Pod koniec stycznia w Katowicach doszło do wybuchu gazu w budynku należącym do parafii ewangelicko-augsburskiej. Dwie osoby zginęły. W piątek prokuratura zatrzymała w tej sprawie mężczyznę. Zarzuca mu doprowadzenie do wybuchu gazu w tym budynku.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Przypomnijmy: dwie osoby zginęły pod koniec stycznia w wyniku eksplozji gazu w budynku należącym do parafii ewangelicko-augsburskiej w Katowicach-Szopienicach. Ofiary to matka i córka. Kobiety były zameldowane w jednym z mieszkań na probostwie.
W piątek rano policja zatrzymała mężczyznę, któremu prokuratura zarzuca doprowadzenie w styczniu do wybuchu gazu w budynku plebanii. Zatrzymany to mąż i ojciec kobiet, które zginęły.
Jest pierwszy zatrzymany ws. wybuchu na plebanii w Katowicach
– Po przesłuchaniu do sądu trafił wniosek o aresztowanie podejrzanego – powiedział Aleksander Duda z zespołu prasowego Prokuratury Okręgowej w Katowicach, cytowany przez TVN 24. Mężczyzna mieszkał na plebanii. Po wybuchu był w szpitalu, gdyż został ranny.
Prokuratura przekazała także, że "mężczyźnie przedstawiono zarzut sprowadzenie bezpośredniego niebezpiecznego eksplozji gazu ziemnego w budynku przy ul. Bednorza w Katowicach, które zagrażało życiu i zdrowiu wielu osób oraz mieniu w wielkich rozmiarach". Mężczyzna nie przyznał się do winy, ale złożył wyjaśnienia. Częściowo pokrywają się one z ustaleniami śledczych.
W dalszej części korespondencji autorzy zwracają uwagę na swoją ciężką sytuację materialną. Przyznano, że zwrócono się o pomoc do księdza ewangelicko-augsburskiego. To u niego zamieszkały i pracowały ofiary, ale czuły się przez niego niedoceniane i okradane.
Z listu można było dowiedzieć się, że działania księdza miały doprowadzić do tego, iż ofiary nie mogły liczyć na żadną pomoc i poprawę sytuacji. To podobno przez niego nie doszło do ich spotkania z prezydentem miasta w tej sprawie. Miały problem ze znalezieniem nowego lokum, by wyprowadzić się z terenu parafii.
"Jednocześnie zdaje sobie sprawę, że jedno z nas jest ciężko chore (nowotwór płuc z przerzutami), ale znieczulica działa i nic go nie obchodzi, zresztą czemu miałoby to go obchodzić, skoro nie ma sumienia i każe nam opuścić mieszkanie, nie interesuje go czy trafimy pod most – czytamy w liście do redakcji "Interwencji". Sytuacja ofiar miała być na tyle trudna, że jedynym wyjściem wydawało się rozszerzone samobójstwo.
Absolwentka dziennikarstwa na UMCS i Uniwersytecie Warszawskim. Przez kilka lat związana z Polską Agencją Prasową. Obecnie reporterka newsowa w naTemat.pl.