Za krótka trumna, za mała garsonka, karawan się spóźnia, ksiądz wpadł do świeżo wykopanego grobu, pomylono nieboszczyków. A na to wszystko patrzą pogrążeni w żałobie bliscy. Zapytaliśmy Polaków o ich najgorsze historie z pogrzebów.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Ksiądz ledwo stoi na nogach. Chwieje się we wszystkie strony. Myli mikrofon z kropidłem. Rodzina zmarłego podtrzymuje kapłana, żeby tylko się nie wywrócił. Stojący w pierwszych rzędach czują od niego alkohol. Wreszcie duchowny traci równowagę i przewraca się na grób.
Rzecz dzieje się 1 grudnia na jednym z gdańskich cmentarzy. Chowają właśnie starszego mężczyznę, gorliwego katolika.
Jego syn powie później dziennikarzom TVN24: – Mój tata był bardzo oddanym katolikiem i należał do tej parafii od lat. Nie zasłużył na to, aby zostać tak potraktowanym, powinien móc mieć godny pochówek. Każdy z nas czuł również zażenowanie, oburzenie, złość i frustrację. W pewnym momencie doszło do tego, że ksiądz przewrócił się w kierunku grobu, na pomnik. Dobrze, że pochowaliśmy tatę w urnie, bo pewnie inaczej ten człowiek upadłby wprost na trumnę.
– To się zdarza, no i co? – rzuca poddenerwowany grabarz z podwarszawskiej miejscowości. I szybko odkłada słuchawkę. W podobny sposób – choć łagodniej – spławia mnie jeszcze kilku jego kolegów po fachu.
– To, że ksiądz jest pijany, to dla mnie normalne. Nie dziwią mnie takie historie, że kapłan wpadł do grobu. Mam do czynienia z branżą pogrzebową od kilku lat, z księżmi również, więc wiem, jak oni funkcjonują, jakie mają podejście do pogrzebu i ludzi. Dla nich to zero-jedynkowe. Czasami taki kapłan nawet nie wie, kogo chowa – mówi Aneta Dobroch, mistrz świeckiej ceremonii pogrzebowej.
A czyj to pogrzeb?
Babcia Oli była bardzo religijna. Pół wieku związana z jedną parafią. Już za życia nie wyobrażała sobie swojego pogrzebu bez księdza. – Po śmierci próbowaliśmy skontaktować się z parafią. Stały przed nią trzy drogie samochody, ale nikt nie odbierał telefonu, nie odpisywał na maile. Pogrzeb babci coraz bliżej, a z księżmi żadnego kontaktu – opowiada Ola.
Stres i frustracja rosły. Bo wola zmarłej mogła nie zostać wypełniona. – Nazywają się duszpasterzami, ale głównie z ambony. Wtedy uświadomiłam sobie, jaka to jest arogancka, wypięta na ludzi twierdza. Mówią, że są przewodnikami, a nie da rady się z nimi nawet skontaktować. Domofon milczał. Wrażenie zrobiło na mnie jakieś parafialne przedszkole, panie były przerażone, gdy zapytałam, czy są księża i jak ich znaleźć – rozwija.
Wreszcie matce Oli udało się sprowadzić księdza. – On oczywiście nawet nie wiedział, o kim mówi. Za to akompaniował mu z ambony organista, który tak ryczał i fałszował, że połowa gości nie wytrzymała i śmiała się, zamiast martwić. No tak, pomógł nam przejść przez żałobę, niewątpliwie – wbija szpilę.
Wielu wytyka kapłanom, że z dużą ignorancją i bez przygotowania żegnają zmarłych. – Na pogrzebie mojej koleżanki Justyny ksiądz uporczywie mówił o niej per "święta Roberta" – przypomina sobie Lidia.
Katarzyna zaś pamięta pogrzeb znajomego, szanowanego lekarza i społecznika. Ksiądz wyjątkowo się starał i chciał potoczyście o nim opowiadać. – A że nie jest krasomówcą... W dodatku mocno się zagalopował. W końcu zaczął opowiadać o przyczynie śmierci. Powiedział, że XY zmarł na wątrobę. Kiedy dotarło do niego, że w tym kraju "umrzeć na wątrobę" oznacza alkoholizm, bardzo chciał uratować sytuację. Jak zaczął "tłumaczyć", że to nie tak, jak wszyscy mówią, bo to wirus inny był, zrobiło się jeszcze gorzej – mówi.
Pomylono nieboszczyków
Otwierają trumnę, a tam inny człowiek. – Pracownicy zakładu pomylili ciała. Zawieźli nieboszczyka na pogrzeb, który miał się odbyć na terenie, który w znacznej większości obsługuje konkurencyjna firma – opowiada Aneta Dobroch.
Otworzyli trumnę do różańca i się zaczęło. – "To nie tatuś". Cyrk. Trzeba było to wszystko sprawnie "naprawić". Takie sytuacje niestety zdarzają się często. Gorzej, kiedy jedno z ciał zostanie wcześniej skremowane. Wtedy już nie ma odwrotu – mówi Dobroch.
To zdarzyło się w Elblągu. Październik, pogrzeb mężczyzny, ale zamiast niego w trumnie obcy człowiek, chociaż w jego ubraniach.
– Od razu pobiegłem do busa, który przywiózł zwłoki. Właśnie odjeżdżał. Przez 1,5 godziny pracownicy zakładu pogrzebowego starali się ustalić, gdzie jest ciało naszego dziadka i czyje zwłoki przywieźli – opisał wnuk nieboszczyka w rozmowie z info.elblag.pl.
Z pomocą zdezorientowanej rodzinie ruszyli lokalni dziennikarze. Szybko ustalili, że zwłoki dziadka przez pomyłkę skremowano. Zakład – wiadomo – wyraził ubolewanie, a sprawę pod nadzorem prokuratury wyjaśnia policja.
– Trzy razy już słyszałam historię, kiedy ciało skremowano, a później okazało się, że wcześniej je wcześniej pomylono – uściśla Dobroch.
Spóźnić się na własny pogrzeb
– Wujek – zresztą ksiądz – zmarł w szpitalu oddalonym o prawie 130 km od miejsca pochówku. Na pogrzeb zawoził go karawan z Nowego Sącza i grabarze, którzy nigdy nie byli w małej miejscowości Dobrynin – opowiada Katarzyna.
Jechali zgodnie ze wskazówkami GPS-u, ale zbłądzili. – Rodzina miała punkt zbiórki na stacji benzynowej, bo jechaliśmy na ten pogrzeb z różnych części Małopolski. Darłam z Krakowa jak wściekła, bo w rodzinie się uważa, że jestem z tych, co to zawsze się spóźniają – mówi.
Kiedy żałobnicy zebrali się już na miejscu, na początku żartowali, że karawan się spóźnia, bo i wujek za życia zawsze był w niedoczasie. – Na ślub swojego brata – z nim na pokładzie – spóźnił się 5 godzin – przypomina sobie Katarzyna.
Wszyscy niecierpliwie wyglądali karawany, zaczęło robić się nerwowo. – Zwłaszcza że zmarły był pierwszym proboszczem w parafii, gdzie miał być pogrzeb. Był osobą lubianą i zasłużoną, więc na miejscu czekała na niego spora grupa osób, cała orkiestra, którą zakładał, chór, księża z okolicznych miejscowości. Na szczęście biskup dojeżdża później, więc nie musiał tyle czekać – dorzuca.
Na zewnątrz chłód, bo to połowa listopada. – Po godzinie nadjechał karawan. Radość była tak duża, jakby co najmniej wujek ożył – żartuje.
Skoczyć sobie do gardeł
– Jesteśmy rodziną niereligijną. Zawsze pół żartem pół serio mówiliśmy, że nasze prochy wystarczy rozsypać nad Wisłą. Po śmierci dziadka byliśmy konsekwentni. Nie bawiliśmy się w jakieś wielkie ceremonie. Ot, zwykły, świecki pogrzeb. Ciało spalone, schowane do urny, a urna do wykupionego miejsca. Żadnych płyt, wielkich nagrobków – opowiada Adam.
Ale szybko do głosu doszła rodzina, która za życia nie miała kontaktu z dziadkiem. – Na pogrzebie – delikatnie mówiąc – atmosfera była pogromowa. Ale do konfrontacji ostatecznie nie doszło. Ciotki, jak to ciotki, wolą się "wygadać" za plecami. I regularnie do mojej babci i matki dociera salwa pretensji, że jak tak może grób wyglądać – mówi.
Podczas świeckich pogrzebów często dochodzi do konfrontacji części rodziny, która szanuje wolę zmarłego z tą, która upomina się o kapłana i krzyż.
– Zdarza się, że w czasie pogrzebu dochodzi niemalże do rękoczynów. Często w rodzinie jest konflikt: jeden chce świecki pogrzeb, drugi nie. Ten, co chce świecki, to spełnia przeważnie zgodnie z wolą zmarłego. "Przeciwnik" się z tym nie liczy. I się zaczyna, jest wojna – mówi Aneta Dobroch.
Pamięta, jak głęboko katolicka rodzina chciała - zgodnie z wolą zmarłego - zorganizować mu świecki pochówek.
– Zrobili najmniej inwazyjny pogrzeb. Podczas ceremonii największym "diabłem" okazała się zakonnica. Ostentacyjnie w czasie, kiedy słuchaliśmy wspólnie ulubionych utworów zmarłego, ona pod nosem śpiewała kościelne pieśni. Ojciec zmarłego krzyczał: " trzymajta mnie, trzymajta" i różne niecenzuralne słowa... Jestem przekonana, że żona człowieka, którego żegnałam, była wykończona. Myślę, że najbardziej bała się o mnie – wspomina Dobroch.
Za krótka trumna i inne drobne błędy
Często drobne - w porównaniu do tych wyżej wymienionych - błędy popełnia zakład pogrzebowy, myląc np. elementy garderoby czy zamawiając za krótką trumnę.
– Zdarza się, że trumna nie chce wejść do grobu. Wiadomo, że nieboszczyk po śmierci się wydłuża, a ktoś tego nie przewidzi. I wtedy stosuje się różne sztuczki, żeby ciało się zmieściło. Czasami drastyczne – opowiada Dobroch.
A czasami kuriozalne. Jak w przypadku matki Katarzyny. – Ona zmarła o 3:00 nad ranem w Wigilię. Także kolację zjedliśmy jeszcze z tego, co przygotowała. Oczywiście nastrój był tragiczny, ale właśnie wtedy z mężem ogłosiliśmy, że spodziewamy się pierwszego dziecka. Więc jak to w życiu bywa: tragedia mieszała się z radością – zapamiętała.
Pogrzeb zaplanowano od razu po świętach. Strasznie zimno było. Wreszcie kondukt dotarł do miejsca pochówku – rodzinnego murowanego grobu – i pozostało tylko złożyć trumnę.
- Ale okazało się, że panowie fachowcy dali ciała i nie sprawdzili, bo to był nie do końca wymurowany grób. Trzeba było na gwałt wołać specjalistę, żeby go murowali na wysokość jednej cegły. Trwało to trochę... – mówi.
– Najbardziej z tego wszystkiego przytomny był ksiądz, bo reszta była albo w szoku, albo w głębokiej żałobie. Zaczął intonować kolejne pieśni, a potem koronkę do Miłosierdzia Bożego... i jeszcze różaniec jakby tego było mało. Mama przesadnie do kościoła nie chodziła, ale po pogrzebie wszyscy mówili: "Ta to musiała być bardzo religijna, skoro tak długo ksiądz się modlił" – mówi Katarzyna.
Pijany muzyk, pijany ksiądz - to podobno dawne czasy. Jest mi szkoda tego księdza, któremu nikt nie podał ręki. Ale przede wszystkim jest mi szkoda rodziny i ludzi, którzy się zgorszyli. Bo nie jest to potrzebne nikomu. Jesteśmy od tego, by nieść dobro, a zwłaszcza w okoliczności śmierci.
Andrzej Trębacz
mistrz ceremonii pogrzebowej
Naturalne niemalże jest to, że księża mylą imiona albo nie wiedzą, na czyim pogrzebie są. Bo o tym, że mówią kazania nie na temat, wiemy wszyscy. Ostatnio rodzina opowiadała mi, że byli na katolickim pogrzebie, wyszli zdegustowani. Słyszeli, jak ksiądz na pogrzebie 90-letniej babci mówił o aborcji.