Poznajcie piękno świata i uważajcie na leki, bo będzie tylko gorzej – tak można podsumować wykład Beaty Pawlikowskiej o depresji. Podróżniczkę może czekać proces i społeczna anatema, a ja powiem wam, co by było, gdybym posłuchał się jej rad. Spoiler: mogłoby mnie już tu nie być.
Coraz więcej psychologów, terapeutów i psychiatrów oraz pacjentów zaczyna zakładać konta w mediach społecznościowych, dzieląc się wiedzą, doświadczeniami i zachęcając do korzystania z profesjonalnej pomocy.
Tu w sukurs wychodzi Beata Pawlikowska, która ciężko zapracowała na to, by w Panteonie bzdetów stanąć dumnie obokEdyty Górniak, Justyny Sochy i Violi Kołakowskiej.
Pawlikowska jest trochę jak karta kolegi geja, który lubi chłopców, ale nie popiera tego całego LGBT. Podróżniczka sama chorowała na depresję, jednak w wydanej kilka lat temu książce wyjaśniła, że z tej przypadłości można wyjść samodzielnie poprzez dostrzeżenie piękna świata.
Chodzę na terapię od 16. roku życia, a pierwszy raz u psychiatry byłem chwilę po 18. urodzinach. To stosunkowo niedawno, ale trend dbania o emocje i psychikę dopiero zaczyna być popularyzowany.
Jeszcze kilka lat temu argumenty "a czym niby jesteś zmęczony", "idź, pobiegaj", "weź się w garść" były na porządku dziennym. Do psychiatry chodził "wariat", a szpital psychiatryczny kojarzył się z horrorami i ludźmi przypiętymi pasami do łóżek.
Terapia jest piekielnie trudna i boli, kosztuje wiele łez, ale ostatecznie daje oczyszczenie. Siłę do wstania z łóżka, rozwijania pasji i zainteresowań oraz poczucie bycia zdrowym.
Wiele razy myślałem o tym, żeby dać sobie spokój. Raz przez rok nie pokazywałem się u psychiatry. Uciekłem, bo się bałem, bo miałem dość. Wiem, że inne osoby też uciekają lub w ogóle boją się wykonać pierwszego kroku.
Bo łatwiej od konfrontacji z bólem czy traumami jest uciec w "doświadczanie piękna świata", tarota, horoskopy, wiarę w bliżej nieokreśloną energię, kamyczki i kadzidełka. Wróćmy więc do tego nastoletniego, chorującego na depresję chłopaka i wyobraźmy sobie, że właśnie wysłuchał Beaty Pawlikowskiej.
Wolę nie mieć orgazmu, niż umrzeć
Zacznijmy od tego, że nie istnieje coś takiego, jak "leczenie depresji samemu". Bo niby jak miałbym to leczyć bez żadnej wiedzy naukowej, psychologicznej czy terapeutycznej? Jestem nastolatkiem, który nie ma siły pójść do szkoły. Jak więc dostrzec "piękno świata"?
Po leki nie idę, do psychiatry się nie zgłaszam. Dlaczego? Bo nie chcę przytyć, bo leki zmienią mi mózg, będę sterowany przez jakąś tabletkę. W ogóle to tylko pogorszy sytuację.
W rzeczywistości mijają miesiące, a choroba postępuje. Unikam nie tylko szkoły, ale też nie jestem w stanie wyjść z domu, umyć się, przygotować sobie posiłku, a co dopiero go zjeść. Wchodzę w dorosłość, funkcjonując w stanie ciągłego paraliżu.
Po kolejnych miesiącach staję się nie do zniesienia. Zaczynam się izolować. Tracę wszystkich znajomych i bliskich. Nie wstaję z łóżka. Dochodzi bezsenność lub właśnie spanie całymi dniami.
Mój organizm dosłownie zaczyna się wyłączać. Niedługo później pojawiają się pierwsze myśli, że nie chciałbym już żyć. Zamiast pójść po pomoc, wciąż czekam na "piękno świata".
Depresja to nie jesienna chandra. To nie gorsze samopoczucie. To choroba śmiertelna, która stopniowo uniemożliwia funkcjonowanie. Nieleczona może prowadzić w ostateczności do odebrania sobie życia.
Ile lat zajęłoby mi dojście do ostatniego etapu choroby, gdybym słuchał rad Pawlikowskiej? Rok, dwa lata, a może sześć miesięcy? Nie wiem, bo na szczęście poszedłem po pomoc.
Co najgorsze, depresja lub stany depresyjne bardzo często łączą się z innymi zaburzeniami. To swego rodzaju choroba-korzeń. Diagnozuje się ją u osób z zaburzeniami lękowymi, dwubiegunówką, zaburzeniami odżywiania, osobowości, czy też z uzależnieniami.
Pawlikowska albo świadomie manipuluje, albo nie rozumie, o czym mówi
"Jako dziennikarz z biegłą znajomością angielskiego mam dostęp do najnowszych badań naukowych" – tłumaczyła się Pawlikowska. Ja biegle angielskim nie władam, ale na szczęście z ekspertem-psychiatrą czy terapeutą można porozmawiać po polsku.
Najbardziej w terapii czy kontakcie z psychiatrą bałem się, że decyzje zapadną bez konsultacji ze mną. Kiedy przychodzisz z wirusem czy zakażeniem do lekarza, po prostu przyjmujesz leczenie. Nie wybierasz sobie antybiotyków czy innych medykamentów.
W przypadku zdrowia psychicznego można, a wręcz powinno się rozmawiać o swoich obawach. Dzięki temu ustalicie, jak będzie wyglądał proces wychodzenia z choroby. Nikt nie wciśnie ci tabletek na siłę ani nie zacznie natarczywie grzebać w twoim dzieciństwie.
To nie jest tak, że mamy jeden antydepresant, zmieniający ci mózg, hamujący orgazm, wywołujący otyłość, a przy okazji zwiększający depresję. Jest cała masa różnych leków, których cel jest bardzo konkretny – wyleczyć lub wesprzeć proces leczenia i umożliwić normalne funkcjonowanie w społeczeństwie.
Leki można dostosować i zmieniać tak, by zapewnić pacjentowi, jak największy komfort w procesie leczenia. One nie zmieniają mózgu. Nie wyrośnie nam trzecia ręka, druga głowa, czy kolejny palec. Nie zaczniemy chodzić jak zombie, sterowani przez substancję zawartą w tabletce.
Leki mają niwelować poczucie lęku, działać uspokajająco lub aktywizująco. Ja biorę antydepresanty i dzięki nim mój nastrój jest stabilny, mogę spokojnie mówić o moich emocjach na terapii, analizować, jak mogę sobie pomóc.
To nie jest tak, że Pawlikowska wyciągnęła z rękawa ultra nowoczesne ustalenia zza granicy, a psychiatrzy i psychologowie siedzą i bazują na wiedzy z ubiegłego wieku. Lekarze i specjaliści cały czas aktualizują swoją wiedzę. Jeżdżą na konferencje naukowe, wykłady, otrzymują coraz to nowsze wyniki badań. Proszę, zaufajcie ekspertom.