nt_logo

Ja na "IO" się popłakałam. Jednak nominowany do Oscara film nie każdemu podejdzie

Ola Gersz

24 stycznia 2023, 21:06 · 4 minuty czytania
Co czuje osiołek? Zadawaliście sobie kiedyś to pytanie? Raczej nie, dlatego robi to za nas Jerzy Skolimowski. "IO", które ma szansę na Oscara w kategorii najlepszy film międzynarodowy, pokazuje podróż szarego osiołka o wielkich oczach i zachęca nas do odczuwania. Jeśli przyjmiecie to zaproszenie, wylejecie litry łez. A przy okazji zobaczycie człowieczeństwo z zupełnie innej, bo zwierzęcej perspektywy.


Ja na "IO" się popłakałam. Jednak nominowany do Oscara film nie każdemu podejdzie

Ola Gersz
24 stycznia 2023, 21:06 • 1 minuta czytania
Co czuje osiołek? Zadawaliście sobie kiedyś to pytanie? Raczej nie, dlatego robi to za nas Jerzy Skolimowski. "IO", które ma szansę na Oscara w kategorii najlepszy film międzynarodowy, pokazuje podróż szarego osiołka o wielkich oczach i zachęca nas do odczuwania. Jeśli przyjmiecie to zaproszenie, wylejecie litry łez. A przy okazji zobaczycie człowieczeństwo z zupełnie innej, bo zwierzęcej perspektywy.
"IO" powalczy o Oscara dla najlepszego filmu międzynarodowego Fot. Kadr z "IO" / Gutek Film
  • "IO" to film Jerzego Skolimowskiego, który został nominowany do Oscara i powalczy o nagrodę dla najlepszego filmu międzynarodowego
  • O czym jest "IO"? To alegoryczna opowieść o życiowej podróży osiołka
  • Autorami scenariusza są Jerzy Skolimowski i Ewa Piaskowska, za zdjęcia odpowiada Michał Dymek, za montaż – Agnieszka Glińska, a muzykę skomponował Paweł Mykietyn
  • W obsadzie "IO" znaleźli się Sandra Drzymalska, Tomasz Organek, Mateusz Kościukiewicz, Isabelle Huppert i Lorenzo Zurzolo
  • Czy zasłużył na nominację? Oceniamy "IO" w recenzji

Osiołki są w cieniu. Nie są szczególnie spektakularne z wyglądu: ani majestatyczne, silne i potężne, ani puchate i przesadnie słodkie. Nie mają oryginalnych umiejętności, nie są marzeniem tysięcy małych dziewczynek (bo te marzą przecież o kucyku). Długo traktowało się je zresztą jak gorsze konie – ba, nawet Osioł w kultowym "Shreku" marzył o zostaniu smukłym rumakiem z dostojną grzywą. Smutne? Owszem.

Decyzja Jerzego Skolimowskiego (a raczej Roberta Bressona, bo to jego wzruszającym filmem "Na los szczęścia, Baltazarze" z 1966 roku inspiruje się Polak), aby to osioł był tytułowym bohaterem "IO", nie jest więc przypadkowa. Reżyser celowo pokazuje perspektywę zwierzęcego "przeciętniaka", o którym większość z nas wie tylko dwie rzeczy: ryczy i podobno jest uparty. To właśnie ten niepozorny osiołek staje się odbiciem ludzkich przywar, a jednocześnie alegorią ludzkiego losu.

I wierzymy mu, bo to zwierzę, z którym łatwo się nam utożsamić. Pracowity, cichy, ignorowany i niezrozumiany. Nie powalający ani urodą, ani szpetotą. Ot, zwyczajne zwierzę, a przecież większość z nas również jest zwyczajna w morzu ludzi, którzy – tak nam się przynajmniej wydaje – są od nas lepsi.

Do tego osiołek Io jest niewinny, skazany na łaskę i niełaskę nas, ludzi. I to właśnie ta niewinność uderza nas podczas seansu najmocniej.

Niewinny osiołek, winni ludzie, czyli o czym jest "IO"?

"IO" to tak naprawdę zbiór obrazów, które łączy tytułowy Io, szary osiołek o wielkich, wilgotnych oczach (tytuł jest więc zarówno onomatopeją imitującą rżenie osiołka, jak i imieniem zwierzęcia). Jego podróż zaczyna się w cyrku, w którym jest bity i smagany bytem, ale jednocześnie zaznaje największej w swoim życiu miłości. Obdarza go nią cyrkowa artystka (Sandra Drzymalska), która wyleje morze łez, gdy zwierzę zostanie odebrane właścicielowi trupy (do czego przyczynią się antycyrkowi aktywiści broniący praw zwierząt).

Osiołkowi paradoksalnie zwracana jest wówczas wolność, jednak od tej pory zazna on obcości, samotności i tułaczki. Będzie mieszkał w wiejskim gospodarstwie, towarzyszył dzieciom podczas terapii i podróżował do Włoch. Będzie się gubił i odnajdywał, cierpiał i jadł przysmaki, bał się i "kozaczył". Zazna zarówno ludzkiej życzliwości i czułości, jak i okrucieństwa oraz głupoty (tych dwóch ostatnich niestety więcej).

Io spotka na swojej drodze wiele osób, skrajnie różnych, których paradoksalnie nic nie łączy: piłkarskiego kibica, kierowcę tira, zamożną kobietę, młodego księdza. Niektórzy będą traktować go jak zwierzę, inni jako maskotkę, jeszcze inni jako przedmiot albo człowieka. Poznamy urywki ich historii, chociaż zagościmy u nich tylko przelotem, bo podróż Io nie skończy się, dopóki nie dotrze on tam, gdzie dociera większość zwierząt hodowlanych. Do rzeźni.

Spoiler? Bynajmniej. Możemy to wypierać, ale to właśnie tam kończą miliony zwierząt, co zresztą Skolimowski, reżyser czuły na dobro naszych braci mniejszych, świadomie akcentuje. Zresztą w "IO" sama akcja jest zupełnie nieważna, a wręcz jej nie ma.

"IO" to film do odczuwania

"Io" to bowiem film oparty na czuciu. "Co czuje osiołek?" – zadajemy sobie pytanie w kolejnych etapach podróży filmowego zwierzęcia. Niekiedy ta odpowiedź może rozrywać serca, a przynajmniej serca tych widzów, którzy szczególnie empatycznie podchodzą do zwierzęcych opowieści. Czytaj: najrzewniej płaczą, gdy w filmie umrze pies, a po traumatycznym "Bambim" do dziś nie mogą się otrząsnąć.

Do tych zaliczam się również ja, dlatego wylałam na "IO" wiele łez. Nawet nie dlatego, że nominowany do Oscara film był szczególnie wzruszający, bo Skolimowski nie zmusza nas do żadnych konkretnych emocji. Raczej subtelnie (przez większość czasu, o czym za chwilę) je eksponuje i pozwala nam je odczuwać oraz trawić po swojemu.

Moja nadwrażliwość dała się jednak w "IO" we znaki. Utuliłabym tego biednego, kochanego, pięknego osiołka, a ludziom, którzy go skrzywdzą, skopałabym tyłki. I wiem, że nie tylko ja, co cieszy. Wszystko zależy jednak i od przyjętej perspektywy, i od poziomu empatii widza. Łatwo spojrzeć na "IO" jako nudnawy film o zwierzęciu, w którym nic się nie dzieje, ale naprawdę warto włączyć tutaj odczuwanie.

Emocje to jedno, ale w "IO" prym wiodą również zmysły. Dotyk, gdy cyrkowa artystka z czułością głaszcze sierść osiołka. Słuch, gdy Io ryczy na polu, kibice wrzeszczą, a widzowie cyrku klaszczą. Zapach, który wyobrażamy sobie, gdy razem ze zwierzęciem wędrujemy do stajni albo na ukwieconą łąkę.

I przede wszystkim wzrok, który w "IO" jest najważniejszy. Film Jerzego Skolimowskiego to wizualny majstersztyk, a operator Michał Dymek idzie tutaj na całość. Rozedrgana czerwień, klaustrofobiczna czerń, oniryczny granat, zamaszyste panoramy, czułe zbliżenia i kadry niczym malarskie dzieła sztuki – aż szkoda, że polski film nie został doceniony również w oscarowej kategorii najlepsze zdjęcia.

Jerzy Skolimowski pokazuje człowieczeństwo

Skolimowski w "IO" swobodnie eksponuje z formą, wychodzi poza gatunkowe ramy, miesza surrealizm, realizm magiczny i brutalny realizm. Nie dba o ciągłość czasu i miejsca, bo "IO" nie jest kroniką, ale zlepkiem impresji. Reżysera nic nie ogranicza, dzięki czemu historia Io jest mocna i wyrazista, a jednocześnie krucha i poruszająca.

Ta nieformalność to strzał w dziesiątkę, bo pasuje ona idealnie do przyjętej przez reżysera perspektywy. To perspektywa osiołka – to jego oczami najczęściej widzimy świat w "IO". Dlatego ten raz oślepia nas krzykliwymi barwami, a raz zupełnie gaśnie. Raz huczy, raz milczy. Raz poraża pięknem, a raz brzydotą i przemocą. Osiołek Io patrzy, a my patrzymy razem z nim.

W tym tkwi siła filmu Skolimowskiego, ale jest jedno "ale". "IO" jest momentami zbyt dosadne, a nawet kiczowate. Potęguje to muzyka Pawła Mykietyna, która zbyt mocno akcentuje niektóre emocje, co jest zbędnym zabiegiem. Niektóre elementy są zbyt dosłowne, zbyt nachalne. Polskość jest zbyt polska, okrucieństwo zbyt okrutne, a czułość zbyt czuła. W przypadku "IO" wystarczyłaby jedynie subtelność, której zresztą (na szczęście) w filmie nie brakuje.

"Io" to piękna opowieść o emocjach, która nie tylko odpowiada na pytanie "co czuje osiołek?", ale również pokazuje człowieka. Z perspektywy zwierzęcia, niewinnego Io, widzimy siebie: nasze przywary, małostki, grzechy. Jednak osiołek wcale nas nie ocenia, on tylko patrzy swoimi wielkimi, pięknymi, wilgotnymi oczami.

Nominacja do Oscara dla "IO" cieszy więc nie tylko z powodów patriotycznych. Raduje również fakt, że doceniono film artystyczny, niesztampowy, nieformalnie oryginalny, którego (powiedzmy to sobie szczerzy) przeciętny widz wcale by nie obejrzał, co dzięki Oscarom może się zmienić. Czy jest to filmowe arcydzieło? Nie, czegoś zabrakło. Może umowności? To jednak film piękny i czuły, a czasami to wystarczy.