Wczesnym latem tego roku Kaczyński zapowiedział swój tour de Pologne: Niedługo wyruszam w trasę. Jeżeli chodzi o premiera to on jest ciągle w ruchu. Ale inni też wyruszyli. Objedziemy wszystkie powiaty, a później zejdziemy także i do poziomu gminy (…) wszędzie dotrzemy, bo chcemy Polakom powiedzieć o tym, co zrobiliśmy.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Prezes, jak zapowiedział, tak zrobił, od tej pory jeździ jak szalony, z małą przerwą na urlop w sierpniu. Trasę tę znaczą jego idiotyczne lub skandaliczne wypowiedzi. Mniej jest o tym, co PiSzrobił, bardziej prezes odsłania to, kim jest i czym ma być jego PiS.
Jedna tylko wypowiedź prezesa - z Ełku - ta o młodych kobietach "dających w szyję", daje nam zaskakująco wiele informacji o wizji, programie i strategii polityków PiS.
Po pierwsze, PiS jest partią minionego świata, która myśli jednocześnie, że da się ów świat przywrócić do żywych, reaktywować. Zapomnieli Asnyka, piszącego, że "nie cofniecie życia fal! Nic skargi nie pomogą. Bezsilne gniewy, próżny żal! Świat pójdzie swoją drogą". Np. kobiety już się wyedukowały i wyemancypowały - nie da się ich tak prosto wprząc na powrót w system kuchnia-kościół-dzieci.
Ale zastanówmy się, skąd się bierze ta potrzeba zawracania biegu świata. Raz, że z obawy przed zmianą, która towarzyszy i samemu prezesowi, i części jego starszych wyborców. Dwa: ze zwykłego sentymentu do czasów młodości. Okres ten zawsze jest mitologizowany (niebo było wówczas bardziej niebieskie, a trawa bardziej zielona) u każdego z nas, ale u wystraszonych postępem jeszcze silniej. A po trzecie, z wykorzystywania napięć międzyludzkich dla partykularnych interesów partyjnych.
Tę taktykę PiS celnie uchwycił już wiele lat temu Ryszard Kalisz: "Napuścić biednych na bogatych. Napuścić łysych na brunetów. Napuścić cyklistów na wrotkarzy. To jest takie coś, żeby wszystkich ze sobą skłócić". Teraz PiS chce napuścić starszych na młodszych, generację dziadków na generację wnuków i wygrywać jednych przeciwko drugim dla swojej korzyści.
Temu służyło także orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego sprzed dwóch lat, de facto likwidujące możliwość dokonania w Polsce legalnej aborcji, co wykazał w "Tygodniku Powszechnym' Paweł Marczewski. Analizując badania opinii publicznej dowiódł, że właśnie aborcja jest tematem najbardziej różnicującym młode i starsze kobiety.
Te, dziś powyżej 65 roku życia, mają do aborcji stosunek negatywny, choć za młodu nie tylko funkcjonowały w reżimie prawnym umożliwiającym swobodne przerywanie ciąży, ale też wiele z nich z tej możliwości skorzystało, czasem wielokrotnie, traktując zabieg przerwania ciąży jak metodę antykoncepcji. Dla dzisiejszej młodzieży żądają jednak surowego prawa. Co innego młode pokolenie. Oczekuje, że decyzja o dziecku będzie ich suwerenną decyzją, nie chcą zaś żyć w opresyjnym środowisku prawnym.
Kaczyński wie, że seniorów przybywa, i że w dojrzałych latach zwracają się oni ku obyczajowemu konserwatyzmowi oraz kościołowi. Nic, tylko korzystać i zaganiać ich pod sztandary PiS-u przez kreację wizji rozwydrzonych i pijanych młodych kobiet.
Wypowiedź Kaczyńskiego o pijących kobietach, z których dzieci nie będzie, jest też wyrazem tęsknoty za kulturą patriarchalną. Skąd się to bierze akurat u prezesa PiS-u, wychowanego przecież przez dominującą matkę, przy jednoczesnej symbolicznej (bo nie praktycznej) nieobecności ojca, trudno dociec. Może na zasadzie reakcji lub znów w związku z pragmatycznym interesem partyjnym. A ten jest taki, by odpowiedzieć na lęki męskiego świata, który rozpadł się - wskutek feministycznej rewolucji - w gruzy.
Ci panowie, których niepokoi lub przeraża ekspansja kobiet, ich samoświadomość, życiowa samowystarczalność i niechęć do bycia, jak to przez wieki bywało, uległą wobec mężczyzn (w domu, w pracy, w przestrzeni publicznej), mogą się chcieć schować pod ideologiczne skrzydła PiS-u. Ale nie tylko PiS-u.
Jeszcze silniej na męskie lęki odpowiada Konfederacja, wśród wyborców której są przede wszystkim młodzi mężczyźni, z jednej strony mający testosteronowe poczucie wszechmocy (po co płacić na służbę zdrowia, przecież jestem zdrowy, silny i rozpiera mnie energia?), z drugiej zaś tęskniący do świata, który znają tylko z opowieści, świata łagodnych dam, nie mających wobec nich żadnych oczekiwań, a wdzięczność za to, że w ogóle są.
Sfrustrowani rewolucją kulturową panowie, często bez partnerek (aż jedna czwarta mężczyzn między 18 a 30 rokiem życia nie ma towarzyszki), przy urnie oddają głos na Konfederację. Do niedawna prym wiódł w niej Janusz Korwin-Mikke, którego stosunek do kobiet jest powszechnie znany. W wydanej i wznowionej na początku lat 90. książce "Vademecum ojca" ów polityk przekonywał, że żonę należy bić oraz "za posłuszeństwo wynagrodzić w jedyny słuszny sposób. Dla obu stron będzie to podniecające i przyjemne doświadczenie".
Dziś te frazy brzmią jak dalekie echo czasów słusznie minionych, ale dla najbardziej przerażonych upadkiem męskiej hegemonii, mogą się wciąż wydawać nadzwyczaj atrakcyjne, nawet jeśli poprawność polityczna - i kodeks karny przy okazji - nie pozwalają już swych pragnień w taki sposób formułować.
Wielu przed Kaczyńskim i jemu podobnymi usiłowało cofnąć wskazówki zegara, nigdy się nie udało. Czasami uwstecznienie się i owszem, następowało, ale miało jedynie epizodyczny charakter. Następnie świat znów gnał naprzód. PiS ani panowie z partii KORWiN nie zapędzą kobiet do garów, a mniejszości seksualnych do szafy wbrew ich woli. Ale mogą na zapowiedziach takich działań zbić jakiś polityczny kapitał. Niestety.