Nie masz o czym gadać na imprezie? Zacznij gadać o depresji, swoim terapeucie albo psychotropach. Spokojnie, większość towarzystwa wcale się nie wystraszy. Wręcz przeciwnie, przełamiesz lody, a może nawet dostaniesz namiary na super psychiatrę na NFZ. Nic tak nas, millenialsów i zetki, nie łączy, jak długie pogaduchy o naszych psychicznych problemach. I paradoksalnie, bardzo się z tego cieszę.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Wśród znajomych i nieznajomych, na spotkaniach towarzyskich, imprezach, randkach. Problemy psychiczne kruszą mury i budują mosty. Wystarczy, że ktoś powie, że nie pije, bo bierze leki i bum! "O, ja też! Ja biorę duloksetynę, a ty? Jaką masz dawkę? Też masz takie dziwne sny, odkąd zaczęłaś ją brać?" – włączają się inni i nagle impreza się rozkręca.
Cóż, starsze pokolenia zwierzają się sobie z chorób fizycznych, my z psychicznych. Zresztą o tym pierwszym też gadamy, bo się sypiemy.
Pogadajmy o problemach psychicznych
Na palcach jednej ręki mogę dziś policzyć przyjaciół, znajomych i znajomych znajomych, którzy nie chodzą na terapię / nie mają zaburzeń psychicznych / nie biorą leków od psychiatry, niepotrzebne skreślić. I nie tylko ja, bo pewnie może tak powiedzieć spora część z nas.
Spokojnie, nie mam wcale zamiaru drążyć problemu. Nie będę dociekać, "kto nas skrzywdził", dlaczego głowy odmawiają nam posłuszeństwa i czemu po prostu nie możemy być szczęśliwi. Szczęśliwi! Duże słowo. Chyba przesadziłam, może lepiej "umiarkowanie szczęśliwi". Albo po prostu zadowoleni.
Mówię "nas", bo oczywiście ja też się do tej grupy zaliczam. Walka o zdrowie psychiczne jest nierówna, a czasami mam już dość i jestem wyczerpana samą sobą. W sumie marzę tylko i wyłącznie o spokoju. A potem piszę o tym swoim przyjaciółkom, które przyznają mi rację. Czują to samo.
Wcale nie szczęście, nawet nie zadowolenie, jest naszym Świętym Graalem, ale właśnie on: niepozorny i nudny spokój. W końcu nie bez powodu Jarosław Iwaszkiewicz napisał w swojej piekielnie depresyjnej "Brzezinie": "Spokój, spokój, prawie szczęście". Kiedyś te słowa sobie wytatuuję.
Co jest w tym wszystkim najlepsze? Że nie wstydzimy się już o tym rozmawiać. A przynajmniej my, czyli dwa najmłodsze pokolenia.
Zaczęliśmy mówić o depresji i nie zamierzamy przestać
Jednak depresja powoli przestawała być tabu. Kampanie społeczne, media, nawet popkultura zaczęły ją normalizować, a w jej ślady poszły inne zaburzenia psychiczne, o których tak długo (za długo) milczeliśmy. Zaczęliśmy o tym mówić i w końcu ja zaczęłam o tym mówić. Rodzice czy dziadkowie czasami fukali, że o niektórych rzeczach nie wypada rozmawiać, ale my nie mieliśmy zamiaru przestać, bo zrozumieliśmy jedną rzecz.
Nie jesteśmy sami i jest nas dużo.
Dzisiaj żałuję, że jako młodsza dziewczyna byłam w tym wszystkim sama, zahukana i zawstydzona, ale cieszę się, że dzieciaki i nastolatki mają nieco łatwiej. Zdrowie psychiczne staje się priorytetem, a zaburzenia i choroby nie są już tabu. Rozmawiamy o tym ze znajomymi, słuchamy w podcastach, oglądamy na TikToku, czytamy w wywiadach z gwiazdami. Nie ma już wstydu i zastanawiania się, czy tylko ja jestem "popaprana". Nic nie jest z nami nie tak.
Złośliwi mówią, że modne jest dzisiaj mieć problem psychiczny. To jedna z najwredniejszych rzeczy, jaką można powiedzieć. Dam sobie rękę uciąć, że każdy z nas bez wahania oddałby swoje stany lękowe, ataki paniki, depresję, dwubiegunówkę, osobowość borderline, OCD i cokolwiek innego za spokój. Wcale o to nie prosiliśmy, wcale tego nie chcemy.
To żadna moda, to po prostu mówienie o tym głośno. Jeśli tyle z nas się z tym boryka, to również dobrze możemy zrobić z naszych zaburzeń topowy temat do rozmów. I tak zrobiliśmy. Ile można rozmawiać o ulubionej muzyce czy serialach, które ostatnio oglądaliśmy?
Masz chorobę psychiczną, bądź moim przyjacielem
Niekoniecznie rozmawiamy o (i nie tylko) poważnie, umiemy z tego żartować, chociaż czasami to bardzo wisielczy humor. Moglibyśmy siedzieć i płakać, ale wolimy śmiać się przez łzy i wspólnie taplać się w naszych mentalno-egzystencjalnych bólach. I nie ma nic złego w taplaniu się, w końcu się leczymy i wydajemy miliony moment na terapeutów, psychiatrów i leki (co chyba jest w sumie najsmutniejsze).
Jest taki dźwięk na TikToku, który recyklingowany był już w setkach filmów. "Czy masz historię chorób psychicznych?" – pyta jedna kobieta. Obie odpowiadają w tym samym czasie "tak". Porozumiewawczy śmiech, stukanie się kieliszkami, lody przełamane. Porozumienie zawarte, przyjaźń na zawsze. Albo i miłość.
Niby żart (z rodzaju tych życiowych), a jednocześnie cała prawda. Nie mamy czego szukać z kimś, kto nas nie rozumie. Podobne doświadczenia i wzajemne zrozumienie to skarb nie do przecenienia. Jesteśmy w domu.
Ktoś powie, że to smutne, nawet tragiczne. Że to jeszcze mniej zabawne niż neurotyczne (te wczesne) filmy Woody'ego Allena. Powinniśmy się bawić, śmiać i tańczyć, a nie siedzieć w kuchni na domówce i wymieniać się kontaktami do naszych psychiatrów i terapeutów oraz rzucać nazwami antydepresantów.
Jasne, fajnie byłoby, gdyby było inaczej, ale jest, jak jest. Najważniejsze, że o tym rozmawiamy i nie ma już wstydu. Łączymy siły, wspieramy się i dopingujemy. Nie zostawimy walczących o zdrowie psychiczne sióstr i braci w potrzebie.
Młodsza Ola przecierałaby oczy ze zdumienia. Nie czułaby się sama i zepsuta.