Auto, które widzicie na zdjęciach, to wersja przedprodukcyjna. Niemniej jednak polski importer zdecydował się sprowadzić nowego DS 7 do Polski, żeby chociaż pokazać go dziennikarzom. Model po liftingu jest bardziej kompletną propozycją od swojego poprzednika. Ceny startują od 199 tyś. zł, ale importer celuje w klientów, którzy chętnie wydadzą o 100 tyś. zł więcej.
Reklama.
Reklama.
To w sumie nieoczywisty case na rynku motoryzacyjnym. Bo DS 7 Crossback (tak, po liftingu skrócono nazwę) jest z nami już te cztery lata, ale po pierwsze: to dalej piękne auto z unikatową sygnaturą świetlną. Te kręcące się diamenciki w reflektorach to dzieło sztuki.
A po drugie – ciężko powiedzieć, że ten samochód się komukolwiek opatrzył. Wszak jestem przekonany, że wśród czytelników naTemat.pl są i tacy, którzy DS 7 Crossbacka po prostu… nie widzieli na oczy.
Ale polski importer powoli nabiera rozpędu. Jeszcze w 2020 roku zarejestrowano w Polsce 271 sztuk aut tej marki. W 2022 roku – tylko do lipca – jest tych sztuk 497 już. Klucz do sukcesu? Zapewne lepsza oferta. DS ma też już swoją sieć sprzedaży. To niby sześć salonów, ale z obsługą nakierowaną na klienta premium. Te samochody nie stoją już pomieszane z Citroenami, jak bywało w przeszłości.
W każdym razie nowy DS 7 już tu jest. Zmiany po liftingu do dyskretnych nie należą, choć to częsty przypadek w przypadku aut po prostu ładnych. Z przodu mamy zupełnie nowy front – zmieniło się właściwie wszystko. Są nowe reflektory (o nich więcej za chwilę), osłona chłodnie, zderzak, sygnatura świetlna czy elementy dekoracyjne.
Same światła nazywają się DS PIXEL LED VISION 3.0. Pod tą dumną nazwą kryją się adaptacyjne reflektory z 84 diodami LED. To więc jedna z bardziej dopracowanych technologii tego typu na rynku. Przynajmniej na papierze.
Z tyłu zmiany też są, choć bardziej dyskretne. Nowa jest klapa bagażnika, zmieniły się też światła oraz oznaczenie modelu. Teraz przez całą klapę ciągnie się dumny napis DS AUTOMOBILES. Po Crossbacku ani śladu.
Aha – dostępne są też 21-calowe obręcze kół. To nowość w modelu.
W środku zmian jest mniej. Kokpit wygląda tak samo (czytaj pięknie), ale zmienił się system multimedialny. System DS IRIS wygląda po prostu lepiej (poprzednik momentami trącił myszką po tylu latach), obsługuje komunikaty głosowe (w przyszłości także po polsku), ma nawigację w 3D, a co najważniejsze – w DS 7 w końcu jest sensowna kamera cofania.
Ale ja nie żartuję – to była olbrzymia bolączka poprzednika, zresztą tak samo jest w topowej limuzynie, czyli DS 9. Kamera była (i w sumie jest w wielu modelach DS) dokładnie ta sama co choćby w Peugeocie 308 poprzedniej generacji. Naprawdę – tej jakości nie da się pomylić. Ale serio – wyglądało to tak, jakby jakiś księgowy we Francji zamówił kilka milionów kamerek dla całego koncernu i wciskał je do każdego kolejnego auta. Ten problem więc zniknął.
W DS 7 oczywiście jest też każdy możliwy system i asystent bezpieczeństwa włącznie z adaptacyjnym zawieszeniem, które skanuje warunki na drodze i dostosowuje pracę amortyzatorów do zastanych okoliczności.
Francuzi idą też odważnie w prąd. Dość powiedzieć, że w gamie jest tylko jeden silnik całkowicie termiczny – to diesel BlueHDI o zupełnie nieprzystającej do charakteru auta mocy 130 KM. Poza tym mamy trzy hybrydy plug-in o mocy 225, 300 lub aż 360 koni mechanicznych. Ta ostatnia dodatkowo ma obniżone zawieszenie, większe hamulce i… odrobinę większy rozstaw osi. Do setki takie auto rusza w 5,6 sekundy.
DS rozbudował też listę wersji wyposażeniowych. W najprostszej w nich – i z dieslem – nowy DS 7 to auto za 199 tys. zł. Importer zarzeka się jednak, że klienci przychodzą przede wszystkim po wersje lepiej wyposażone i że takie przede wszystkim chce sprzedawać.
Na start dostępna jest zresztą wersja La Premiere. Limitowana edycja kosztuje – bagatela – 344 tys. zł. Ale to full opcja. Więcej na pokład już nie da się wsadzić.
Czy Polacy rzucą się na nowego DS 7? Czas pokaże, ale to teraz jeszcze fajniejsze auto, a już poprzednik był naprawdę ciekawą, wyróżniającą się i po prostu dobrze jeżdżącą możliwością. I to w każdej wersji – bo miałem przyjemność jeździć i benzyną, i dieslem, i hybrydą. Czekamy na jazdy testowe!