
W przedszkolu chodziły za rączkę po korytarzu, w szkole zmawiały się, by we dwie pójść do łazienki, jako dorosłe muszą zadzwonić do koleżanki, żeby wybrać się razem na siłownię. W parze jak papużki nierozłączki lub całym stadem. Bo samej? Samej w życiu! Samej to tak głupio! Zadaliście sobie choć raz pytanie, czemu kobiety wszędzie chodzą razem? Ja tak.
Przez życie jak do szkolnej toalety – z koleżanką pod rękę
Jeśli jesteście facetami, choć raz musieliście zadać sobie pytanie, czemu dziewczynki w szkole razem chodziły do toalety. Zresztą nie tylko w szkole - dorosłe kobiety odchodzą od stolika restauracji często tylko parami, wychodzą po porozumiewawczym spojrzeniu, po rzuconym ukradkiem "idziemy?" i wiadomo, że zmierzają tam, gdzie król chodzi piechotą.
Pytanie tylko dlaczego? Wróciłam myślami do własnej szkolnej łazienkowej praktyki. Faktem jest, że w szkole podstawowej chodzenie razem do toalety miało funkcję praktyczną - obronną. Bronić należało własnego (czy raczej cudzego) komfortu i intymności, trzymając koleżance drzwi - brakowało w nich zamków, klamki nie działały.
Potem gdy koleżanki dostawały pierwszej miesiączki, chodziło się jako wsparcie wyposażeniowe - z dodatkową podpaską albo wsparciem w rodzaju "podnosimy morale" — rozmawiałyśmy o tym, co nam dolega, pocieszając albo przerzucając się tekstami z cyklu "kto ma gorzej". Jako nastolatki szłyśmy "poprawić makijaż" albo porozmawiać na osobności.
Tyle że to wszystko powody poboczne, które zresztą wyjaśniałyby całą sytuację, jeśli chodzenie jak papużki-nierozłączki kończyłoby się wraz z latami szkolnymi. A tak nie jest. Faktem jest, że nauczyłyśmy się razem chodzić do łazienki dla bezpieczeństwa, ale także dlatego, że pójść gdzieś samej było "głupio". I mogłam to zrozumieć w szkole. Ale gdy dzisiaj słyszę od koleżanek, że chciałyby np. spróbować nowego sportu, ale nie zrobią tego same, bo "jest im głupio", to trafia mnie szlag.
Na siłownię, do restauracji i kina? Tylko ze wsparciem
A wszystko zaczęło się od tego, że umawiałam się z koleżankami na siłownię. Nasza trójka miała podobne postanowienie, więc stwierdziłyśmy, że możemy wybrać wspólne zajęcia, by wzajemnie motywować się do pójścia na nie. No, może tylko ja tak myślałam.
Dość szybko okazało się, że moje znajome są o wiele bardziej przywiązane do myśli "wspólnego chodzenia" niż do myśli chodzenia na siłownię w ogóle. Gdy okazało się, że one nie mogą, ja po prostu szłam sama na nasze zajęcia.
Gdy zrobiłam sobie małą przerwę, żadna z nich na zajęcia nie poszła przez miesiąc, chociaż płaciły za karnet. Dlaczego? Bo nie pasował im żaden wspólny termin. A czy nie mogły iść pojedynczo? Mogły. Ale nie chciały. Bo samej to tak głupio!
Okazało się to powszechniejsze, niż myślałam. W rozmowach z innymi kobietami usłyszałam dokładnie te same argumenty. Koleżanka A chciałaby iść na pole dance, fitness albo zumbę, ale nie ma do tego koleżanki B. Koleżanka B chciałaby iść na basen, ale nie pokaże się w kostiumie sama - ze wsparciem to co innego. Koleżanka C od miesiąca czeka na premierę filmu, ale jeśli nie pójdzie z nią koleżanka D, to do kina w ogóle się nie wybierze! Czemu nie mogą iść samej? Bo samej to tak GŁUPIO.
Tylko co to znaczy "głupio"? Łatwo mi dziś zapytać, ale pamiętam, gdy pierwszy raz wybrałam się sama do kina czy do restauracji. Próbowaliście tego choć raz? Coś tak prozaicznego wydawało mi się wielkim wyzwaniem.
Gdy usiadłam sama przy barowym stoliku w restauracji (dzięki Bogu, że nie był to stolik dla dwojga), miałam wrażenie, że wszyscy się na mnie gapią, ja uporczywie wpatrywałam się w ekran telefonu, by nie wyjść na jakąś... dziwaczkę. Byłam zajętą telefonem business woman, która na pewno na kogoś czeka.
Z czasem odnalazłam wielką przyjemność w samotnym jedzeniu i dowiedziałam się, że to światowy lifestyle'owy trend, który doczekał się nawet nazwy solo dining. Pierwsze doznanie było jednak dziwne - czułam się zawstydzona. Ale nie zrezygnowałam! Uporczywie chodziłam sama do restauracji, kina czy muzeum, żeby doświadczać przyjemności sama i nie być od kogoś uzależniona. Zabierałam samą siebie na randki, uprawiając tym samym masturdating. Poza tym obserwacja obcych osób okazała się świetną zabawą.
Kluczowe było jednak to, że przestałam potrzebować "wsparcia". Gdy jednak kobiety rezygnują z czegoś tylko dlatego, bo brak im do tego kompanki, oznacza to raczej, że... brak nam odwagi, którą mężczyźni naturalnie mają. Lub naturalnie ją udają, poruszając się samotnie częściej niż parami czy stadem.
Bądź samotną wilczycą
Czego właściwie się obawiamy? Jedna z kobiet mówi mi, że najzwyczajniej w świecie boi się, że... się zbłaźni. Jak zbłaźnić się idąc samemu na fitness, basen czy do kina? Co można zrobić źle? W głębi duszy wiemy, że nic, ale pokonuje nas kobiecy overthinking, który sprawia, że wierzymy w to, że po popełnieniu jednego naszego błędu, świat się zawali.
Kieruje nami zwykły ludzki wstyd, spotęgowany tym, że jako płeć nieustannie jesteśmy oceniane nie tylko przez pryzmat swoich umiejętności, ale także prezencji i wyglądu.
Tego, że zrobimy coś głupiego, że zrobimy coś źle, że ktoś nas oceni, wyśmieje, powie, że nie umiemy, skrytykuje nasz wygląd. Często to właśnie z zajęć sportowych rezygnujemy z powodu tego, że wstydzimy się pokazać swoje ciało albo pracować nim.
"Poza tym, że nie jestem wystarczająco szczupła/kształtna/rozciągnięta będę wyglądała głupio, tańcząc/skacząc/biegając". Myślimy o sobie przez pryzmat wyglądu nawet w sytuacjach, które nie mają nic wspólnego z prezentowaniem urody.
Tak długo byłyśmy dyscyplinowane wstydem: "no spójrz, jak ty będziesz wyglądać, jeśli to zrobisz/to głupie/dziewczynkom tak nie wypada", że nasza własna niewiedza czy wpadka jawi nam się jako upokorzenie i kara. Potrzebujemy więc koleżanki, przy której nabierzemy odwagi, poczujemy się pewnie, a potencjalna wpadka urośnie do rangi zabawnej anegdoty. I tym samym zamykamy się na wszelkie doświadczenia, do których nie mamy towarzystwa.
Jest XXI wiek i nie musimy już szukać kompanki do wszystkiego. A doświadczanie życia samemu ma same zalety. W końcu, kto będzie z nami zawsze, jeśli nie my same?
Zobacz także
