Obaj są politykami o profilu autorytarnym, którzy chcieliby dzierżyć władzę nad Polską jak Putin nad Rosją, Erdogan nad Turcją czy Orban nad Węgrami. Obaj posługują się takimi samymi metodami politycznego działania.
Ziobro nie jest ciałem obcym w Zjednoczonej Prawicy, jest emanacją tego, czym Jarosław Kaczyński chciałby być i jest, ale nie zawsze może się z tym uzewnętrznić, bo nie pozwala mu na to pragmatyzm oraz cyniczna kalkulacja zysków i strat.
Zbigniew Ziobro zawsze, kiedy w PiS-ie lub przy PiS-ie był, grał pierwsze skrzypce. Za pierwszego rządu PiS-u był typowany na następcę Jarosława Kaczyńskiego w partii, teraz też uchodzi za głównego rozgrywającego o schedę po nim. Prezes PiS-u nie tylko wybaczył mu zdradę, ale też dobrowolnie dał mu wielką władzę – nie tylko dlatego, że to niewielkie poparcie, jakie Solidarna Polska uzyskuje w społeczeństwie, było mu niezbędnie konieczne dla pewności wygranej. Przede wszystkim ze względu na wygodę: Ziobro realizuje to, czego Kaczyński chce, ale na użytek opinii publicznej prezentowane jest to jako samowolka ministra sprawiedliwości.
A jednocześnie Kaczyński pozwala się Ziobrze umacniać. Wieloletnia znajoma ministra, sędzia Dagmara Pawelczyk-Woicka została przed kilkoma tygodniami szefową upolitycznionej KRS. Wcześniej, w lutym, prawa ręka Ziobry – Bogdan Święczkowski nie tylko został wybrany przez Sejm do Trybunału Konstytucyjnego, ale i ma być poważnym kandydatem do objęcia, po Julii Przyłębskiej, stanowiska jego prezesa.
Ziobro zabezpieczył też los sędziów z likwidowanej Izby Dyscyplinarnej – zostaną rozparcelowani po całym Sądzie Najwyższym. Szykuje się też, o czym pisała „Gazeta Wyborcza”, do zabetonowania swoich ludzi w Prokuraturze Krajowej.
Służy temu, błyskawicznie procedowana (powstały na początku czerwca projekt został już skierowany do pierwszego czytania) nowela Prawa o prokuraturze. Wedle nowych zapisów, Prokurator Generalny zostaje pozbawiony kompetencji kadrowych na rzecz Prokuratora Krajowego, którym obecnie jest zaprzyjaźniony z Ziobrą Dariusz Barski.
Gdy nadejdzie zmiana władzy, nowy rząd nie będzie mógł dokonać żadnych zmian w Prokuraturze Krajowej, bo jej szefa można odwołać jedynie za zgodą prezydenta. Na to wszystko zgodę musiał dać prezes PiS-u. Zapewne musiał także zaaprobować wykorzystywanie publicznych pieniędzy z tzw. Funduszu Sprawiedliwości na uprawianie przez Ziobrę swojej polityki partyjnej.
Sam Ziobro utrzymuje z Jarosławem Kaczyńskim nader poprawne relacje i wchodzi w alianse z politykami, którzy są w twardym jądrze PiS-u (Jacek Sasin, Beata Szydło). Odejście prezesa z rządu, do którego wchodził przecież, by tonować napięcia między Ziobrą a Morawieckim, łatwo odczytać można jako zwycięstwo ministra sprawiedliwości. Jednocześnie ubolewał, że brak Kaczyńskiego będzie „optycznie zauważalny” i oddawał mu honory za rządową działalność. Jeśli zaś dochodzi do różnicy zdań, to jest ona artykułowana w elegancki sposób.
Kiedy Ziobro zaatakował premiera („wraz z odejściem Beaty Szydło, skończyło się zielone światło dla zmian w sądownictwie”), Kaczyński uznał to jedynie za przejaw „niedobrej gry taktycznej, całkowicie niepotrzebnej”. Kiedy zaś Kaczyński uznał, że „sądy w Polsce działają fatalnie źle” (po siedmiu latach ich „reformowania” przez Zjednoczoną Prawicę), Ziobro pozwolił sobie jedynie na poinformowanie, że ma „inną ocenę i wielki szacunek dla dokonań Jarosława Kaczyńskiego”. Kurtuazja pełną gębą, ale też wspólnota myślenia.
Cofnijmy się w tym miejscu do momentu, kiedy Beatę Szydło zastąpił na stanowisku szefa rządu Mateusz Morawiecki. Natychmiast pojawiły się głosy, że nowy premier ma być łagodną twarzą PiS-u, nowoczesną, proeuropejską, nie tak antagonizującą społeczeństwo. Antytezą Ziobry, przeciwwagą dla niego.
Tymczasem dziś już wiemy, że premier, by zasłużyć się w oczach Jarosława Kaczyńskiego, musiał przejąć agendę i retorykę Ziobry. Dlaczego? Bo Ziobro i Kaczyński przeglądają się w sobie jak w lustrze.
Faktem jest, że aktualnie Ziobro próbuje budować swoją tożsamość polityczną, zaznaczać swą odrębność od kursu, jaki obrał Morawiecki (bo nie Kaczyński – Kaczyński najchętniej podążyłby śladem Ziobry, a jeśli cokolwiek go od tego powstrzymuje, to tylko świadomość, że nadmierna radykalizacja oznacza sondażowe straty) – balansuje niemalże na granicy Polexitu, podgrzewa wojnę kulturową i broni węgla jak niepodległości (a z wiatrakami walczy niczym Don Kichot).
Wszystko po to, by się budować wizerunkowo w radykalnym elektoracie, na wypadek rozstania z PiS-em.
Jeśli jednak Jarosław Kaczyński postanowi zrzucić Ziobrę z sań, to tylko dlatego, że tak mu wyjdzie z twardych kalkulacji politycznych, a nie dlatego, że się z nim nie zgadza. A gdyby PiS wziął władzę po raz trzeci i jeszcze mocniej się ukorzenił, to jest pewne, że Kaczyński będzie wtedy mówił Ziobrą. Ziobro bowiem to ostateczna forma PiS-u.