Jestem jedną z niewielu osób na świecie, którym nie podobał się "Dom z papieru". Dlatego z przyjemnością odpaliłem koreański remake hitu Netfliksa, by mieć świeże podejście, a nie takie "fanowskie", bo ktoś tyka świętość. I tym razem się nie zawiodłem, choć teraz mogę zostać też jedną z niewielu osób, którym podobał się "Dom z papieru: Korea".
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Dom z papieru: Korea" to remake hiszpańskiego przeboju Netfliksa. Nowa wersja ma 12 godzinnych odcinków
Pierwsza część ma 6 odcinków i już można ją oglądać (premiera 24 czerwca). Data premiery 2. części nie jest jeszcze podana
W obsadzie znaleźli się m.in. znany ze "Squid Game" Park Hae-soo oraz "Lostów" Kim Yun-jin
Koreański "Dom z papieru" osadzony jest w niedalekiej przyszłości i może się spodobać widzom, którym nie siadł oryginał
Netflix z "Domem z Papieru" rozbił bank. Serial dorobił się 5 sezonów i każdy był globalnym fenomenem, a także rozkręcił modę na hiszpańskie produkcje. Tych powstało już całkiem sporo, sporo z nich to kaszany (jak np. ostatnio "Nowy Eden"), ale widzowie ciągle łakną nowych. Największego hitu nie można było ciągnąć w nieskończoność, więc Netflix postanowił zacząć wszystko od nowa, ale w Korei Południowej, której seriale też zresztą mocno trendują ("Squid Game" to przebój wszech czasów amerykańskiej platformy).
Remake "Domu z papieru" dzieje się w 2025 roku w zjednoczonej Korei. Dla mnie to sztos!
Koreański "Dom z papieru" z hiszpańskim oryginałem łączą przede wszystkim ksywki głównych bohaterów, plan napadu na mennicę oraz czerwone uniformy, choć w nowej wersji rabusie nie noszą już podobizny Salvadora Dali, lecz maski Hahoe (były m.in. używane do odpędzania złych duchów, ale i wyśmiewania rządzących). Akcja zgodnie z tytułem osadzona jest w Korei, tylko, że nie do końca. Remake jest bowiem lekko science-fiction i jest to moim zdaniem strzał w dziesiątkę.
Fabuła toczy się w niedalekiej przyszłości, a konkretnie w 2025 roku. Korea Północna i Południowa jakimś cudem się dogadały, stworzyły Koreańską Wspólnotę Gospodarczą, a pierwszy koncert w Pjongjangu zagrała turbogwiazda k-popu, czyli BTS. Szczególnie ten ostatni motyw wydaje się kompletnie nierealny w naszym świecie (za słuchanie tej grupy w Korei Północnej można być nawet aresztowanym).
W każdym razie złodzieje pod wodzą Profesora (Yoo Ji-tae) chcą obrabować Wspólną Koreańską Mennicę, gdzie drukowane są zupełnie nowe (dosłownie i w przenośni) wony. Ma to też sens z praktycznego punktu widzenia - hiszpańscy twórcy nie dostali zgody na kręcenie zdjęć z napadu w prawdziwym obiekcie, co jest w miarę zrozumiałe. Koreańczycy więc ogóle nie mieli z tym problemu, bo wymyślili zupełnie nowy budynek, banknot i instytucję, więc nikt się nie przyczepi, że zdradzają jakieś tajemnice.
Osadzenie akcji w futurystycznym świecie jest oryginalne i intrygujące, ale ma też znaczenie fabularne. Dochodzi np. do napięć pomiędzy policjantami, którzy mają różne metody walki z przestępcami (ci z północy bardziej agresywne, ci z południa "opiekuńcze"), a także uwięzionymi w mennicy zwykłymi ludźmi.
Rzecz jasna Korea Południowa (serial nie jest koprodukcją z sąsiadami) jest pokazywana jako ta fajniejsza, na północy są "komuchy", a jeden z bohaterów spędził większość życia w obozie. Wątek społeczno-polityczny dodaje jednak pikanterii całej historii. Nie zabrakło też tradycyjnej dla tego kina krytyki kapitalizmu i nierówności klasowych, ale takie rzeczy mieliśmy też w oryginalne. Złodzieje wcale przecież nie chcą ukraść 4 biliony wonów, ale i zrealizować misję. Tak, tak.
"Dom z papieru: Korea" jest lepszy od hiszpańskiego oryginału? Zdania będą podzielone.
Od hiszpańskiego "Domu z papieru" odbiłem się już po drugim odcinku. Nie mogłem przeboleć głupoty głównych bohaterów - misternie planują napad pół roku, w ekipie są sami profesjonaliści, wiedzą, o co toczy się ta śmiertelnie niebezpieczna gra, a potem wszystko idzie w cholerę, bo jednej z drugim zebrało się na amory. To telenowela czy serial z gatunku heist? W koreańskiej wersji nie ma od razu takich pseudo zwrotów akcji, a nawet jeśli są... to pasują mi do specyfiki południowokoreańskiego kina.
Zresztą tam przecież na seriale mówi się "drama", więc wszystko się zgadza, a cały oryginalny pomysł idealnie przekłada się na koreańską estetykę (czasem aż się dziwię, że to właśnie tam nie powstał oryginał). Niektórzy aktorzy są "nadekspresyjni", co też jest charakterystyczne dla azjatyckiego kina, ale wymienione na wstępie gwiazdy "Squid Game" i "Lostów" (Park Hae-soo - Berlin i Kim Yun-jin - negocjatorka Seon Ujin) już grają zupełnie na poważnie. Uwielbiany przez fanów hiszpańskiego serialu Profesor w nowej odsłonie też daje radę - ma w sobie coś z geniusza i psychopaty.
Wszystkie przytoczone przeze mnie zalety mogą być równocześnie wadami konserwatywnych miłośników oryginału, którzy nie wyobrażają sobie tej historii bez hiszpańskiej urody aktorów, kłótni w tym języku i "Bella Ciao" (aczkolwiek jest sympatyczne nawiązanie do tej piosenki).
Obiektywnie rzecz biorąc godzinne odcinki serialu są niestety trochę za długie, bo napięcie często leży i kwiczy. Dłużyzny czy to w dialogach postaci, czy w zwykłym snuciu się po ekranie, są jednak często ubijane porządnymi zwrotami akcji – te jednak zrobią większe wrażenie tylko na osobach, które nie znają pierwowzoru.
Obejrzałem już 3. odcinki "Domu z papieru: Korea" (o jeden więcej niż hiszpańskiego oryginału) i chcę więcej. Podoba mi się w nim utopijna wizja świata, a główny koncept Alexa Piny gładko wchodzi w koreański vibe. Nie jest to serial idealny i nie mam pojęcia, czy powtórzy sukces "La casa de papel". Wreszcie jednak mogę powiedzieć w towarzystwie, że podobał mi się "Dom z papieru". Trudno, że dopiero w koreańskim remake'u.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.