O Janie Lisewskim, polskim kitesurferze, który stoczył heroiczną walkę z jedenastoma rekinami napisały zagraniczne media. Dziennikarze opisali, jak bronił się nożem przed tymi bestiami, ale internauci w komentarzach bezlitośnie go obśmiali. I w sumie trudno się dziwić.
"Ilu Polaków trzeba, by pokonać rekiny? Tylko jednego" zapytał i odpowiedział ktoś pod tekstem o Janie Lisowskim w Huffington Post. Takich wpisów było więcej, bo komentatorzy - w przeciwieństwie do większości Polaków - obok dramatyzmu tej sytuacji dostrzegli całkiem oczywistą komedię.
I mają rację, bo po kilku dniach doniesień o dramatycznych poszukiwaniach zaginionego kitesurfera, cudownie odnaleziony ujawnił, że w trakcie walki nożem na śmierć i życie zdążył policzyć krążące wokół niego krwiożercze stworzenia. "Było ich jedenaście" - ujawnił całej Polsce, jeszcze za nim wrócił do kraju. "To wyglądało jak horror" - stwierdził w następnych słowach rysując w wyobraźni czytelników i widzów obraz walczącego na morzu kitesurfera. I wyobrazić sobie Jana Lisewskiego przeciwstawiającego białą broń (w postaci noża) białym zębiskom rekinów nie jest trudno.
Ale na HuffPost zachodni internauci ocenili sytuację inaczej. BraveYusuf napisał: Jeśli dowiedziałem się czegoś z filmu "Szczęki" to tego, że rekiny nie pływają sobie dookoła, żeby dać się dziabnąć w oko albo nos. Raczej szybko cię atakują i urywają ci rękę, gdy chcesz je dziabnąć. Albo więc ten Polak miał długi samurajski miecz, albo bronił się przed zwykłą rybą.
jwald1 zwraca uwagę, że atakowanie rekina nożem może tylko przyciągnąć więcej rekinów. Yank in France zwraca uwagę, że nóż nie przebiłby grubej skóry rekina. Swoboda dodaje, że 99% rekinów nie atakuje ludzi.
Sytuacja, przepraszam - horror, wyglądała następująco. Jan Lisewski wybrał się w podróż swoją wodną maszyną z Egiptu do Arabii Saudyjskiej. Chociaż w sumie trudno ocenić, czy miał zamiar do niej dotrzeć, bo w całym rozgardiaszu przygotowań do tej jakże profesjonalnej wyprawy nie zabrał ze sobą wizy. Co było dalej? Uzbrojony w nóż wypłynął w morze. Znów jednak w całym rozgardiaszu swojej wyprawy nie wziął pod uwagę tego, że wiatr może przestać wiać, a jego napędzany wiatrem latawiec spadnie do wody na pożarcie rekinom. I, o zgrozo, tak się właśnie stało. Do jedzenia tylko batony, w ręku nóż, a wokół rekiny ludojady. Dźga więc Lisewski nożem raz za razem próbując oślepić napastników. "Jeden, dwa, trzy, cztery,..., jedenaście" - liczy bestie pod nosem w ferworze morderczej walki.
Jest, udało się, są służby, wiozą do szpitala. Telefon od PAP, Lisewski mówi: było ich jedenaście, horror. W końcu wraca do Polski. "Cud na Morzu Czerwonym" - pisze "Super Express". Zliczyć jedenaście atakujących rekinów, cud jakich mało.