– Możemy obronić złoty medal, ale musimy pamiętać, że wszyscy rywale będą się na nas rzucali. Każdy będzie się chciał pokazać, bo mistrza chce pobić każdy. Pamiętam czasy, gdy dziesięć tysięcy ludzi krzyczało: "Nic się nie stało!", a my dostawaliśmy w banię. A dziś? – mówi naTemat Ryszard Bosek, legenda polskiej kadry, a później jej selekcjoner. Jego zdaniem Biało-Czerwoni są gotowi do walki o medal MŚ. Złoty medal.
Reklama.
Reklama.
Siatkarze reprezentacji Polski w piątek rozpoczynają zmagania w MŚ.
Ryszard Bosek, legenda polskiej kadry, wierzy w złoto Biało-Czerwonych.
Jego zdaniem pomogła zmiana selekcjonera oraz przewietrzenie drużyny.
Ryszard Bosek to legenda polskiej siatkówki i człowiek, który Biało-Czerwonych zna od podszewki. Mistrz świata z 1974 i mistrz olimpijski z 1976 roku, 359-krotny reprezentant, w latach 70. najlepszy przyjmujący na świecie. Gwiazda włoskiej Serie A1, a potem szkoleniowiec, który prowadził naszą kadrę w czasach (2000-2001), gdy ta wspinała się na szczyt z mozołem. Legendę zapytaliśmy o szanse drużyny w nadchodzących MŚ.
- Zmiany w drużynie były konieczne, właśnie dlatego został zmieniony trener reprezentacji. Bo to na ogół nowy selekcjoner dokonuje zmian i pozwala sobie na takie ruchy. Trener w reprezentacji nie ma uczyć siatkarzy odbijać palcami, tylko ma stworzyć zespół i wydaje się, że przed rokiem to się nie udało. Może chciał być dla zawodników przyjacielem? Do końca liczył na to, że to zadziała - przyznał popularny "Bubu".
OdejścieVitala Heynena, z wielu powodów, było konieczne.
- Niestety, w grach zespołowych i w sporcie w ogóle trener musi być dyktatorem. To może być miękka dyktatura, ale ktoś musi rządzić, a grupa musi się podporządkować. I musi w trenera wierzyć, a to na pewno się nie udało. I to był powód zmiany trenera w naszej reprezentacji. A drugim były na pewno igrzyska w Paryżu. Bo jeśli mamy zdobyć ten złoty medal, to drużynę trzeba przeorganizować teraz - przyznał Ryszard Bosek.
Czy zatem gruntowna przebudowa może oznaczać problemy w trakcie MŚ? - Siedmiu zawodników w naszym składzie jest nowych, nasz zespół się zmienił i potrzebuje czasu, by to wszystko zaczęło działać. Najważniejszy element, który jest nowy, to nasz rozgrywający. Znam go dość dobrze, był u nas w klubie jako bardzo młody zawodnik i chyba sam nie wiedział, że się tak rozwinie. Ale już wtedy pokazał, że potrafi grać w siatkówkę - ocenił.
Kluczowa zmiana dokonała się na pozycji rozgrywającego, gdzie serbski selekcjoner przeprowadził rewolucję. Odstawił Fabiana Drzyzgę od składu, a wybrał siatkarza, który dotąd w ekipie był dublerem, o ile w ogóle łapał się do składu. Ale Marcin Janusz pokazał już w barwach kędzierzyńskiej Grupy Azoty Zaksy, że potrafi grać znakomicie i dźwigać presję.
- On ma doświadczenie, nie jest już najmłodszy, ale nie ma tego cennego czasu w reprezentacji. Trener daje mu dużo grać i pokazuje swój wysoki poziom, bo to bardzo dobry rozgrywający. Ale reszta drużyny musi go wspierać i musi mu pomagać, żeby był pewny tego, co robi. Kadra to nie klub, będzie potrzebował dużo pewności siebie - mówi nam legenda.
Zmiany w drużynie to także nowe relacje i nowe zasady, które wprowadza Nikola Grbić.
- Trzeba stworzyć reprezentację i zespół z wielkich mistrzów, a to wcale nie jest łatwe. Proszę zobaczyć teraz na nasz zespół: kto nie wyjdzie na boisko, gra bardzo dobrze. Oni znają swoją wartość, a w drużynie musi być zachowana hierarchia. Zespół musi akceptować decyzje trenera i to jest cała sztuka. Widać, że Nikola Grbić nad tym pracuje. Pokazuje, że każdy może być na boisku, ale jak trzeba, to wpada do szatni i potrafi zrobić porządek.
Bolesną decyzją, ale konieczną, była rezygnacja zWilfredo Leona. To zabolało siatkarza, ale trener pokazał, że nie ma świętych krów i że nikt za zasługi w kadrze grać nie będzie.
- Nie wiem, czy tak to trzeba traktować. Ale na pewno on był długo kontuzjowany. A zasada jest prosta, potrzeba czasu, by wrócić do formy. Nie grał przez trzy miesiące, więc jego występ to byłby błąd. Tak jak było przed rokiem, gdy trener zabierał na turniej kontuzjowanych zawodników. A choćbyś nie wiem jak był dobym siatkarzem, to musisz się najpierw wyleczyć, by coś dać drużynie - uważa Ryszard Bosek.
W swoich słowach nawiązał do igrzysk w Tokio i decyzji Vitala Heynena, który zabrał do Japonii kontuzjowanego Michała Kubiaka. Kapitan kadrze nie pomógł, a wielu ekspertów jest zdania, że zadziałał szkodliwie na Biało-Czerwonych. Z pewnością pokazał, że ma twardy charakter i że ma duży wpływ na zespół. Zdaniem fachowców wszystko wymknęło się spod kontroli i zapłaciliśmy za to klęską w Azji.
- Wilfredo Leona porządkować nie trzeba, ale Nikola Grbić doszedł do wniosku, że musi być zdrowy na sto procent, żeby się znalazł w składzie. To jest siatkarz, który wierzy w trenera i w grupę, ale tym razem selekcjoner zdecydował, że będzie potrzebny im zdrowy. Szanuję tę decyzję, ale gdyby na mnie trafiło, to na pewno długo bym się zastanawiał, co zrobić. On na boisku rozwiązywał problemy naszej reprezentacji. Szedł na zagrywkę i potrafił wygrać seta. Ale był zdrowy, więc teraz jego forma byłaby wielką niewiadomą - przyznał Bosek.
Medal ma dwie strony, jeżeli przegramy na mistrzostwach świata, brak gwiazdora będzie się selekcjonerowi wypominać. - Trener bierze odpowiedzialność za swoje decyzje. Mam nadzieję, że po mistrzostwach świata nie będziemy mówili: "A mógł przecież wziąć Leona". Mamy tę przewagę, że to Serb musi podejmować decyzje, a my możemy je rozliczać - uważa nasz rozmówca.
Polacy ciężko pracują od maja i zaczyna to przynosić efekty. Znów gramy dobrze w defensywie, zmieniły się akcenty w ataku, a selekcjoner wymaga, by zespół inaczej rozwiązywał problemy na boisku, niż to miało miejsce do tej pory. Wybrał też innych wykonawców, co wydaje się świetną decyzją. Już widać w drużynie nową energię.
- Gra reprezentacji Polski mi się podoba. Może te początki setów były słabsze, ale trener postawił na określonych przyjmujących i na defensywę. Szukał rozwiązania po przegranym meczu półfinałowym Ligi Narodów z Amerykanami, bo ci serwowali jak nieprzytomni i z nami wygrali. A dziś siatkówka opiera się na zagrywce, jak masz swój dzień, to wygrasz z każdym. Trzeba więc było znaleźć system, jak zdenerwować rywala i wybić go z koncentracji.
- To jeszcze nie jest drużyna - nie indywidualnie, ale jako grupa - która może wygrywać bez trudu. Na razie nie wiemy, jak zareagują w trudnych momentach. W tym meczu z Amerykanami poddali się, a to byłby dla nas najgorszy scenariusz. Trener to widział, analizował i zaczął budować od nowa ich morale. Kiedy jest na boisku trudno, to trzeba pokazać, że jest się grupą. Takie ciężkie mecze wygrywa się jako zespół - zaznaczył Bosek.
Czego możemy się więc spodziewać po Biało-Czerwonych?
- Forma musi iść do góry, już w Krakowie było widać tego objawy. Mamy ogromny potencjał, szczególnie w zagrywce. Siatkarze muszą nabrać pewności na boisku, muszą pokazać swoje. Dziś mecze wygrywa się zagrywką i obroną, a przecież do tej pory nasza reprezentacja nie broniła zbyt dobrze. Ale widzimy, że stać ich na taką grę i potrafimy tak grać - uważa mistrz olimpijski i świata.
Wielu kibiców wierzy, że zespół wygra złoty medal po raz trzeci z rzędu, co byłoby ewenementem. - Możemy obronić złoty medal, ale musimy pamiętać, że wszyscy rywale będą się na nas rzucali. Nawet ten Meksyk, który nie gra dobrze, będzie się chciał pokazać. Mistrza chce pobić każdy - zaznaczył nasz rozmówca.
Kogo się obawiać?
- Francuzi są niebezpieczni, bo złapali z Andreą Gianim jakąś dziwną nirwanę. Umiał ich spacyfikować, bo to trochę takie dzikie konie. Włosi budją zespół na igrzyska, a Ferdinando De Giogi świetnie pracuje z młodzieżą. Mistrzostwem Europy byli jednak zaskoczeni, wiem to z dobrego źródła. Czasem tak jest, że coś zaskoczy szybciej, niż się wydaje. Zebrali za to baty w Lidze Narodów i muszą się z tego otrząsnąć. Oni mają swój system, nie da się ich złamać - uważa Ryszard Bosek.
- Amerykanów łatwiej złamać. Ale doszedł Matthew Anderson, są przez to jeszcze mocniejsi, bo on dodaje jeszcze 20 procent do drużyny. To będzie bardzo trudny przeciwnik, mają jednego z najlepszych na świecie rozgrywających. Najgorzej jest, jak przekonają się, że mogą wygrać. Wtedy zatrzymanie ich to będzie wielki problem. A znają siatkówkę w Europie bardzo dobrze, bo grają tutaj od lat - przypomniał.
Dla Nikoli Grbcia to będzie pierwsza mistrzowska impreza, ale celem nie są MŚ, tylko igrzyska w Paryżu za dwa lata. Jak Serb poradzi sobie za sterami Biało-Czerwonych?
- Obserwowałem go długo jako zawodnika i jako trenera. We Włoszech był zwalniany, ale odniósł sukces z naszą Zaksą. A jest bardzo ambitny. I nawet mówił, że dziwi się, co sam robił na początku swojej kariery trenerskiej. To jest inny kawałek chleba, ze mną też tak było. Człowiek robi jakieś wariactwa, a potem się dziwi. Trzeba się uczyć, przetrawić błędy, bo to zupełnie nowy zawód - podpowiada były trener naszej kadry.
- Serb z natury jest spokojnym człowiekiem. Ale dopiero ochłonął jako nasz selekcjoner, przeanalizował, co się dzieje, i chce zrobić wynik. Potrafi przyjrzeć się z boku drużynie. My mu zawierzyliśmy, bo wywalczył Puchar Europy. Ma wielki kredyt zaufania, będzie mu potrzeba trochę szczęścia, ale wszystko idzie w dobrej stronie. Musi uważać, bo w MŚ jeden nieudany mecz może oznaczać pożegnanie z turniejem - dodał.
Jest jeszcze jeden czynnik przemawiający za naszą drużyną – polscy kibice na trybunach.
- Rozmawiam z kolegami z zagranicy i mówią jedno: nie ma innego takiego kraju na świecie. To jest fenomen i to jest cudowne, ta moda na siatkówkę. Nie ma ekscesów, ludzie się bawią i przychodzą całymi rodzinami. Pamiętam czasy, gdy dziesięć tysięcy ludzi krzyczało: "Nic się nie stało!", a my dostawaliśmy w banię. A dziś? Wreszcie im się wypłaciła nasza reprezentacja. Złotymi medalami mistrzostw świata, sukcesami. Kibice przychodzili i nadal przychodzą, atmosfera jest wspaniała - zakończył z dumą Ryszard Bosek.