
Czy stoimy w naszym kraju u progu muzycznej rewolucji, w której błyszczące, plastikowe gwiazdy zostaną zastąpione przez prawdziwych ludzi? Przez naszych sąsiadów, koleżanki z uczelni i dawno niewidzianych kuzynów?
REKLAMA
W Stanach Zjednoczonych tak zwani „bedroom musicans”, czyli muzycy nagrywający utwory w swoich sypialniach przy pomocy prostych programów komputerowych pojawili się już dawno. Jeszcze w epoce królowania MySpace udawało im się wypromować swoje utwory w bardzo dalekich zakątkach świata. W Polsce muzykę wypływającą z laptopa w salonie albo nagrywaną w kuchni siostry zaczęto zauważać niedawno, jednak od razu doceniono.
(Nie)idealnie, więc prawdziwie
(Nie)idealnie, więc prawdziwie
Zdarzają się niekontrolowane brzdęki strun, czasami rytm trochę się gubi. Ta muzyka nie jest perfekcyjna. I to w niej jest najwspanialsze. Jest przez to ciepła, szczera i pełna emocji. Wzrusza, bo łatwo wyczuć, że płynie z potrzeby dzielenia się pięknem dźwięków spisanych gdzieś pomiędzy robieniem obiadu i pisaniem licencjatu, a nie dla zarobienia jak największych pieniędzy. Na całe szczęście dzięki coraz większej ekspansji internetu muzyka tworzona w małych mieszkaniach zaczyna z nich do nas wychodzić. Młodzi muzycy, którzy wcześniej nie mieliby żadnych szans na wydanie czegoś w wytwórni mogą się od niej zupełnie odciąć i sami doprowadzić swoje nagrania do odbiorców.
Świetny przykład na to dał zespół Domowe Melodie, którego liderka napisała, skomponowała i nagrała wszystkie piosenki w domu, a później z pomocą przyjaciół „wydała” płytę odbijając pieczątki z nazwami utworów na pudełku z czerpanego papieru.
Po wydaniu krążka nagranego w salonie kolegi można wystąpić nawet na dwóch największych polskich festiwalach muzycznych. Taką historią może pochwalić się Małgorzata Penkalla, liderka magicznego, liryczno-folkowego zespołu o nazwie Enchanted Hunters .
Zapytana o to, czy chce pomóc w przygotowaniu tego artykułu, uśmiechnęła się i powiedziała, że trafiło na dobrą osobę. Faktycznie - tak dobrą, że artykuł przemienił się w wywiad, bo muzyczna droga Gośki idealnie wpasowuje się w kulturę bedroom musicans.
Zapytana o to, czy chce pomóc w przygotowaniu tego artykułu, uśmiechnęła się i powiedziała, że trafiło na dobrą osobę. Faktycznie - tak dobrą, że artykuł przemienił się w wywiad, bo muzyczna droga Gośki idealnie wpasowuje się w kulturę bedroom musicans.
Zauważasz, że coraz więcej muzyków decyduje się nagrywać „u siebie”?
Małgorzata Penkalla: Jest bardzo różnie. Niektórzy nagrywają w studiach, niektórzy w domu. Ekonomia wymusiła na wykonawcach cięcie kosztów. Mało ludzi nagrywa w dużych wytwórniach, często trzeba wykładać pieniądze samemu. Kombinuje się, żeby utwory ujrzały światło dzienne jak najtańszym kosztem. Najczęściej robi się wszystko samemu albo faktycznie nagrywa gdzieś u znajomego producenta w sypialni.
A jak wyglądały Twoje początki?
Piosenki zaczęłam pisać w połowie studiów. Byłam na filologii romańskiej i równolegle kończyłam drugi stopień szkoły muzycznej w klasie skrzypiec, ale zamiast ćwiczyć granie na nich, zaczęłam komponować. Na przestrzeni dość długiego czasu piosenki zaczęły mieć „ręce i nogi”
Czyli na początku tworzyłaś zupełnie sama. Jak to się stało, że dołączyły kolejne osoby?
Grałam wtedy dodatkowo w rockowym zespole na basie i szukaliśmy nowego gitarzysty. Przyszedł do nas Patryk. Stwierdziliśmy, że najlepiej rozumiemy się muzycznie z całej ekipy, dlatego odeszliśmy i zaczęliśmy tworzyć razem. A najważniejsze w tym wszystkim było to, że kiedy go poznałam, to on mi się po prostu bardzo spodobał i uznałam, że aby zdobyć serce muzyka najlepiej zaprezentować mu jakieś własne dokonania. Dopięłam więc wszystkie nagrania z innym kolegą i wrzuciłam na myspace. To był początek Enchanted Hunters. Później dołączyła do nas Magda, która jest flecistką i wokalistką jazzową,
Czyli na początku tworzyłaś zupełnie sama. Jak to się stało, że dołączyły kolejne osoby?
Grałam wtedy dodatkowo w rockowym zespole na basie i szukaliśmy nowego gitarzysty. Przyszedł do nas Patryk. Stwierdziliśmy, że najlepiej rozumiemy się muzycznie z całej ekipy, dlatego odeszliśmy i zaczęliśmy tworzyć razem. A najważniejsze w tym wszystkim było to, że kiedy go poznałam, to on mi się po prostu bardzo spodobał i uznałam, że aby zdobyć serce muzyka najlepiej zaprezentować mu jakieś własne dokonania. Dopięłam więc wszystkie nagrania z innym kolegą i wrzuciłam na myspace. To był początek Enchanted Hunters. Później dołączyła do nas Magda, która jest flecistką i wokalistką jazzową,
Kiedy zaczęliście prezentować swoją twórczość większej ilości osób?
Nasze utwory dotarły drogą pantoflową do Michała Bieli z zespołu Kristen i zaproponował nam zagranie dla nich supportu. Wtedy właśnie zaczęłam myśleć nad tym, żeby ten jednorazowy projekt zmienić w coś więcej - zagrać ten support, a może później nawet nagrać płytę. Tak więc ja, Patryk i Magda zaczęliśmy kilkumiesięczne próby, żeby zagrać nasz pierwszy koncert. Okazał się sporym sukcesem frekwencyjnym i było naprawdę nieźle. Oczywiście większość publiki stanowili moi znajomi, którzy przyjście uznali za konieczność myśląc „o Boże, idziemy, zespół Gośki będzie grał!”.
Gdzie nagraliście swoją pierwszą płytę? W domowym studio?
Nasze utwory dotarły drogą pantoflową do Michała Bieli z zespołu Kristen i zaproponował nam zagranie dla nich supportu. Wtedy właśnie zaczęłam myśleć nad tym, żeby ten jednorazowy projekt zmienić w coś więcej - zagrać ten support, a może później nawet nagrać płytę. Tak więc ja, Patryk i Magda zaczęliśmy kilkumiesięczne próby, żeby zagrać nasz pierwszy koncert. Okazał się sporym sukcesem frekwencyjnym i było naprawdę nieźle. Oczywiście większość publiki stanowili moi znajomi, którzy przyjście uznali za konieczność myśląc „o Boże, idziemy, zespół Gośki będzie grał!”.
Gdzie nagraliście swoją pierwszą płytę? W domowym studio?
To nawet nie było studio. To był pokój kolegi na Mokotowie, do którego sprowadziliśmy naszego producenta. On zainstalował kilka mikrofonów, a my powiesiliśmy koce na oknach, bo po drugiej stronie ulicy był remont. Później po prostu zaczęliśmy grać. Warunki były bardzo domowe. 4 dni intensywnych nagrań i to wszystko.
I co zmieniło się po wydaniu płyty?
Mieliśmy świetną przygodę z radiem. Agnieszka Szydłowska zaprosiła nas do Trójki, później byliśmy jej płytą tygodnia i często puszczała nasze kawałki. Zebraliśmy dobre recenzje. Wydanie krążka umożliwiło nam wystąpienie na Open'erze i Off Festivalu.
Jak się gra spokojną, „domową” muzykę w takich miejscach?
Bardzo trudno. Z reguły występuje się w środku dnia, scena jest ogromna, czasu na przygotowanie się niewiele. Jest ogromny dystans między Tobą, a słuchaczami. Jednak to było satysfakcjonujące, że pierwszy raz zagraliśmy dla tak dużej publiczności. I spotkaliśmy się z naszym ukochanym zespołem, czyli Sonic Youth.
Czy pisząc te utwory parę lat temu spodziewałaś się, że wylądujesz z nimi na największych polskich festiwalach?
Nie tyle się spodziewałam, co oczywiście o tym marzyłam. Myślałam sobie, że może to kiedyś strasznie spodoba się ludziom, że będę gwiazdą... Sądzę, że każdy młody człowiek zaczynający swoją przygodę z muzyką myśli taki sposób.
Jesteś w stanie prowadzić dwa życia jednocześnie?
Jesteś w stanie prowadzić dwa życia jednocześnie?
Wiadomo, że z grania takiej muzyki nie da się utrzymać, trzeba to jakoś godzić. Nie czuję się na siłach, żeby poza muzyką robić coś ambitnego. Olałam moje wykształcenie i dorabiam na barze.
Czujesz siłę, żeby robić to dalej, czy masz wrażenie, że „wyszłaś z utworami z domu” i już możesz ten projekt zostawić?
Czujesz siłę, żeby robić to dalej, czy masz wrażenie, że „wyszłaś z utworami z domu” i już możesz ten projekt zostawić?
Na pewno nie chciałabym sobie odpuścić. To, co udało nam się zrobić jest super, o tym marzyłam jak byłam młodą dziewczyną. Nie wiem jednak na ile powinniśmy „dokręcić śrubę”, a na ile pozostać takim spontanicznym zespołem. Najważniejsze jest dla mnie, żebyśmy nie grali na siłę. Jak nie będziemy czuć muzyki, to nie będziemy też jej robić. Ale na razie nie zapowiada się, żebyśmy zrezygnowali ze ścieżki, którą zaczęliśmy iść.