Dwaj panowie "C", czyli następcy Czerwonego Barona. To oni mają teraz rządzić w F1
redakcja naTemat
21 grudnia 2022, 15:47·6 minut czytania
Publikacja artykułu: 21 grudnia 2022, 15:47
Charles Leclerc i Carlos Sainz Junior mieli po kilka lat, gdy Michael Schumacher rządził niepodzielnie na torach Formuły 1 i pisał jej historię w sposób spektakularny. Dziś Monakijczyk i Hiszpan to gwiazdy królewskiej serii, które mają odzyskać po 15 latach tytuł mistrza świata dla legendarnej włoskiej stajni. Wejść w buty Czerwonego Barona łatwo nie jest, ale obaj mają papiery na to, by wejść na sam szczyt.
Reklama.
Reklama.
Charles Leclerc pochodzi z Monako i ma 25 lat. W królewskiej serii pojawił się pięć lat temu, dla Scuderii Ferrari startuje od czterech. Wygrał do tej pory pięć wyścigów, jest aktualnym wicemistrzem świata. Carlos Sainz Junior jest Hiszpanem i ma 28 lat. W Formule 1 od 2015 roku, a w ekipie Czerwonych Strzał od dwóch lat. Sezon 2022 zakończył na piątej pozycji w klasyfikacji generalnej. Obaj to idealni przedstawiciele nowego pokolenia kierowców, wychowani na sukcesach Michaela Schumachera i okresie dominacji Ferrari na przełomie wieków.
Obaj mają pomóc włoskiej stajni w powrocie na szczyt, czyli zdobyciu mistrzostwa świata. Na to w klasyfikacji kierowców włoska ekipa czeka od 2007 roku. Wśród konstruktorów od 2008 roku. To już piętnaście lat, czyli zdecydowanie za długo dla ekipy, która jest symbolem F1.
Dla obu kierowców Ferrari droga do elity była oczywistym wyborem już od dziecka, choć obaj pokonali zupełnie inną drogę.
Charles Leclerc pochodzi z Monako, gdzie świat Formuły 1 zagościł tuż po II wojnie światowej i gdzie Scuderia Ferrari debiutowała w elicie w 1950 roku. Syn Hervé Leclerca zakochał się we włoskiej ekipie jako trzylatek, gdy z okna w domu mógł oglądać rywalizację Michaela Schumachera z Miką Hakkinenem na słynnym zakręcie Sainte-Devote. Czerwony bolid niemieckiego mistrza działał na wyobraźnię dzieciaka i stał się największym marzeniem.
I tak już mu ta miłość do Czerwonych Strzał została. Ojciec zajmował się wyścigami, ale w latach 80. dotarł tylko do Formuły 3. Syn najpierw poszedł jego śladem, a potem okazało się, że jest dużo lepszy i wreszcie upomniała się o niego elita. Ale nim trafił do Formuły 1 musiał przejść długą drogę. Rodzice nie byli w stanie opłacić sportowej kariery 14-latka, ale pomocną dłoń wyciągnął kuzyn, Jules Bianchi. On już pukał do bram elity i pomógł Charlesowi finansowo oraz organizacyjnie.
Pod skrzydła wziął go Nicolas Todt, syn byłego szefa Scuderii Ferrari i pozwolił chłopakowi stawiać kolejne kroki. Sukcesy pojawiły się szybko. Już w 2014 roku Charles Leclerc zaczął się ścigać w Formule Renault, a raptem rok później dostał angaż w Formule 3. Co ciekawe, w ekipie Van Amersfoort Racing zastąpił Maksa Verstappena, z którym dziś walczy o najwyższe zaszczyty w Formule 1. Wszystko szło jak po maśle, gdy doszło do tragedii.
5 października 2014 roku Jules Bianchi miał koszmarny wypadek na torze Suzuka w Japonii. Wbił się z całym impetem w ciągnik siodłowy, który na torze pojawił się po wypadku Adriana Sutila. Francuz pędził po mokrym torze, było ślisko i stracił panowanie nad bolidem. Specjaliści szacowali, że przeciążenie w momencie tragedii wyniosło 254G (!). Przyjaciel Charlesa Leclerca zmarł 17 lipca 2015 roku w Nicei, tam też jest pochowany.
– Dzięki niemu jestem tu, gdzie jestem. Wiele się od niego nauczyłem, był wspaniałym kierowcą i przyjacielem. Nigdy nie zapomnę o tym, jak bardzo mi pomógł na początku mojej kariery – wspominał przyjaciela i dalekiego kuzyna po latach.
W tym samym 2015 roku Charles Leclerc zaczął odnosić sukcesy w Formule 3, czym zwrócił na siebie uwagę zespołów startujących w serii GP3, której wyścigi odbywają się przed zawodami F1. Został też członkiem prestiżowej akademii talentów Ferrari, co oznaczało spełnienie marzeń z dzieciństwa. Przełomowy był rok 2016, gdy 18-latek zaczął rządzić w GP3 i dostał posadę kierowcy testowego w Haas F1 Team. 8 lipca 2016 roku zasiadł za kierownicą bolidu Haasa w treningu na torze Silverstone.
I gdy pukał już do F1, znów czekał go bolesny cios od losu.
Po długiej walce z chorobą zmarł w czerwcu 2017 roku Hervé Leclerc, ojciec zawodnika. Syn jeszcze przed śmiercią obiecał mu, że wkrótce wystartuje w F1. I słowa dotrzymał. Wygrał zmagania w GP3, potem w Formule 2 i tytuł zadedykował ojcu. – Zdobycie mistrzostwa jest dla mnie niesamowitym sposobem na uhonorowanie go i właściwie to chciałbym ten tytuł zadedykować jemu – mówił wzruszony. Miał 20 lat i był gotowy, by wkroczyć w świat Formuły 1.
25 marca 2018 roku na torze w Melbourne zadebiutował w królewskiej serii w barwach Alfa Romeo Sauber F1 Team. Zajął 13. miejsce i przez cały rok zbierał cenne doświadczenie w satelickiej ekipie Ferrari. Czerwone Strzały sięgnęły po niego już w kolejnym sezonie. Już 11 września 2018 roku Włosi ogłosili, że Charles Leclerc będzie kierowcą wyścigowym w kolejnej kampanii. Monakijczyk został najmłodszym kierowcą zakontraktowanym przez zespół od 1961 roku.
Zastąpił w ekipie Kimiego Räikkönena, ostatniego mistrza świata w barwach Ferrari.
Gdy Charles Leclerc uczył się świata Formuły 1 i przeżywał swój pierwszy start w elicie w marcu 2018 roku, Carlos Sainz Jr rozpoczynał swój czwarty sezon w elicie. Hiszpan zaczynał w satelickiej ekipie Red Bull Racing, czyli Scuderii Toro Rosso, dla której ścigał się w latach 2015 i 2016. Potem trafił do Renault F1 Team, a wreszcie do McLarena. Drogi obu przecięły się w Ferrari w 2021 roku.
Jest przecież synem Carlosa Sainza, legendy rajdów samochodowych i dwukrotnego mistrza świata WRC (1990 oraz 1992). A w ostatnich latach legendy Rajdu Dakar i trzykrotnego zwycięzcy morderczych zmagań z pustynią (2010, 2018 oraz 2020). Czy mały Carlos miał szansę, by nie pójść w ślady słynnego ojca? Chyba nie.
Gdy się urodził, ojciec rywalizował w rajdach samochodowych o tytuł z Didierem Auriolem, Colinem McRae, Tommim Mäkinenem i całą stawką legend tego sportu. Już jako 11-latek zaczął odnosić sukcesy na torach kartingowych, czyli w miejscu, które jest naturalnym środowiskiem dla chcących się ścigać dzieciaków. Ojciec i jego bliscy wiedzieli, że mały Carlos ma talent, ale też że potrafi ciężko pracować i jest cierpliwy. A to będzie jego kluczowa cecha podczas kariery.
W 2010 roku 16-letni Hiszpan zadebiutował w Formule BMW, potem trafił do Formuły Renault i Formuły 3. Miał talent, robił postępy i był uparty, nie chciał bazować na nazwisku ojca, tylko harował na własne. Programem wsparcia dla młodych talentów objęła go więc ekipa Red Bulla, z którą był związany przez kolejne lata. Prosto z Formuły 3 trafił do serii GP3, czyli do przedsionka królewskiej serii. Pracował w Red Bullu ramię w ramię z Maksem Verstappenem, który po latach stanie się jego wielkim rywalem.
Tak samo jak Charles Leclerc, swój pierwszy kontakt z F1 miał na słynnym torze Silverstone, to było wiosną 2014 roku. Zostawił po sobie świetne wrażenie, więc już 28 listopada 2014 roku Red Bull ogłosił, że Hiszpan w sezonie 2015 będzie ścigał się w barwach Toro Rosso. I znów wspólnie z Maksem Verstappenem miał okazję ścigać się i współpracować w jednej ekipie, ale ich drogi w końcu się rozeszły. Holender został w ekipie Czerwonych Byków postacią numer jeden. Hiszpan postawił wszystko na jedną kartę i odszedł z teamu.
Końcówkę 2017 roku, a potem także 2018 rok spędził w Renault, gdzie zrobił postęp i zaczął pukać do czołówki królewskiej serii. A potem dostał ofertę od McLarena, gdzie miał zastąpić legendę F1 i całego hiszpańskiego sportu, czyli Fernando Alonso. Nie mógł odmówić. – Gdy miałem dziewięć, albo dziesięć lat, Fernando zaczął wygrywać wyścigi w F1. Widziałem go po raz pierwszy na torze w 2005 roku w Barcelonie. Po wyścigu wróciłem do domu i powiedziałem ojcu, że chcę być jak Fernando Alonso – wspominał po latach.
To wtedy Carlos Sainz Senior zrozumiał, że jego syn wybierze w przyszłości F1, a nie rajdy.
A był naprawdę szybki. W ekipie z Woking stał się czołowym zawodnikiem świata. W Brazylii zajął trzecie miejsce, na słynnej włoskiej Monzie był drugi. Brakowało tylko pierwszego zwycięstwa, na które musiał jeszcze zaczekać. Pandemia Covid-19 sparaliżowała także świat F1, a gdy wszystko zaczęło wracać do normy, Scuderia Ferrari ogłosiła, że podpisuje umowę z Carlosem Sainzem Juniorem od sezonu 2021.
Hiszpan poszedł śladem Fernando Alonso, który ścigał się w Ferrari w latach 2010-2014. – W Formule 1 nie ma drugiego takiego zespołu. Tego, co czuje kierowca, gdy zakłada czerwony strój Ferrari i siada za kierownicą czerwonego bolidu nie da się porównać z niczym innym – opowiadał o swoim transferze do legendarnej włoskiej stajni. Nic dodać, nic ująć.
Tam Carlos Sainz Junior spotkał się z Charlesem Leclerkiem. I zaczął się pościg za czołówką, czyli ekipami Mercedesa oraz Red Bulla. Sezon 2021 był ciężki, ale Scuderia Ferrari zrobiła w nim duży krok do przodu, a Monakijczyk i Hiszpan uczyli się współpracy na torze i poza nim. Efekty przyszły w sezonie 2022, gdy w Formule 1 doszło do technologicznej rewolucji. Obaj kierowcy od początku walczyli o najwyższe cele.
Ostatni Charles Leclerc zakończył jako wicemistrz świata. Wygrał trzy wyścigi, pięć razy był drugi. Carlos Sainz Junior wygrał po raz pierwszy w karierze, zajął też dwa razy drugie miejsce. Obaj wbili się na dobre do czołówki, a Scuderia Ferrari została wicemistrzem świata, ustępując tylko Czerwonym Bykom, ale wyprzedzając Mercedesa. Kolejny krok? Odzyskanie tytułu mistrza świata po 15 latach. Rok 2023 ma należeć do Leclerca i Sainza.
Niemiec Michael Schumacher, czyli Czerwony Baron, wygrywał mistrzostwo świata Formuły 1 rekordowe siedem razy, a pięć tytułów zdobył dla Ferrari. To on na przełomie XX i XXI wieku uczynił z włoskiej stajni najlepszą ekipę w historii królewskiej serii, jej symbol na zawsze. Czerwone Strzały czekają 15 lat na kolejny tytuł i wreszcie są gotowe, by wrócić na szczyt.
Artykuł powstał we współpracy z Santander Bank Polska