczyć swojego syna, że wierność i lojalność obowiązują po trzydziestce? — pyta.

Wspomina wszelkie krzywdzące komentarze, zgodnie z którymi są dla siebie "próbą". Takim związkiem trampoliną, by odbić się do czegoś lepszego, gdy nadarzy się okazja. A na razie jest miło, bo mogą razem chodzić za rączkę. "Życie zweryfikuje" — mówili znajomi. Dzisiaj Aneta ma 34 lata i swojego "pryszczatego kolegę" przy sobie.

Oświadczyny na studniówce

Kamila tłumaczy mi, że sama była w związku, o którym wiedziała cała jej szkoła. Wyjaśnia, że gdy zaczynacie być ze sobą w gimnazjum, wszyscy robią z tego żart, potem się przyzwyczajają i zaczynają was traktować jak "stare małżeństwo". W liceum wszyscy obstawiali, kiedy para się zaręczy albo... wpadnie.

— Złośliwie nazywali nas bliźniakami syjamskimi, bo wszędzie chodziliśmy razem. O tym, że jesteśmy razem wiedzieli i uczniowie, i nauczyciele. Dochodziło nawet do sytuacji, gdy mój chłopak chodził do nauczyciela, u którego starałam się o wyższą ocenę, prosić, żeby ten dał mi jeszcze szansę na poprawę sprawdzianu. Niektórzy pomyślą, że to dziwne, ale po prostu troszczył się o mnie na każdym etapie naszego związku - wyjaśnia.

I tak jak ich związek zaczął się w szkole, tak punktem kulminacyjnym ich relacji była najważniejsza szkolna impreza, czyli studniówka. A chłopak Kamili zafundował całej szkole atrakcję o wiele ciekawszą niż zatańczenie poloneza. A przynajmniej bardziej zapamiętaną.

— Oświadczył mi się na oczach całej szkoły. Byłam oczywiście przeszczęśliwa, chociaż dzisiaj chyba nie wyobrażam sobie czegoś takiego. Potem otoczyły mnie koleżanki, chyba skradliśmy szkolne show. Od tej studniówki minęło 12 lat, a ja nadal spotykam moje szkolne koleżanki singielki i czuję się dziwnie. Z jednej strony jakby coś ominęło je, z drugiej jakbym to ja się z czymś pospieszyła — tłumaczy.

Mówi, że dzięki swojemu facetowi udało jej się skończyć studia, że to on motywował ją do nauki, że w nim zawsze miała wsparcie i najlepszego przyjaciela. I to była największa zaleta i jednocześnie największa wada ich relacji.

Przyjaciele? Tylko wspólni

O tym mówi mi także Aneta, gdy pytam ją o to, jak po latach ocenia swój związek zawarty jeszcze w szkole, wydaje mi się, że najpierw powie o życiowej rutynie, a może seksualnej monotonii. A ona mówi, że najbardziej brakuje jej... przyjaciół. Znajomych, którzy byliby tylko jej i w których kręgach nie byłaby "partnerką Jego". Nie pamięta żadnej imprezy, na której byłaby całkowicie sama.

— Po co dzisiaj mamy umawiać się samemu, skoro znamy się z kilkoma parami? Niezaproszenie kogoś z nich czy przyjście samemu wywołałoby masę pytań. "A gdzie on? A co pokłóciliście się?". Oczywiście możemy spotkać się w gronie samych kobiet, ale o imprezie bez partnera mogę zapomnieć - wyjaśnia.

Dodaje, że od początku tak było. Omijali wszelkie 18-stki, pierwsze wyjścia do klubów, wyjazdy wakacyjne, jeśli nie byli tam zaproszeni obydwoje. Dlaczego?

— Był moim pierwszym chłopakiem i zawsze byłam o niego zazdrosna. A on o mnie. Chyba nie mieliśmy wtedy takiej odwagi i dojrzałości, żeby "pozwolić sobie" nawzajem na samotne wyjście. Nawet gdy jedno z nas miało ochotę, to wiedziało, że to wymaga zgodzenia się na to, by to drugie wyszło. A to już było niedopuszczalne — wyjaśnia.

— Dzisiaj to już nie do odrobienia. Nie mam żadnych męskich przyjaciół, gdybym dziś sobie kogoś takiego znalazła, on oszalałby z zazdrości, to byłoby bardzo podejrzane. Ale chciałabym mieć po prostu moje grono znajomych. W którym możemy jego temat zupełnie ignorować albo któremu będę mogła się zwierzyć. Nie koleżance, której mąż się wszystkiego dowie i przekaże mojemu metodą gumowe ucho — tłumaczy.

"Jeden penis całe życie?"

Często słyszy się, że bycie z jednym partnerem przez całe życie to koszmar dla faceta i marzenie dla kobiety. To przekonanie wzięło się ze stereotypowego postrzegania seksualności kobiet. Tak jakbyśmy przyznawali, że mężczyzna "musi się wyszaleć" i im większa liczba partnerek, tym większa gotowość na związek i tak jakbyśmy podkreślali, że kobiety marzą wyłącznie o domku pełnym dzieci, a z singielskiego życia tęsknią wyłącznie za drinkiem z koleżanką. Czy faktycznie tak jest?

Monika ze swoim chłopakiem była 10 lat, zaczęli się spotykać w wieku 15 lat, skończyli półtora roku temu w wieku lat 25. I chociaż uważała, że są dla siebie najlepszymi przyjaciółmi i wielkim wsparciem, to często zastanawiała się, "jakby to było" z kimś innym.

— Mimo że byliśmy młodzi metryką, to patrzyliśmy na siebie jak stare małżeństwo. Pierwsze doświadczenia seksualne ze sobą mieliśmy już w wieku 16 lat... mija 9 lat i wiadomo, że to nie to samo. Początkowo miałam okropne wyrzuty sumienia, że w ogóle tak myślę, że czegoś mi brakuje. Sama siebie karciłam, że powinnam jak moje koleżanki marzyć o stabilizacji, a seks to coś przyziemnego, niegodnego takiej uwagi. No wiesz, mam przed sobą kandydata na ojca, a ja się martwię, że to "jeden penis przez całe życie" — śmieje się dzisiaj.

Z czasem zaczęło się między nimi psuć, a Kamila znalazła na jego telefonie dwuznaczne rozmowy z koleżankami z internetu. Wiedziała, że to nie musi być powód końca relacji, ale chciała najzwyczajniej w świecie spróbować czegoś nowego.

Śmieje się, że mając 26 lat czuje się jak zupełna nowicjuszka w świecie randek. Czy raczej amatorka szczęśliwa ze swojego położenia.

— Tak, brakowało mi tego. I tak uważam, że kobiety nadal nie mogą mówić wprost, że wizja seksu z jedną osobą do końca życia może być po prostu niesatysfakcjonująca. Nie zanim poznacie kogoś więcej, a tym samym siebie bardziej — wyjaśnia.

Jak psycholog Katarzyna Kucewicz mówiła w rozmowie z MamaDu: "Pary będące w długodystansowych związkach narzekają zazwyczaj na wypalenie namiętności — zastępuje ją przyjaźń pomiędzy dwiema osobami. Ludzie, którzy razem wkraczali w dorosłość, mieli wspólne doświadczenia, nierzadko po czasie widzą w sobie przyjaciół, kompanów, więc pod pewnymi względami mogą zachowywać się jak rodzeństwo".

I to jest chyba największe ryzyko długoletniego związku — związanie się tak mocno, że partner stanie się naszym najlepszym przyjacielem i... głównie przyjacielem. Ale każdy oceni sam czy to największa zaleta, czy wada.

Czytaj także: https://natemat.pl/412420,czego-boja-sie-mezczyzni-w-zwiazku-oto-ich-odpowiedzi