Część polskich polityków uznała za stosowne, by podzielić się ze społeczeństwem radością z faktu, że mogli, ale ostatecznie nie byli pasażerami pociągów, które w sobotę uległy katastrofę. I zrobili to dość nietaktownie. - Mówią, co wiedzą zamiast wiedzieć, co mówią - podsumowuje dr Ewa Pietrzyk-Zieniewicz, politolog i psycholog społeczny z Uniwersytetu Warszawskiego.
Na wieść o tragicznej katastrofie kolejowej w Szczekocinach nasi politycy pospieszyli z komentarzami. Część rozpoczęła dyskusję o stanie polskiej infrastruktury kolejowej i o tym, który minister transportu w największym stopniu przyłożył rękę do kolejowej degrengolady. Inni, jak była minister edukacji Katarzyna Hall czy obecny minister sprawiedliwości Jarosław Gowin szybko ogłosili, że tragiczny wypadek w województwie śląskim miał dla nich osobisty wymiar. Nagle okazało się, że także oni i ich bliscy mogli jechać tym feralnym pociągiem. Nie pojechali i oddechem ulgi zdecydowali się podzielić z opinią publiczną.
"Współczując rodzinom poszkodowanych, jednocześnie cieszę się, że akurat nie było w tych pociągach mojego męża, który często jeździ tą trasą" - napisała Katarzyna Hall na Twitterze następnego ranka po katastrofie. Internet zareagował błyskawicznie określając byłą minister edukacji mianem "mistrzyni taktu i empatii". Miały być kondolencje, a wyszło na to, że kiedy rodziny 16 ofiar opłakują stratę swoich bliskich, była minister publicznie cieszy się z tego, że wśród nich nie ma jej męża.
Psycholog transportu: Nie bać się pociągów, dbać o ofiary
Jeszcze tego samego dnia okazało się, że nie tylko mąż Katarzyny Hall szczęśliwie uniknął katastrofy kolejowej. Tadeusz Cymański, europoseł Solidarnej Polski, w programie "Kawa na ławę" wyznał, że także "mógł być" w tym pociągu. "Miałem spotkania w Tarnowie, w Bochni, zastanawiałem się czy nie jechać, ale w końcu postanowiłem się wyspać i poleciałem samolotem" - mówił Cymański. Dodał też, że to właśnie z powodu udziału w "Kawie na ławę" postanowił wyspać się i nie pojechać pociągiem.
Do grona polityków, którzy "mogli", ale nie byli w pociągu, dołączył dziś minister sprawiedliwości Jarosław Gowin. - Niewiele brakowało, a jednym pociągiem jechałbym ja, a drugim mój syn. Gdyby tam był, to ja chciałbym, żeby na miejscu katastrofy pojawił się prezydent, żeby pojawił się premier. Chciałbym, żeby była żałoba - wyznał w TOK FM. Ostatecznie syn Gowina wybrał inny pociąg, a sam minister podróżował do Warszawy samochodem.
Jedno trzeba przyznać, powyższe wypowiedzi brzmią mało taktownie i empatycznie. - To były niewątpliwie wypowiedzi niefortunne, zwłaszcza, że wypowiadały je osoby publiczne. Na pewno jest to kwestia taktu i dobrego smaku - mówi dr Ewa Pietrzyk-Zieniewicz, politolog i psycholog społeczny z Uniwersytetu Warszawskiego. - Ta kategoria fortunności dość często szwankuje w przypadku polskich parlamentarzystów i członków rządu - dodaje.
"Kwestia dobrego smaku" to tylko jedna strona medalu, bo u naszych posłów i ministrów szwankują też umiejętności retoryczne. - Politycy nie ćwiczą retoryki. Język nimi gada. Mówią, co wiedzą, zamiast wiedzieć, co mówią - stwierdza Pietrzyk-Zieniewicz.
W przypadku katastrofy lotniczej i kolejowej czy wypadku drogowego zapewne nie tylko politycy mają moment psychologicznego westchnienia ulgi. - Mówimy: Boże, jak to dobrze, że to nie ja. Nie oznacza to wcale, że nie współczujemy - podkreśla Pietrzyk-Zieniewicz. Jednak co innego psychologiczne westchnienie ulgi, a co innego westchnienie medialne. Może przy tej okazji warto przypomnieć, że "milczenie jest złotem"?
Reklama.
Katarzyna Hall
posłanka PO i była minister edukacji
"Współczując rodzinom poszkodowanych, jednocześnie cieszę się, że akurat nie było w tych pociągach mojego męża, który często jeździ tą trasą" CZYTAJ WIĘCEJ
dr Ewa Pietrzyk-Zieniewicz
politolog i psycholog społeczny
"To były niewątpliwie wypowiedzi niefortunne, zwłaszcza, że wypowiadały je osoby publiczne. Na pewno jest to kwestia taktu i dobrego smaku"