Fot. VGP

Eksploatacja i serwisowanie samochodów na prąd, przywracanie im sprawności po stłuczkach i wypadkach oraz negatywny wpływ na środowisko naturalne – oto tematy, które rozpalają wyobraźnię zarówno entuzjastów, jak i zagorzałych przeciwników elektromobilności. Zapomnijmy o internetowych mędrkach i sprawdźmy, jak wszystko wygląda w rzeczywistości.

REKLAMA

Poznań, Techniczne Centrum Szkoleniowo-Serwisowe Volkswagen Group Polska. Trafiłem właśnie do miejsca, w którym od dobrych paru godzin rozmawiam ze specjalistami zajmującymi się akumulatorami wysokonapięciowymi, montowanymi w nowoczesnych samochodach elektrycznych.

Jednak zdobywanie wiedzy teoretycznej to nie wszystko: przyglądam się też z bliska najważniejszym elementom pojazdów zasilanych prądem, a do tego... uczę się je naprawiać. Na głowie: gogle VR. W dłoniach: kontrolery umożliwiające pracę w tym wirtualnym warsztacie. 

logo
Szkolenie w TCSS Fot. VGP

Dodajmy, że wszystko to nie jest inscenizacją przygotowaną wyłącznie po to, aby zapewnić rozrywkę dziennikarzowi – w taki sam sposób szkoli się tzw. ekspertów wysokich napięć (HVE), którzy w przyszłości zaczną pracę w serwisach Volkswagena, Audi, Porsche, Škody, Seata i Cupry.

Czy ich obowiązki zawodowe będą lekkie, łatwe i przyjemne? Cóż, z jednej strony obsługa elektrycznego układu napędowego to proces wypełniony rygorystycznymi procedurami, które u mnie, laika, wywołują lekki zawrót głowy (gwarantuję: to znacznie bardziej skomplikowane od "grania w gry", w których zabija się hordy VR-owych zombiaków).

Jednak z drugiej: modułowość nowoczesnej platformy MEB – zaprojektowanej przez Volkswagen Group specjalnie dla pojazdów z napędem elektrycznym – sprawia, że poszczególne elementy wymienia się tutaj niczym klocki Lego, natomiast zakres napraw jest bardzo, ale to bardzo daleki od powszechnego mitu, głoszącego, że...

Mit pierwszy: gdy w samochodzie elektrycznym zacznie szwankować akumulator, samochód nadaje się wyłącznie na złom

W samochodach opartych na MEB znajdziesz od siedmiu do dwunastu litowo-jonowych modułów (ciekawostka: tworzonych m. in. w Polsce), które zamknięto w płaskiej obudowie z aluminium. 

Z jak wielkim przeskokiem technologicznym mamy do czynienia, uzmysławia mi stojący obok akumulator z pierwszej generacji e-Golfa, wyglądający niczym dzieło domorosłego wynalazcy; Pomysłowego Dobromira, który sklecił całość na bazie elementów znalezionych w hurtowni elektrycznej. Cóż, w przypadku poczciwego "Króla Kompaktów" wszystko trzeba było mozolnie dopasowywać do tunelu środkowego konstrukcji projektowanej przecież jako samochód spalinowy.

logo
Na pierwszym planie: akumulator z e-Golfa Fot. VGP

Wróćmy do platformy MEB: choć na co dzień wszystkie moduły tworzą w niej swoisty system naczyń połączonych, to gdy którykolwiek z nich zacznie szwankować, modularna budowa pozwala na jego wymianę niezależnie od właściwie działającej reszty. Sprawia to, że ewentualna naprawa jest nie tylko łatwiejsza i szybsza, lecz także znacznie tańsza.

Wobec tego między bajki można włożyć przerażające opowieści o tym, iż usterka akumulatora w e-samochodzie (o ile nie będzie naprawiana w ramach naprawy gwarancyjnej) z automatu oznacza wydatki sięgające kilkudziesięciu – albo i więcej! – tysięcy złotych. W czarnym scenariuszu mówimy raczej o paru tysiącach złotych (w zależności od rodzaju modułu, gdyż w MEB stosuje się ich osiem rodzajów).

Jak widać, branża motoryzacyjna podchodzi do tych spraw bardziej ekonomicznie (i ekologicznie), niż producenci laptopów tudzież innych smartfonów, w których problem z jakimkolwiek elementem akumulatora wymaga wymiany całego układu zasilania, co często okazuje się po prostu nieopłacalne.

logo
Tutaj nie spotkasz Michela Morana, krzyczącego "oddaj fartucha"! Fot. VGP

Mit drugi: serwisowanie samochodu elektrycznego w Polsce jest drogą przez mękę

"Jeżeli zepsuje ci się którykolwiek samochód elektryczny produkowany przez Volkswagen Group, trzeba wysłać go na lawecie do Niemiec, do jednego z centrów napraw działających w Wolfsburgu i Erfurcie" – oto prawda objawiona, którą zaledwie dwa tygodnie temu podzielił się ze mną pewien dziennikarz motoryzacyjny z kilkudziesięcioletnim stażem w zawodzie. 

Cóż, w jego słowach zgadza się wszystko poza tym, że... nie zgadza się w nich nic. Samochody elektryczne mogą naprawiać wszyscy partnerzy serwisowi Volkswagen Group w Polsce (w Polsce ta sieć obejmuje niemal 400 salonów sprzedaży i warsztatów).

W przypadku najpoważniejszych ingerencji pojazd trafia do jednego z tych miejsc: VGP Centrum Diagnostyczne w Poznaniu, serwisy Cichy-Zasada w Warszawie i Poznaniu, do tego PIA (w Warszawie, Poznaniu i Rybniku), Carsed (również Stolica), Auto Group Polska (Wrocław), Krotoski (Łódź), Audi Centrum Poznań Ławica i Autoremo (Nowy Targ) – oto jedenaście punktów, w których działają tzw. Centra Napraw Akumulatorów specjalizujące się w samochodach elektrycznych na platformie MEB. Niedługo dojdą do nich: Autorud SEAT (Kielce), Auto Miras i CityMotors (oba w Gdańsku). 

logo
Spece z Volkswagena przy nowoczesnym akumulatorze MEB Fot. VGP

Owszem, to wybór nieporównywalny z tym, jakim dysponują posiadacze samochodów z silnikami 1.9 TDI – mogący podjechać do ASO również w mniejszych miejscowościach – jednak stan rzeczy poprawia się naprawdę szybko. 

Dynamiczna elektryfikacja gamy modelowej po prostu wymusza na koncernach motoryzacyjnych ogromne inwestycje w to, aby korzystanie z samochodu na prąd było równie wygodne, co z pojazdu zasilanego benzyną lub olejem napędowym. 

Mit trzeci: jakakolwiek stłuczka autem elektrycznym sprawia, że pojazd nadaje się do kasacji; no a jeżeli – nie daj Boże! – wpadniemy do wody, to już w ogóle przechlapane

Zacznijmy od kwestii kluczowej: w razie wypadku nowoczesny samochód na prąd z założenia jest bezpieczniejszy od spalinowego. Pomińmy, drogi czytelniku, dysputy toczone w "internetach", bądź też przy grillu i piwie (czyli: "co jest gorsze – wybuchający zbiornik paliwa czy palący się akumulator), skupiając się na czymś innym.

Akumulator nowej generacji – otoczony grubą ramą z aluminium, a w części dolnej wzmocniony panelami o strukturze przypominającej plastry miodu – to element konstrukcyjny, dzięki któremu nie tylko zwiększa się sztywność nadwozia. Projektuje się go tak, aby w razie poważnej kolizji przejął dużą część energii kinetycznej, zwiększając poziom bezpieczeństwa biernego.

Gdy pojazd zalicza niemiłą przygodę, mechanicy sprawdzają obudowę akumulatora pod kątem ewentualnych odkształceń i nieszczelności. Gdy pojawią się jakiekolwiek wątpliwości, auto trafia do tzw. strefy kwarantanny, gdzie jest izolowany i monitorowany.

logo
Moduł, jaki jest, każdy widzi Fot. VGP

Tak, podobna sytuacja może zakończyć się wymianą jakiegoś modułu. Tak, wymienia się sterowniki (w tym najważniejszy sterownik poduszek powietrznych) i bezpieczniki pirotechniczne. Tak, zdarzyło się, że ubezpieczyciel – zaniepokojony rysą na ramie akumulatora – nakazał, na wszelki wypadek, jej wymianę.

Jednak całość konstrukcji jest tak wytrzymała, że – jak mówią mi pracownicy poznańskiego Centrum Szkoleniowo-Serwisowego – do tej pory nie zetknęli się z sytuacją, po której do przysłowiowego kosza nadawałby się cały akumulator. Włączając w to przypadki, gdy w bok pojazdu uderzał... pociąg.

No a co z tą wilgocią? Obudowa jest hermetycznie szczelna, a producent gwarantuje, że do rozszczelnienia nie dojdzie nawet wówczas, gdy samochód spoczywa przez godzinę pod wodą.

logo
Nie był to wykład z gatunku tych nudnych Fot. VGP

Mit czwarty: niedługo miliony akumulatorów zużytych przez bogaty Zachód zaśmiecą i zatrują Trzeci Świat

Gdy nadchodzi dzień, w którym akumulator podupada już poważnie na zdrowiu (określają to normy gwarancyjne, w przypadku Volkswagen Group wynoszące 70 proc. wydajności wyjściowej po stu sześćdziesięciu tysiącach kilometrów lub ośmiu latach), a serwis uznaje, że wymiana poszczególnych modułów nie ma większego sensu, zaczyna się – nazwijmy to tak – ścieżka reinkarnacji. 

To moment, w którym akumulatory dostają drugie, a nawet trzecie życie – choć ich wydajność jest już zbyt niska, aby służyły dalej mocnym samochodom, to wciąż z powodzeniem można wykorzystać je w innych, mniej wymagających celach. Jakich? 

Zastosowań jest mnóstwo; tworzy się z nich np. gigantyczne power banki, wykorzystywane w szybkich stacjach ładowania samochodów elektrycznych, stają się również elementami systemów awaryjnego podtrzymywania energii w firmach i zasilają oświetlenie LED.

Świetnym przykładem może być tutaj również współpraca Volkswagen Group z indyjskim start-upem Nunam, w ramach której moduły pochodzące z egzemplarzy testowych Audi e-tron trafiają do (zaprojektowanych specjalnie pod tym kątem) rikszy.

To rozwiązanie, nazywane elektromobilnością w wersji "lajt", ma być opłacalne nie tylko z finansowego punktu widzenia. Chodzi również o ekologię (biorąc pod uwagę fakt, iż znaczna część energii w Indiach pochodzi z węgla, start-up rozwija też system solarnych stacji ładowania), a także interesy społeczne – pojazdy owe będą służyły głównie Hinduskom znajdującym się w trudnej sytuacji życiowej, pozwalając im zyskać niezależność ekonomiczną.

Zapytasz: a co, gdy wydajność ogniw spadnie do jeszcze niższego poziomu? Jeżeli w tym miejscu oczyma wyobraźni widzisz gigantyczne stosy akumulatorów zalegających na wysypiskach pod Mumbajem, Delhi, Bengaluru albo Hajdarabadem, możesz odsunąć tę wizję na bok.

logo
Akumulator MEB z nieco bliższej perspektywy Fot. VGP

Jeżeli przyjrzeć się ważącemu ok. czterystu kilogramów akumulatorowi MEB, okaże się, że ten najdroższy element samochodu elektrycznego jest cenny również "po śmierci". Bowiem można z niego pozyskać 126 kg aluminium, 71 kg grafitu, 41 kg niklu, 37 kg elektrolitów, 22 kg miedzi, 21 kg plastiku, 12 kg manganu, 9 kg kobaltu, 8 kg litu, 3 kg stali oraz dziesiątki kilogramów innych – wciąż sporo wartych – pozostałości.

W tym układzie nie dziwi fakt, iż producenci samochodów inwestują gigantyczne kwoty również w optymalizację recyklingu – w przypadku Volkswagen Group skuteczność owa wynosi w tym momencie 95 proc., natomiast w bliskiej przyszłości ma to być równe sto procent.

Pozyskane w ten sposób surowce zostaną wykorzystane do tworzenia nowych akumulatorów. Dodajmy: akumulatorów jeszcze bardziej przyjaznych Matce Ziemi, gdyż wyprodukowanie w taki sposób – sięgając po recyklowane materiały oraz, oczywiście, "zieloną" energię elektryczną w fabrykach – zaledwie jednego akumulatora o pojemności 62 kWh, pozwala ograniczyć emisję dwutlenku węgla do atmosfery o ok. 1,3 tony.