Jarosław Kaczyński zasugerował, że polskiemu rynkowi medialnemu potrzebna jest "repolonizacja". Czy to dobry pomysł? Niestety – zdaniem ekspertów polityczne "majstrowanie" przy rynku oznaczać będzie przede wszystkim spadek niezależności mediów.
Konieczność “repolonizacji mediów i banków” była jednym z tematów poruszonych przez Jarosława Kaczyńskiego na piątkowym spotkaniu z sympatykami PiS w Zielonej Górze. Jak informuje “Gazeta Wyborcza”, zdaniem prezesa zagraniczne media są niebezpieczne, ponieważ mogą Polakom "odbierać część mózgu i systemu nerwowego". Kaczyński twierdził tez, że w obecnym stanie rynku medialnego nawet “kolorowe pisma” są elementem “frontu obrony systemu”.
Czy obawy Kaczyńskiego są przesadzone? A może jednak powinniśmy niepokoić się faktem, że zdecydowana większość polskich mediów jest w rękach zagranicznego kapitału? Pytaliśmy Was o to dzisiaj rano. Teraz zaś o opinię spytaliśmy polskich medioznawców. Nie zostawiają oni na pomyśle Kaczyńskiego suchej nitki.
Europa Środkowa i Wschodnia w rękach koncernów
– Rzeczywiście, pojawiają się głosy, że ponad 80% medialnego rynku jest w rękach zagranicznych koncernów – mówi prof. Wiesław Godzic. – Musimy jednak pamiętać o tym, że podobnie sytuacja wygląda w wielu innych krajach, zwłaszcza w naszym regionie – dodaje medioznawca. – W Czechach właściwie cały rynek prasy jest w rękach koncernów, zagraniczny kapitał jest także silnie obecny na medialnym rynku Bułgarii, Rumunii czy Węgier – dodaje dr Zbigniew Bajka, medioznawca z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nasz rozmówca zaznacza, że obecnie te media, które zasila w 100 proc. polski kapitał, trzymają się z dala od polityki.
Czytaj też:Rupert Murdoch zamyka "The Daily". Dziennik w postaci aplikacji był błędem
Ekspansja dużych medialnych koncernów na chłonne rynki krajów Europy Wschodniej w latach dziewięćdziesiątych jest w pełni zrozumiała. Biorąc pod uwagę technologiczne i organizacyjne zapóźnienie mediów w naszym regionie Europy, napływ zagranicznych inwestorów był niemal nieunikniony. – W latach dziewięćdziesiątych brakowało rodzimego kapitału, nie było też know-howu – zauważa dr Bajka. Zagraniczne koncerny przynosiły do Polski choćby takie nowinki, jak skład komputerowy, szybko unowocześniając polskie redakcje.
Medialna piąta kolumna, czy zwykły biznes?
Czy podejrzenie, że zagraniczne media w Polsce są reprezentantami politycznych interesów obcych państw, jest słuszne? Przede wszystkim wydaje się, że w dzisiejszych czasach ciężko jest już mówić o ściśle “narodowych” koncernach. Najczęściej medialne spółki są konglomeratami o złożonej, międzynarodowej strukturze kapitałowej. – Trudno jest np. precyzyjnie powiedzieć, z jakich państw pochodzi kapitał takich stacji, jak TVN czy Polsat – mówi prof. Godzic.
– Nie widzę na polskim rynku mediów zagrożenia ze strony kapitału z innych krajów – mówi dr Bajka. Jego zdaniem nie ma żadnych powodów, żeby zakładać, że polskie redakcje muszą “chodzić na pasku” zagranicznych właścicieli. Przeczy temu biznesowa logika tych przedsięwzięć, ale i konkretne przykłady z medialnej rzeczywistości: – Kiedy wybuchła wojna w Iraku, polski Newsweek komentował ją w krytyczny sposób, zupełnie inaczej, niż robili to dziennikarze z wydania amerykańskiego. Trudno sobie wyobrazić, żeby mogły być w tym przypadku wywierane jakieś naciski na trzymanie jednej, “oficjalnej” linii – ocenia dr Zbigniew Bajka.
– Zagraniczni biznesmeni nie są głupcami. Działając na polskim rynku dostosowują się do lokalnych realiów, zatrudniają polskich dziennikarzy. Sugerowanie przez prezesa Kaczyńskiego, że ktoś może tworzyć w Polsce jakąś medialną piątą kolumnę, jest raczej wyrazem jego niemieckiej fobii, niż rzetelnej obserwacji rzeczywistości – ocenia prof. Godzic.
"Majstrowanie" przy mediach może być niebezpieczne
Czy próba odgórnej “repolonizacji” świata mediów jest dobrym pomysłem? Eksperci są sceptyczni. Ich zdaniem fakt, że w krajach takich jak Francja, Niemcy lub Wielka Brytania udało się w dużym stopniu “obronić” rynek mediów, a zwłaszcza prasy codziennej, przed zakusami zagranicznych inwestorów, to nie wynik politycznych decyzji, lecz zwykły mechanizm rynkowy.
Zobacz:Kaczyński: Kolorowe pisma to front obrony tego systemu. Istnieją, żeby nas osłabić
– Według mojej wiedzy to, że w Wielkiej Brytanii prasa codzienna jest w większej części w rękach rodzimych przedsiębiorców, nie wynika z żadnych prawnych rozwiązań narzuconych przez państwo. Po prostu ten rynek jest tak rozwinięty, że niemieccy czy francuscy gracze nie mają czego na nim szukać – ocenia dr Bajka.
Zdaniem rozmówców naTemat próby “majstrowania” przy rynku mediów celem wsparcia polskich przedsiębiorców mogą pogorszyć tylko obecny stan rzeczy. – Ręcznie wprowadzana “repolonizacja” mediów, czymkolwiek miałaby być, pachnie mi tylko ich większym uwikłaniem w polityczne interesy partii – ocenia Godzic. Jego zdaniem silne, ponadnarodowe koncerny są znacznie lepszym gwarantem dziennikarskiego obiektywizmu, niż polscy przedsiębiorcy skłonni do ulegania wpływom polityków. – Lepiej już jest, gdy o kształcie dziennikarstwa w danej redakcji decydują biznesowe wyniki, a nie to, kto i z jakim politykiem jada wspólne kolacje – ocenia medioznawca.
Czy to oznacza, że media oparte na zagranicznym kapitale z definicji są bardziej obiektywne i nie mają politycznych sympatii? Oczywiście, że nie. – Wydaje się, że media będące własnością zagranicznych inwestorów na ogół starają się nie wchodzić w drogę lokalnym władzom, niezależnie od ich barw politycznych – ocenia dr Bajka. – Oczywiście różne polityczne podteksty pojawiają się zawsze, ale umówmy się, tu chodzi przede wszystkim o pieniądze – puentuje medioznawca.
Reklama.
dr Zbigniew Bajka
medioznawca z Uniwersytetu Jagielońskiego
Według mojej wiedzy to, że w Wielkiej Brytanii prasa codzienna jest w większej części w rękach rodzimych przedsiębiorców, nie wynika z żadnych prawnych rozwiązań narzuconych przez państwo. Po prostu ten rynek jest tak rozwinięty, że niemieccy czy francuscy gracze nie mają czego na nim szukać.
prof. Wiesław Godzic
medioznawca, SWPS
Sugerowanie przez prezesa Kaczyńskiego, że ktoś może tworzyć w Polsce jakąś medialną piątą kolumnę, jest raczej wyrazem jego niemieckiej fobii, niż rzetelnej obserwacji rzeczywistości.