Potencjalnych klientów szukają na cmentarzach i w szpitalach, wśród pogrążonej w żałobie rodziny i połamanych po wypadkach pacjentów. "Wszystko załatwimy, pomożemy wywalczyć odszkodowania" - obiecują. Kancelarie odszkodowawcze, bo o nich mowa, znane są z kontrowersyjnych i nieetycznych metod pracy. - Są jak łowcy skór - mówi właściciel jednej z nich.
Teresa Gens, konsultantka kancelarii prawniczej z Warszawy specjalizującej się właśnie w walce o należne dla poszkodowanego odszkodowania, podstępem próbowała "zwerbować" klientów przy okazji katastrofy kolejowej w Szczekocinach. Tuż po wypadku udało się jej dostać do zespołu psychologów, którzy udzielali pomocy rannym pasażerom. Oczywiście nikt nie wiedział o tym, że "wolontariuszka" to w rzeczywistości agent kancelarii odszkodowawczej działający tylko po to, by skłonić poszkodowanych do skorzystania z usług firmy. Sprawę nagłośniła "Gazeta Wyborcza", kiedy szefowie kancelarii zaczęli proponować podopiecznym Teresy Gens podpisanie stosownej umowy.
Szokujące? Nieetyczne? Spokojnie, to tylko jeden z wielu przykładów, który udało się nagłośnić mediom. W całej Polsce codziennie dochodzi do setek podobnych zdarzeń, tylko mało o nich wiemy. Agenci kancelarii odszkodowawczych każdego ranka ruszają na łowy. Ich pracy nie reguluje ani kodeks etyczny, ani żadne procedury nadzoru.
Kompletnie nieregulowany rynek
Próżno szukać pojęcia "kancelaria odszkodowawcza" w polskim prawie. W praktyce działalność takich kancelarii sprowadza się do reprezentowania osób poszkodowanych w wypadkach przed zakładami ubezpieczeniowymi i pozyskiwania dla nich odszkodowań. Agent zatrudniony w kancelarii przychodzi do potencjalnego klienta i oferuje swoją pomoc w zamian za prowizję, czyli część odszkodowania, które wywalczy dla ofiary wypadku. - Definicja kancelarii odszkodowawczej? Obrazowo można ją sprowadzić do klasycznego stwierdzenia agenta: kochany, wszystko będzie OK, wszystko załatwimy - mówi nam pracownik jednej z kancelarii.
Rynek odszkodowań w liczbach
250 - 500 mln zł - wynoszą średnie przychody kancelarii odszkodowawczych (według Polskiej Izby Ubezpieczeń); 40 proc. - taka część ogólnej liczby odszkodowań przechodzi przez ręce kancelarii; 3,2 mld zł - tyle co roku wypłaca się ofiarom wypadków komunikacyjnych;
Z roku na rok liczba kancelarii odszkodowawczych rośnie. Trudno się dziwić, skoro stawką gry na rynku ubezpieczeniowym jest łakomy kąsek - według danych Rzecznika Ubezpieczonych ponad 3,2 mln zł. W tej chwili w tej rywalizacji bierze udział ponad trzy tysiące kancelarii, a przez ręce agentów przechodzi nawet połowa wszystkich wypłacanych odszkodowań.
Problem w tym, że rozrastający się rynek nie jest regulowany żadnymi przepisami czy kodeksami etyki. - To jedyna część rynku ubezpieczeniowego, która pozostaje totalnie bez nadzoru i nie jest obwarowana specjalnymi przepisami prawa - mówi naTemat Marcin Tarczyński, analityk z Polskiej Izby Ubezpieczeniowej.
Od kilku lat różne instytucje, także niektóre kancelarie, próbują tworzyć własne kodeksy etyczne. Jednak jeśli nawet takowe powstają, w praktyce pozostają martwe. - Nie ma jednego kodeksu, który obligowałby wszystkich. Większe firmy opierają się tworzeniu takich przepisów. Problemem jest też rozstrzygnięcie, czy kancelarie wchodzą w zakres kompetencji Ministerstwa Sprawiedliwości czy Ministerstwa Finansów - dodaje Krzysztof W. Kawałowski, właściciel kancelarii APU Pomoc, która walczy o ustanowienie w swojej branży kodeksu etyki.
Bez przepisów i kodeksów, ale za to z gigantycznym zyskiem. Co więc sprawia, że odszkodowawczy biznes tak dobrze się kręci?
Kontrowersyjne i... skuteczne metody pracy
Jedno trzeba im oddać: potrafią pozyskać klienta i wywalczyć wyższe odszkodowania niż zrobiłby to sam poszkodowany. Szkoda tylko, że wykorzystują do tego nieetyczne metody. - Nagminne jest przychodzenie pośredników do domu, gdzie leży nieprzytomna osoba. Przychodzą też do kostnicy i szpitalnych sal. Wydzwaniają do poszkodowanych i nakłaniają do podpisania umowy - wylicza Kawałowski. Potencjalnych klientów szuka się też na cmentarzu, gdzie agenci polują na rodziny zmarłego, które mogą ubiegać się o odszkodowanie.
"Dobrze, że to nie my". Jak niektórzy politycy zareagowali na katastrofę kolejową
Prawdziwy żer dla pośredników to katastrofy i wypadki drogowe. - To, co było przy katastrofie kolejowej zdarza się często. Tak samo było z rodzinami ofiar wypadku busa z 2010 roku, w którym zginęło kilkanaście osób. Agenci byli na miejscu zanim dotarła wiadomość, że ktoś nie żyje. Inny przykład to powodzie. Ludzie nie wiedzieli co robić, a agenci byli na miejscu i podpisywali umowy na maskach samochodów - mówi Kawałowski.
W tym miejscu można zapytać, dlaczego właściwie znęcamy się nad pośrednikami, skoro o współpracy z nimi decydują sami poszkodowani. I wszystko byłoby pewnie w porządku, gdyby decyzje podejmowano świadomie. - Jeżeli już chcemy korzystać z usług pośrednika, to decyzje o tym powinniśmy podjąć nie w dzień po wypadku i nie w stanie szoku powypadkowego. Musimy do nich dojrzeć, przeanalizować skutki wypadku i poniesione straty - zwraca uwagę Marcin Tarczyński, analityk z Polskiej Izby Ubezpieczeniowej. O świadomej decyzji nie może być więc mowy, skoro agenci już kilka godzin po wypadku "odwiedzają" poszkodowanego. Przy okazji inkasują nawet 40-procentową prowizję. Choć czasem i tak w kieszeni klienta zostaje więcej niż jakby sam siebie reprezentował.
Patologiczny układ
Agentom nie byłoby tak łatwo dotrzeć do poszkodowanych gdyby nie szpitalny personel i służby, które pracują na miejscu wypadku. "Naganiacze", czyli pośrednicy odwiedzający potencjalnego klienta, po prostu kupują informacje od pielęgniarek i policjantów. - Ja to porównuję do łowców skór. W tamtym przypadku zakład pogrzebowy miał układ z pogotowiem i dostawał trupa. Tutaj podobnie, ale nie dostaje się skóry, a osobę poszkodowaną - stwierdza Krzysztof Kawałowski.
Jakiś czas temu "Gazeta Wyborcza" opisała szkolenie prowadzone przez Europejskie Centrum Odszkodowań. Uczono tam, jak należy dogadywać się z lekarzami, właścicielami lawet czy recepcjonistkami w gabinetach lekarskich, aby uzyskać kontakt z ofiarą wypadku komunikacyjnego. Najdroższe informacje dotyczą rzecz jasna pacjentów z najcięższymi obrażeniami. Nie można się więc dziwić, że zdarzają się sytuacje jak ta z Raciborza, gdzie nad łóżkiem szpitalnym, na którym leżała połamana kobieta, pokłóciły się dwie kobiety reprezentujące konkurujące kancelarie. - Dojdzie do tego, że za parę złoty ludzie zaczną łamać nogi i mordować - prognozuje Kawałowski.
Reklama.
Krzysztof G. Kawałowski
właściciel kancelarii APU Pomoc
"Należałoby zakazać prowadzenia działalności kancelarii odszkodowawczych i wprowadzić dozwolenie działania dla tych, którzy ukończyli studia prawnicze"