Pod tajemniczo brzmiącym słowem "bimbocore" kryje się estetyka, którą wszyscy doskonale kojarzą. Britney Spears, Paris Hilton czy Reese Witherspoon w "Legalnej Blondynce" – oto ikony różu, welurowych dresów, mikro spódniczek, długich paznokci, błyszczących torebek i innych "hiperkobiecych" elementów, które są DNA tego stylu. Niegdyś wyśmiewany i kojarzony z imprezowiczkami oraz kobietami zabiegającymi o względy mężczyzn, dziś przejmowany jest przez feministki. Czy bycie bimbo jako polityczny akt rzeczywiście ma sens?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Bimbocore to hiperkobieca estetyka odwołująca się do mody z wczesnych lat dwutysięcznych.
Jej ikonami były m.in. takie gwiazdy jak Britney Spears, Paris Hilton czy Lindsay Lohan. Bardzo charakterystyczną reprezentantką stylu bimbo jest również Elle Woods (grana przez Reese Witherspoon) z "Legalnej blondynki".
Od jakiegoś czasu styl ten przejmowany jest przez kobiety identyfikujące się jako feministki w politycznym geście. Czy ma to sens?
Anty-femme fatale i królowa lat dwutysięcznych, czyli kim jest "bimbo"?
Początkowo słowo "bimbo" wcale nie odnosiło się do kobiet. Pochodzące od włoskiego słowa "bambino" (pl. dziecko) po raz pierwszy zostało użyte na początku XX wieku na łamach "American Magazine" i było użyte w stosunku do niezbyt rozgarniętego mężczyzny.
Spopularyzowanie tego określenia w stosunku do kobiet "zawdzięczamy" wydanej w 1920 roku piosence "My Little Bimbo Down On the Bamboo Isle" Franka Crumita oraz jednemu z redaktorów "Vanity Fair", który przypieczętował jego konotację z atrakcyjnymi, ale nieszczególnie inteligentnymi przedstawicielkami płci żeńskiej.
Z blond kolorem włosów bimbo zaczęła być kojarzona przez popularne pod koniec lat 30. groszowe powieści detektywistyczne. Stereotyp "głupiej blondynki" został dodatkowo przypieczętowany przez modne również w latach 30. tancerki rewiowe, które oceniane były przez pryzmat swojej fizyczności i gibkości ciała.
Najsłynniejszą personifikacją wszystkiego, z czym kojarzono wówczas bimbo, była rzecz jasna Marilyn Monroe (a przynajmniej jej filmowa czy też medialna persona).
Bohaterki, w które przyszło wcielać się Monroe, były przeciwieństwami femme fatale (nemezis mężczyzn). Seksualnie dostępna i niezwykle kobieca, ale niewinna i naiwna – tak właśnie prezentował się archetyp bimbo w latach 50., czyli erze świetności Marilyn.
Hollywood chętnie zresztą podsycało stereotyp związany z kolorem włosów, niejednokrotnie zestawiając w filmach blondynkę oraz brunetkę. Ta pierwsza była głupiutka, a ta druga sprytna i inteligentna. Po taki zabieg sięgnięto chociażby w dwóch słynnych filmach z Monroe z 1953 roku: "Jak poślubić milionera" oraz "Mężczyźni wolą blondynki".
1962, czyli rok śmierci blond seks-bomby, wyznaczył także śmierć bimbo związaną również m.in. z rodzącą się w tamtym czasie drugą falą feminizmu, a więc kontestacją figury "kobiecej" kobiety, za którą poszła także zupełnie inna moda, estetyka oraz inny ideał sylwetki.
Bimbo w pewien sposób powróciła pod koniec lat 80., kiedy "Wall Street Journal" określił 1987 rok "rokiem bimbo". Określenie to było nieco na wyrost, gdyż nie odnosiło się do powrotu trendu estetycznego, a do takich kobiet, jak Jessica Hahn czy Donna Rice, które w tamtym czasie ujawniły seksualne skandale z udziałem znanych osobistości, a przy okazji były bardzo atrakcyjnymi kobietami. Jak można się domyślić, nie były zadowolone z nadanych im przydomków.
Prawdziwe odrodzenie bimbo nastąpiło jednak we wczesnych latach dwutysięcznych, gdy zaczęła się era tabloidów. Pismaki oraz paparazzi uznaje się za głównych odpowiedzialnych za tworzenie negatywnej narracji wokół młodych gwiazd płci żeńskiej.
Bimbo w tamtym czasie najczęściej określano takie gwiazdy jak Paris Hilton, Nichole Richie, Britney Spears, Kim Kardashian czy Lindsay Lohan. Współczesna "hiperkobieca" kobieta nosiła m.in. minispódniczki (chociaż bardziej pasowałby tu przedrostek "mikro"), spodnie biodrówki (z często wystającymi spod nich stringami), obcisłe topy, wysokie obcasy, welurowe dresy, długie paznokcie oraz włosy (niejednokrotnie doczepiane).
Pożądane przede wszystkim było wszystko to, co błyszczące, różowe oraz białe. Bimbo z wczesnych lat dwutysięcznych nie musiała już udawać tak seksualnie niewinnej, jak jej poprzedniczka z ubiegłego wieku, więc często i gęsto odsłaniała spryskane niezwykle modnym wtedy samoopalaczem ciało.
Dziecięca naiwność w jakimś stopniu została jednak zaadaptowana do stylu pod postacią wspomnianej wcześniej kolorystyki oraz kojarzących się z dzieciństwem elementów (popularne wówczas były m.in. dodatki z Hello Kitty, Snoopym czy myszką Miki).
Zgodnie z tworzonymi przez media brukowe opowieściami kobiety wybierające ten styl obarczone były pewnymi cechami charakteru. Bimbo najczęściej miały być nierozważnymi imprezowiczkami i skandalistkami pokazującymi się bez bielizny, co akurat czasami pokrywało się z rzeczywistością, pamiętając ekscesy niektórych celebrytek z tamtych lat.
Najważniejsza konotacja z bimbo jednak się nie zmieniła – określenia tego używano wobec kobiet, których medialny image sugerował, że są infantylne i głupie.
Bimbo więc (zgodnie ze swoimi korzeniami) pozostało określeniem ewidentnie pejoratywnie nacechowanym, dlatego styl "Wrednych dziewczyn" (ikonicznego dla ery bimbo filmu) szybko został pogrzebany i uznany za "obciachowy" – szczególnie przez tak zwane "pick me girls", które "nie są takie, jak inne dziewczyny", a stereotypowo rozumianą kobiecość uznają za coś wstydliwego.
Dlaczego więc niemal dwie dekady później pewna grupa kobiet identyfikująca się z feminizmem z dumą zaczęła określać się mianem bimbo, a estetyka bimbocore zawojowała część TikToka?
Bimbo nowej generacji, czyli być (albo nie być?) jak "Legalna blondynka"
Jak słusznie zauważa w swoim wideoeseju youtuberka Mina Le, powrót estetyki znanej obecnie jako bimbocore nastąpił w roku 2020, czyli wtedy, kiedy zostaliśmy przez pandemię zamknięci w domach.
Pozbawieni rozrywek i tęskniący za "normalnością" ludzie po pierwsze często jako formę spędzania czasu wybierali oglądanie filmów, a po drugie chętnie wracali do "comfort movies", które dla wielu są po prostu ukochanymi tytułami z dzieciństwa.
Dla wielu kobiet wychowanych w latach dwutysięcznych są nimi tak zwane "chick flicks", czyli takie filmy jak "Legalna blondynka", wspomniane "Wredne dziewczyny" czy "Wild Child. Zbuntowana księżniczka".
Zainteresowanie hiperkobiecą estetyką lat dwutysięcznych można więc traktować jako nostalgiczną ucieczkę od realności, w której nie brakuje jednak sporej dawki ironii. Jak twierdzi Scene Queen (muzyczna ikona bimbocore), bimbo przede wszystkim nie bierze siebie na poważnie, a swój własny wizerunek traktuje jako zabawę ze stereotypami na temat kobiecości.
Jak to zwykle w dzisiejszych czasach bywa, trend zaczął się na TikToku, a za jego rozkwit odpowiedzialna ma być użytkowniczka o nazwie chrissychlapecka, która szybko znalazła wiele naśladowczyń.
Zgodnie z ich wizją bycie bimbo nie ma być już jedynie związane z decyzją estetyczną, czyli wybraniem pewnego konkretnego stylu ubioru, a świadomym aktem politycznym. Współczesna bimbo jest bowiem feministką, która z premedytacją wybiera hiperkobiecy styl, by walczyć z mizoginią społeczeńśtwa oraz binarnym postrzeganiem kobiet jako albo mądrych albo seksualnie atrakcyjnych.
Bimbocore wymierzone jest więc we wciąż pokutujące przekonanie, że wszystko, co stereotypowo kobiece, jest gorsze i kiczowate, a zwolenniczek koloru różowego i cekinów nie powinno traktować się poważnie.
Promujące tę estetykę TikTokerki zachęcają do nieprzejmowania się społeczną percepcją własnej osoby, a czerpania radości ze stylu, który po prostu nam się podoba i pasuje. Współczesne bimbo przeciwstawiają się więc również jednowymiarowej percepcji na podstawie ich wyglądu, która głównie dotyka właśnie kobiet.
Współczesne bimbo starają się udowodnić, że odsłanianie ciała czy wybieranie kobiecych lub seksownych dodatków wcale nie wyklucza się z inteligencją czy akademickimi stopniami. Wreszcie bimbocore wpisuje się w ramy ruchów ciałopozytywności oraz seksualnej pozytywności – chociaż jest o to oskarżana, bimbo nowej ery nie odsłania brzucha dla mężczyzn, ale po to, by czuć się dobrze we własnym ciele oraz by odzyskać kontrolę nad zawłaszczoną przez męskie spojrzenia własną seksualnością.
W sieci pojawiają się również interpretacje, że wzmacniające "kobiece" cechy bimbocore jest odpowiedzią na popularną w ostatniej dekadzie hustle culture, czy tak zwaną prześmiewczo w Polsce "kulturę zapie*dolu", która wspierała stereotypowo męskie cechy charakteru. W mediach społecznościowych można znaleźć wiele grafik, w których kobiety przyznają, że są już zmęczone trendem na bycie "girl boss", co wspierałoby tę tezę.
Warto również wspomnieć, że w archetyp współczesnej bimbo wpisuje się Elle Woods z wspomnianej wcześniej "Legalnej Blondynki", w którą wcielała się Reese Witherspoon. Postać ta łączy w sobie cechy, które wciąż u części społeczeństwa samym swoim współistnieniem wywołują zawrót głowy – Elle jest stereotypowo kobieco atrakcyjna i inteligenta.
Smutnym faktem pozostaje to, że jej intelekt zostaje dostrzeżony dopiero, gdy dostaje się na Harvard, czyli kiedy otrzymuje legitymizację od prestiżowej instytucji. Czy nasza wartość jako ludzi (nie tylko jako kobiet) powinna być mierzona jedynie przez pryzmat akademickich umiejętności – nad tym pewnie też warto się zastanowić.
Bimbo z TikToka w jakiś sposób do tego również się odnoszą, bez krępacji mówiąc o swoich prostych potrzebach (jak wygrzewanie się na plaży czy picie drinków) czy "niezmąconym" niepotrzebnymi myślami stanem umysłu. Można się jednak zastanowić, czy w ten sposób (jeśli przekaz ten nie jest ironiczny, co zdarza się niezwykle często) nie wracają do punktu wyjścia i ugruntowują stereotyp "głupiej" bimbo.
Feministyczny akt czy pusty gest (albo jeszcze coś gorszego)?
Rohitha Naraharisetty w swoim eseju napisanym dla portalu The Swaddle zastanawia się, czy w estetyce (a może już bardziej ruchu?) bimbocore jest rzeczywiście coś feministycznego. Dziennikarka w pierwszej kolejności słusznie zauważa, że jest to kolejny napędzający konsumpcję trend. Żeby być bimbo, musisz mieć kluczowe akcesoria, które musisz kupić – z tym trudno się nie zgodzić.
Ponadto Naraharisetty uważa, że w rzeczywistości bimbocore (nazywane przez nią w tekście "barbiecore" uznawane za bliźniaczy styl) jest wszystkim, z czym feministki walczyły przez ostatnie lata, a mianowicie z pojmowaniem kobiecości ograniczonym do długości obcisłej sukienki i paznokci. Dziennikarka nie widzi we współczesnych bimbo rewolucyjnego feministycznego "ruchu", a po prostu estetykę, która dodatkowo jej zdaniem cofa nas do dość sztywnych kategorii kobiecego piękna.
Z Naraharisetty pewnie zgodziłaby się Ariel Levy – dziennikarka magazynu "The New Yorker" oraz autorka książki "Female Chauvinist Pigs: Women and the Rise of Raunch Culture" (pl. "Kobiece Szowinistyczne Świnie: Kobiety i Powstanie Sprośnej Kultury - tłum. własne).
Levy wysuwa w niej tezę, że we współczesnej przesyconej seksualnością amerykańskiej kulturze, kobiety zachęcane są do uprzedmiotawiania innych kobiet oraz samych siebie. Proces "bimbofikacji" (jak bywa on czasem nazywany w memach) zapewne zaliczyłaby właśnie do kategorii tego typu zachowań.
Nie ma wątpliwości, że żyjemy obecnie w czasach, w których każde kobiece działania nieustannie są oceniane pod kątem politycznym. Bimbocore może być feministyczne, a może nie być. Przede wszystkim jednak jako wybór estetyczny nie musi – i z tym chyba jego zwolenniczki, jako osoby zachęcające do nietraktowania życia zbyt poważnie, pewnie by się zgodziły.
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.