Auto Krzysztofa Hołowczyca dachowało na drodze w lesie w okolicy Oleszna. Co ciekawe, ze służb pierwszy na miejsce zdarzenia przyjechał patrol Żandarmerii Wojskowej, ponieważ miejsce wypadku znajduje się pod jurysdykcją wojska. Do zdarzenia doszło w godzinach porannych.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Krzysztof Hołowczyc miał groźnie wyglądający wypadek, jego auto dachowało
Na miejscu szybko zjawiła się Żandarmeria Wojskowa
Auto nie nadaje się już do jazdy
Krzysztof Hołowczyc miał wypadek — auto dachowało
Do wypadku doszło 16 października w niedzielę nad ranem. Około 8 rano jeden z kierowców zauważył zniszczony pojazd marki BMW, który prawdopodobnie wcześniej dachował — przekazał jeden z lokalnych portali. Na początku nie wiadomo było, kto kierował wcześniej autem.
Jak potwierdziło Radio Zet, wypadek wydarzył się na drodze w lesie w okolicy Oleszna w województwie zachodniopomorskim. W okolicy odbywał się Rajd Baja 22 Drawsko Pomorskie. Właśnie w nim wystartował Krzysztof Hołowczyc. O zdarzeniu poinformował anonimowy kierowca, który zadzwonił na numer 112.
– W zdarzeniu uczestniczył jedynie kierowca, nie stanowiło ono zagrożenia dla innych uczestników ruchu drogowego. Zastosowano więc artykuł 41 Kodeksu Wykroczeń, który mówi o środkach oddziaływania wychowawczego. Kierowca został pouczony – powiedział Radiu ZET kapitan Tomasz Zygmunt z Oddziału Żandarmerii Wojskowej w Szczecinie.
Policja, która na miejsce przybyła po żandarmerii zatrzymała dowód rejestracyjny pojazdu. Auto nie nadawało się do dalszej jazdy.
Hołowczyc o życiu bez prawa jazdy
Przypomnijmy, że Krzysztof Hołowczyc stracił prawo jazdy za zbyt szybką jazdę. Paradoksalnie kierowca tłumaczył się tym, że spieszy się na konferencje na temat
bezpieczeństwa w ruchu drogowym. Hołowczyc jechał 113 km/h w terenie zabudowanym, gdzie obowiązywało ograniczenie prędkości do 50 km/h.
Takie wykroczenie powoduje automatyczną utratę prawa jazdy na okres trzech
miesięcy. W 2013 roku policjanci zatrzymali go po pomiarze prędkości. Według funkcjonariuszy "Hołek" miał przekroczyć prędkość o 114 km/h. Ten nie przyjął mandatu
i sprawa trafiła do sądu. Po dwóch latach procesu Hołowczyc musiał zapłacić grzywnę za przekroczenie prędkości, jednak jak wykazało dochodzenie, policyjny radar przekłamał wynik o ponad 40 km/h.
Legendarny polski rajdowiec utrzymywał potem, że funkcjonariusze dokonali złego pomiaru. Twierdził, że tempo, z jakim jechał, było "raczej relaksowe, a nie nadzwyczajnie szybkie".
"Tłumaczymy im z Maćkiem, że jesteśmy przekonani, że nie jechaliśmy powyżej 100 km/h, że odczyt to jest ich prędkość, a nie nasza, że taka metoda pomiaru nie jest precyzyjna, że są wyroki sądów w tej materii. Pokazujemy, że w radiowozie ciśnienie kół jest sporo za niskie i to też zawyża wskazywaną prędkość. To wszystko na nic" – napisał Krzysztof Hołowczyc na Facebooku.
Emerytowany sportowiec dodał, że nie zgodził się na przyjęcie mandatu, bo pomiar był jego zdaniem przeprowadzony nieprawidłowo. Mimo to rajdowemu mistrzowi Polski i Europy zatrzymano wtedy prawo jazdy.