Lewicka: Nie liczcie na Andrzeja Dudę! On był, jest i będzie wiernym synem PiS-u
Karolina Lewicka
30 maja 2022, 13:36·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 30 maja 2022, 13:36
Nisko mamy zawieszoną poprzeczkę. Oj, jak niziutko! Byle co wystarczy, by wzbudzić poklask i obudzić nadzieję. Na emancypację Andrzeja Dudy. Na jego samodzielność, na jego demokratyczną naturę (?), tylko może akurat do tej pory tłamszoną przez PiS. Może się wreszcie wybije na niepodległość, może da Kaczyńskiemu odpór, może się zacznie opowiadać nie za Prawem i Sprawiedliwością, ale prawem i sprawiedliwością.
Reklama.
Reklama.
Obserwuj naTemat w Wiadomościach Google
Ostatnio fetowano Andrzeja Dudę przy okazji projektu ustawy o Izbie Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Projektu, który zmieniał to, co - wielu o tym zapomniało - pięć lat temu właśnie sam prezydent i jego przyboczni wymyślili. Który zmieniał tak, byle tylko nie za wiele zmienić, głównie szyld.
Nie będzie Izby Dyscyplinarnej, ale będzie Izba Odpowiedzialności Zawodowej, w której - bo tak skonstruowano zasady powoływania w jej skład - zapewne znów zasiądą sędziowie mianowani przez neo-KRS, czyli ściśle związani z obozem władzy.
Może i ta ustawa odblokuje nam pieniądze z KPO, ale czy naprawia nam cokolwiek w wymiarze sprawiedliwości? Nie, nic. Duda tylko pomaga PiS-owi zdobyć unijne fundusze, wszak za pasem rok wyborczy, kasa jest potrzebna.
Czytaj także: Lewicka: Ziobro, czyli jak zero może trząść całym krajem. Historia tragiczna
Chwalono też Andrzeja Dudę za postawę polityczną po 24 lutego. W niektórych oczach wyrastał nawet na ani chybi męża stanu. Naprawdę? Sytuacja jest poważna, by nie powiedzieć - dramatyczna. Mamy wojnę tuż za naszą wschodnią granicą. To, że prezydent odbywa w tym czasie wizyty dyplomatyczne, które powinien odbyć, i przyjmuje przy Krakowskim Przedmieściu ludzi, których przyjmować należy, to żadne wielkie osiągnięcie. To zwyczajna robota.
Po to mamy prezydenta, po to on ma swoje kompetencje dotyczące polityki zagranicznej. Nic też na razie nie wiadomo, by to polski prezydent odegrał kluczową, niepoślednią rolę w reakcji świata Zachodu na wojnę w Ukrainie.
Kiedy zaś Mateusz Morawiecki rugał rząd w Berlinie, to Andrzej Duda nie przyłączył się do tego antyniemieckiego chóru, a nawet raczył stwierdzić, że „Niemcy są wielkim partnerem Polski”. Co za szczęście!
A już w ogóle radość wielka, gdy w przemówieniu do Zgromadzenia Narodowego prezydent pochwalił Unię (tę samą Unię, co do której wciąż pretensje ma PiS), a nawet przypomniał zasługi Lecha Wałęsy (!) w naszej drodze do NATO.
Tak prezydent, powiedziawszy prawdę, zasłużył na słowa uznania liczne komplementy. Niemalże - bohater! Bo przecież PiS chce Wałęsę wygumkować, a Andrzej Duda jednak uznaje, że legendarny przywódca „Solidarności” istniał i nie nazywał się Mateusz Morawiecki. I za to należy mu się wdzięczność, cześć i sława.
Ale największa do tej pory fala wdzięczności wylała się po zawetowaniu lex TVN, tak jakby nie chciano przyjąć do wiadomości, dlaczego do tego doszło. Przecież nie dlatego, że prezydentowi jakoś szczególnie zależy na wolnych mediach! Po prostu Pałac był pod silną presją USA. Gdyby prezydent ustawę podpisał, to zostałby przez Waszyngton zmarginalizowany na arenie międzynarodowej. Jego pozycja - Andrzeja Dudy osobiście i w roli prezydenta RP - byłaby osłabiona.
Andrzej Duda wetował tę ustawę, bo wiedział, że jeśli nie gadają z tobą Amerykanie, to się w ogóle nie liczysz. I że po życiu w Pałacu też jest dalsze życie, a niechęć USA może je uczynić gorszym.
Czytaj także: Lewicka: PiS jako "sumienie Europy", czyli o billboardach Mateusza Morawieckiego
Te sam mechanizm zadziałał kilka lat wcześniej, kiedy Duda doprowadził do dymisji Antoniego Macierewicza z funkcji ministra obrony narodowej. Zrobił to nie dlatego, że nie było wcześniej drugiego takiego szkodnika w MON-ie, ale reagując na twarde dictum Ameryki: albo Macierewicz zniknie, albo przestajemy z wami rozmawiać.
Prezydent czasem nie zrobi czegoś złego lub zrobi coś dobrego, ale nie stoją za tym motywacje związane z racją stanu czy dobrem praworządnej i demokratycznej Polski, lecz twarde kalkulacje osobiste i polityczne.
Duda podziela, przynajmniej w dużej części, sposób myślenia Kaczyńskiego o świecie, i wciąż wspiera obóz władzy. Trudno sobie wyobrazić, by miało to ulec zmianie na półtora roku przed wyborami parlamentarnymi - Dudzie też zależy na ponownej, trzeciej wygranej PiS-u, bo nie ma ochoty na kohabitację z jakimś rządem opozycyjnym, rozmowę z premierem Tuskiem czy Hołownią.
Gdyby jednak PiS przegrał, to Pałac z pewnością będzie dla tej partii ośrodkiem wspierającym i niewykluczone, że torpedującym działania nowej władzy.
Przypomnijmy sobie też ostatnie wybory prezydenckie. To nie Duda oponował przeciwko wyborom kopertowym, których miał być beneficjentem. To Jarosław Gowin doprowadził do ich zablokowania, a w rezultacie do tego, że obecnie nikt legalności wyboru Dudy na drugą kadencję nie podważa.
Tymczasem prezydent, odwołując wicepremiera z jego funkcji, pouczał go, strofował i wyrażał nadzieję, że „nie będzie częścią totalnej opozycji”. Także Duda korzystał z propagandy mediów publicznych na jego rzecz i nie protestował przeciwko zohydzaniu jego głównego konkurenta. Te wybory były legalne, ale nie uczciwe. Dudzie to nie przeszkadzało i nie przeszkadza.
Czytaj także: Wojna za naszą granicą obnażyła dotychczasową politykę PiS. To „kamieni kupa”
Na pierwszy rzut oka trudno zatem zrozumieć, skąd te nadzieje z nim związane, że może jednak, że już tym razem, stanie się prezydentem wszystkich Polaków. Może to efekt potrzeby społecznej części wyborców opozycji, by widzieć we władzy nie tylko obcych, ale też trochę swoich.
Od siedmiu lat władza jest bowiem wroga, opresyjna, obrażająca wyborców swoich politycznych przeciwników. Bycie wobec niej w kontrze jest męczące, zwłaszcza jeśli czasy nie są bezpieczne. Ten podział na „my” i „oni” wyczerpuje psychicznie.
Może stąd czepianie się pewnych przejawów „niezależności” prezydenta od jego macierzystego ugrupowania, by w rezultacie dostrzec w nim figurę władzy dla nas wszystkich. Ale to złudzenie optyczne, samooszukiwanie się, stąd szanowni liczący od prezydenta na cokolwiek - nie liczcie!
Pozostaje on wiernym synem swego obozu. Jeśli robi coś przeciwko, wbrew niemu, to tylko dla własnej korzyści. Napięcia między Dudą a Zjednoczoną Prawicą są tylko odpryskami walk frakcyjnych, rywalizacji o wpływy i możliwości. Duda nie próbował Kaczyńskiemu stanąć na drodze ku państwu partyjnemu, wspierał go w tym dziele, bo mu się to także opłacało. Nic się nie zmieniło.
Czasem Duda spróbuje zaznaczyć autonomię swojego urzędu, ale na zawsze pozostanie w ścisłym sojuszu z PiS.