– Nasz rząd będzie bardzo ambitny w zmienianiu Polski na lepsze – tak obiecywał równo pięć lat temu na sali plenarnej nowy premier rządu Zjednoczonej Prawicy: Mateusz Morawiecki. Jeśli zmienimy w tym zdaniu jedno słowo, to dopiero wówczas odnajdziemy w nim prawdę. Bo ten gabinet faktycznie był niezwykle ambitny i, dodajmy, konsekwentny, ale w zmienianiu Polski na gorsze. I niemała w tym osobista zasługa szefa rządu, oby historia dobrze mu to zapamiętała!
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Morawiecki jest drugim – po Donaldzie Tusku – najdłużej sprawującym funkcję premiera w III RP. Właśnie wchodzi w szósty rok na urzędzie i prawdopodobnie dotrwa w tej roli aż do końca kadencji parlamentu, mimo stale pojawiających się plotek o jego politycznym końcu, ale też realnych działań, podejmowanych przez jego zadeklarowanych i licznych wrogów.
Cóż potem? To wielka niewiadoma. Jeśli Morawiecki nie będzie kandydatem PiS-u na premiera w trzeciej kadencji, to trudno się spodziewać, by był twarzą kampanii wyborczej. A mało prawdopodobne, by PiS znów na niego postawił, bo choć jest on nadzwyczaj odporny, jest też już silnie zużyty.
– Będziemy się zastanawiać – ucina temat Ryszard Terleckiw wywiadzie dla tygodnika "Sieci". Na razie w formowanym przez Nowogrodzką sztabie wyborczym (pokieruje nim lojalny wobec Kaczyńskiego europoseł Tomasz Poręba) nie ma ani jednej osoby kojarzonej z premierem. To też o czymś świadczy.
Problemy Morawieckiego
Miniony rok był dla Morawieckiego fatalny.
Zaczął od kontrofensywy, która nieomal przywiodła go do spektakularnej klęski, bo Polski Ład, mający być trampoliną do odbicia w sondażach, okazał się wielopoziomową katastrofą.
Wyszła tutaj na wierzch cała niekompetencja oraz dziwaczny upór tego obozu, forsującego na siłę rozwiązania, na których w trakcie procesu legislacyjnego nie pozostawiono suchej nitki. Jednak PiS był głuchy na głosy krytyki i dopiął swego: poślizgnął się naPolskim Ładzie jak na skórce od banana.
Od całkowitego blamażu uratowała premiera wojna, która przekierowała uwagę opinii publicznej na Wschód. Mijający rok to także rok bez pieniędzy z KPO, które szef rządu chciał wziąć, ale najpierw musiał długo przekonywać do ustępstw wobec Brukseliprezesa PiS, a teraz, kiedy Kaczyński w końcu ogłosił etap "elastyczności", nadal nie może ruszyć z miejsca, bo rozgrywa go Zbigniew Ziobro.
Solidarna Polska w ogóle skacze mu po głowie, a premier może jedynie przygotowywać mowę obrończą – wygłosi ją w tym tygodniu podczas debaty nad wnioskiem o wotum nieufności wobec ministra sprawiedliwości, złożonym przez opozycję.
Morawiecki stracił dwóch najbliższych współpracowników: Michał Dworczyka i Konrada Szymańskiego, zastąpionych ludźmi aparatu partyjnego, a Kaczyński pogroził palcem reszcie jego otoczenia, by nie wyobrażali sobie miejsc na listach wyborczych, zwłaszcza tych biorących mandat.
Jakby tego było mało, dworskie spiski weszły w fazę jawną, przeciwnicy Morawieckiego występują z otwartą przyłbicą, jak choćby podczas słynnych już letnich spotkań w Ministerstwie Aktywów Państwowych, kiedy wprost wzywano obecnego na tych dyskusjach Kaczyńskiego do dekapitacji Morawieckiego i zastąpienia go Elżbietą Witek.
Morawiecki - szef rządu zdolny do wszystkiego
A jeszcze szef rządu potknął się na Śląsku, którego to województwa jest partyjnym opiekunem. PiS stracił w regionie władzę na rzecz opozycji, po politycznej wolcie marszałka Jakuba Chełstowskiego i trójki radnych.
Morawiecki, poseł z Katowic, patron Chełstowskiego, nic o tym nie wiedział, a dzień przed zdradą przywiózł do Katowic Kaczyńskiego. Prezes wyjechał, Śląsk został odbity – brzydka symbolika dotknęła prezesa do żywego, znów publicznie skarcił szefa rządu. Wciąż jednak utrzymuje go na stanowisku, a czasem, zdarza się, nawet pochwali, głównie za pracowitość. – On tak biega po kraju – mówił Kaczyński pół roku temu w Toruniu – że czasami myślę, czy on aby czegoś tam w środku nie ma wmontowanego.
Realne problemy kraju i jego obywateli zajmują Morawieckiego mniej niż osobista walka o przetrwanie na szczycie. Rozprawia się z tymi wyzwaniami po swojemu: doraźnie, głównie zaś operuje, o czym dobitnie zaświadcza korespondencja ze skrzynki Dworczyka, w przestrzeni PR i propagandy.
Mało kto już pamięta, że Morawiecki wchodził do rządu jako rzekomy specjalista od gospodarki. Objął resort rozwoju, miał modernizować kraj podług własnej strategii, szumnie ogłoszonej w drugim roku rządów PiS-u, a z której do dziś zostały budzące wesołość hasła, jak choćby "milion aut elektrycznych". Ostatecznie okazało się, że Morawiecki potrafi jedynie zadłużać kraj, ale to przecież potrafi każdy głupi.
Rozstawszy się z farbowanym wizerunkiem technokraty, premier postanowił być większym rojalistą od króla i zaczął mówić językiem PiS, wręcz cały stał się PiS-em, jego emanacją.
Być może funkcja wiceprezesa partii zobowiązywała – a być może uznał, że jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać, jak i one. No i kłamać, tu Morawiecki jest mistrzem, co ostatnio, po raz kolejny, obnażyła sprawa z premiami dla piłkarzy – nie pierwszy to wstyd dla szefa rządu, który jednak nie wygląda na takiego, który by wstydzić się potrafił.
Po pięciu latach z Morawieckim wiemy, że jest to człowiek zdolny do wszystkiego, byle utrzymać stanowisko. I kompletnie obojętny na to, w jakim stanie pozostawi po sobie państwo. Morawiecki, być może już wkrótce, przeminie, ale zło przez niego wyrządzone zostanie z nami na długo. Podobnie jak i długi.