Nikt nie zgadłby, że byli oprawcami. Kulturalni, wykształceni, z poczuciem humoru – wszyscy wyszli na tzw. ludzi. Dręczyli rówieśników z różnych powodów – ze złości, z zazdrości, ze strachu, wreszcie w imię "honoru". To historie o dzieciach, które zostawione same sobie, wytwarzają własne zasady i hierarchię, a kat w każdej chwili może zamienić się w ofiarę. Całkiem jak we "Władcy much".
Reklama.
Reklama.
To jest akcja Grupy naTemat, która ma zwrócić twoją uwagę na problem przemocy rówieśniczej wśród nastolatków. Doświadcza jej co trzecie dziecko w wieku szkolnym. Publikujemy serię tekstów, w których dotykamy tego problemu z wielu stron, rozmawiamy z ofiarami i oprawcami, specjalistami czy rodzicami. Do akcji zaprosiliśmy także osoby znane, które opowiedziały o swoich trudnych doświadczeniach z czasów szkolnych. Wszystkie materiały można znaleźć tutaj.
Do prawdziwych sadystów, tych, którzy dręczyli swoje ofiary regularnie i pilnowali, żeby nikt w grupie nie zapomniał, kogo nie lubimy, trudno dotrzeć.
Gdy szukam, zgłaszają się osoby, które mają na sumieniu pojedyncze wybryki. Próbuję więc inaczej – pytam znajomych o ludzi, którzy jako dzieci znęcali się nad rówieśnikami. Dostaję kilka namiarów i zaczynam delikatnie podpytywać o "żarty" w szkole. Mówią, że nie bardzo pamiętają. A tak, trochę dokuczali takiej Kasi, jak ona miała na nazwisko? Takie tam wygłupy. Wyparcie czy kłamstwo? Nie wiem.
Udaje mi się za to porozmawiać z osobami, które się wstydzą. Jednocześnie łączy je to, że nie do końca uznają swoją winę. Wskazują na system, na niedojrzałość, na środowisko. I w zasadzie trudno nie przyznać im racji – przynajmniej połowicznie.
Dobre dzieci wyśmiewają biedę
Dobre gimnazjum to takie, do którego trzeba było się dostać. Średnia, wynik egzaminu po podstawówce, dyplomy z konkursów – wszystko przeliczane na punkty. Do tego konkurencja – kilka osób na jedno miejsce.
W takim gimnazjum uczyła się Nina. Szybko się odnalazła. Tutaj wszystkim zależało od ocen, więc nikt nie śmiał się, że jest kujonką. Nikt się też nie bił, nie wyzywał, nie niszczył szkolnych kibli.
W klasie były niemal same dziewczyny, które szybko podzieliły się na grupki. Spędzały razem przerwy i spotykały się ze sobą po szkole. Grupki były cztery.
W pierwszej były dziewczyny dojeżdżające do szkoły spoza miasta – połączyły je nieogrzewane pociągi, spóźnione autobusy i pobudki przed 6.
W drugiej dziewczyny, które interesowały się dbaniem o urodę – makijażem, malowaniem paznokci, a przede wszystkim – chłopakami.
W trzeciej dziewczyny były tylko trzy – te, których rodzice byli najbogatsi. Nigdy nie musiały pożyczać 50 groszy brakujących do zakupu drożdżówki, jeździły na zagraniczne wakacje, które były wtedy luksusem i miały markowe ciuchy. Nina pamięta, że wtedy obiektem pożądania były plecaki Jansporta i jeansy Wranglera.
Ona sama była w czwartej grupie – dziewczyn zaangażowanych w życie szkoły. Zgłaszały się do robienia dekoracji na apele, samorządu, konkursów. Chodziły razem na kółko teatralne i trochę chyba ze sobą rywalizowały. Tak jak dziewczyny z drugiej grupy o uwagę chłopaków.
W klasie były jeszcze dziewczyny, które nie należały do żadnej z grup. Mieszkały w mieście, nie interesowały się kosmetykami, nie miały bogatych rodziców, a po szkole szły prosto do domu. Kasia i Magda były papużkami nierozłączkami – obie spokojne, nie wadziły nikomu. Ale była jeszcze Sylwia. Mało kto z nią rozmawiał, a gdy w klasie była nieparzysta liczba osób, to ona siedziała sama.
Zaczęło się niewinnie. Któraś z dziewczyn została przesadzona do pierwszej ławki za gadanie. Do Sylwii. Po lekcji powiedziała, że od Sylwii śmierdzi. Problem polegał na tym, że to była prawda, więc dziewczyny od razu podjęły temat.
Do końca tygodnia pół klasy gadało o tym, kto "też to zauważył", a kto nie. Jeden z chłopaków podszedł do Sylwii na przerwie, żeby ją powąchać. Niby dyskretnie, ale kilka obserwujących go osób się zaśmiało. Trudno powiedzieć, czy Sylwia wiedziała, o co chodzi. Na pewno zdawała sobie sprawę, że jest obiektem żartów, bo zrobiła się opryskliwa.
Okazało się, że to zła strategia przetrwania. Wcześniej Sylwia nikogo za bardzo nie obchodziła. Teraz stała się powszechnie nielubiana. Oficjalnie nikt jej nie dokuczał, bo przecież to było dobre gimnazjum i dobra dzieci.
Nina:Na początku nie byłam jedną z tych dziewczyn, które ją wyśmiewały, ale kiedyś poprosiłam ją, żeby podała mi podręcznik, który leżał obok niej, a ona powiedziała, żebym spierd*lała. Gdyby powiedziała to którakolwiek z innych dziewczyn, nawet bym nie mrugnęła. Ale że to była Sylwia, wściekłam się. Większe grupy nastolatków często dzielą się samoistnie na kasty, a ja byłam od niej znacznie wyżej w hierarchii. Pamiętam, że nic nie powiedziałam i pomyślałam coś w stylu "jak ona śmie".
Kilka dni później zażartowałam przed WF-em do swoich koleżanek, że kto dotknie Sylwii, jest zakażony. To nie był żaden plan zemsty, rzuciłam to ot, tak. Przypomniałam sobie o tym kilka lat temu, gdy czytałam o Indiach - niskie kasty nazywa się tam niedotykalnymi, bo ich dotyk uważa się za nieczysty. Dziwne, że wymyśliłam coś takiego w stosunku do osoby, która była najniżej w hierarchii.
Przez kilka dni "gra" była sekretem Niny i jej koleżanek, ale potem dziewczyny powiedziały innym dziewczynom i poszło. Zdarzało się, że ktoś powiedział – wtedy już na głos – "idzie zaraza", a gdy nie było miejsc, i trzeba było usiąść z Sylwią, z osoby, która była z nią w ławce podśmiewano się po lekcji, że jest "zakażona".
Po wakacjach klasa dała Sylwii spokój. Trudno powiedzieć, czy było im głupio, czy po prostu się im znudziło. Sylwia nadal siedziała sama, ale kilka dziewczyn zaczęło z nią rozmawiać. Nina nie zwracała na nią uwagi.
A potem, jakoś w listopadzie, cała klasa była odpytywana z fizyki. Gdy przyszła kolej na Sylwię, po raz pierwszy od dawna usłyszała za plecami szepty, które, w miarę jak podchodziła do tablicy, zmieniły się w śmiech. Nauczycielka usiłowała uspokoić klasę, co przyniosło średnie efekty. Histeryczne chichoty towarzyszył Sylwii i przez kolejne dwie lekcje. Potem poszła do łazienki i zwolniła się do domu.
Klasa śmiała się z plamy krwi menstruacyjnej na spodniach Sylwii. I żadna z niemal trzydziestu osób nie podeszła do niej i nie powiedziała, o co chodzi.
Nina:Gdy sobie to przypominam, mam ciarki wstydu. Bo to, z czego tak naprawdę się śmialiśmy w przypadku Sylwii, to była bieda. Gdy masz 13 lat i wychowujesz się w dobrych warunkach, nie przychodzi ci do głowy, że są ludzie, którzy nie kąpią się codziennie i robią rzadziej pranie, bo oszczędzają na wodzie. Podobnie z ubóstwem menstruacyjnym. Jasne, widzieliśmy, że ktoś jest biedniejszy, a ktoś bogatszy, ale nie było na tym tle podziałów poza jedną paczką dziewczyn, które lubiły się też z resztą klasy. Wydawało się nam, że brak higieny jest wyborem, bo przecież każdy może o siebie zadbać i że Sylwia w pewnym sensie "zasłużyła" na nasze uwagi.
Nauczyciele wiedzieli, że śmiejemy się z Sylwii, ale nie reagowali, myślę, że sami za nią nie przepadali, bo zdarzało się jej niegrzecznie odezwać. Poza tym nie wiem, co mogli w tej sytuacji zrobić. Na dzieciaki w tym wieku nie działają zakazy i nakazy w rodzaju "proszę się z niej nie śmiać". Uważam, że w Polsce brakowało i brakuje systemowej edukacji, która uwrażliwiałaby na biedę. W wielu szkołach są zajęcia o orientacji seksualnej i tożsamości płciowej, a o biedzie, która dotyczy większej grupy osób już nie, całkiem jak gdyby jej nie było. Empatia jest czymś, co można rozwijać przez tłumaczenie świata.
Nina i Sylwia mają dziś po 34 lata i są znajomymi na Facebooku. Nina czasem podgląda co tam u Sylwii i cieszy się, że dobrze. Czasem lajkuje zdjęcia.
Przecież nie napisze do niej po tylu latach z przeprosinami. Może Sylwia nie chce myśleć o tamtych czasach, może nie pamięta? Dziś jest fizjoterapeutką, niedawno wyszła za mąż.
Nina uważa się za empatyczną osobę, chociaż do dziś traktuje jak powietrze osoby, których nie lubi.
Uderz pierwsza
Iga była jedynaczką. Nie poszła do przedszkola, zajmowała się nią babcia. Lubiła bawić się sama, ale mama zaczęła martwić się, że nie ma żadnych koleżanek. Dlatego zaczęła wyganiać ją na podwórko, do dzieci. Iga często chowała się wtedy na klatce schodowej. Pierwszą przyjaciółkę znalazła dopiero w podstawówce.
Ada i Iga pokazywały sobie pamiętniki, zakopywały na osiedlu widoczki w piasku, bujały się razem na trzepaku i razem wyjeżdżały na kolonie. I tak przez pięć lat. Z nowym rokiem szkolnym do klasy dołączyła Ania. Trudno powiedzieć, żeby została źle przyjęta. Po prostu była nowa, a wszyscy mieli już swoje paczki i najlepsze przyjaciółki.
Na pierwszy zebraniu wychowawczyni poprosiła rodziców, żeby zwrócili dzieciom uwagę, że trzeba zaopiekować się nową koleżanką. Rodzice Igi powiedzieli w domu tylko, żeby była miła dla Ani, a Iga powiedziała, że przecież jest. Co innego rodzice Ady.
Po zebraniu zapoznali się z rodzicami Ani i postanowili, że dziewczynki powinny się zaprzyjaźnić. Następnego dnia Ada podeszła do Ani, a Iga poszła za nią, bo przecież była jej najlepszą przyjaciółką.
Ania nie była fajna. Przynajmniej zdaniem Igi. Małomówna, skryta, miała problemy z nauką i surowych rodziców. Tymczasem Ada, zamiast siedzieć z Igą i z ich paczką, wciąż podchodziła na przerwach do Ani.
Iga buntowała się, obrażała i odobrażała, ale nic nie pomagało. Mogła co prawda nadal spędzać czas z Adą, ale w towarzystwie Ani, a to jej nie interesowało. Zaczęła nienawidzić Ani, tak jak nie nienawidziła jeszcze nikogo. Miała koleżanki, ale to nie było to samo, co mieć najlepszą przyjaciółkę.
W maju klasa miała jechać na kilkudniową wycieczkę do Białowieży. Jedyną osobą, która nie jechała, była Ania – rodzice nie chcieli jej puścić. Iga siedziała na tyle autokaru, a Ada z przodu, bez pary.
Iga nie pamięta już, która podeszła do której, ale w kilka minut zrobiło się jak dawniej. Znów były nierozłączne, spały razem w pokoju i razem naśmiewały się z nauczycielki. Iga była pewna, że "odbiła" Adę, ale po wycieczce wszystko wróciło do normy. To znaczy do nowej normy – tej, w której Ada jest przyjaciółką Ani.
Iga:Mam 37 lat, a nadal pamiętam jak się poczułam – zdradzona. Nie inaczej jak wtedy, gdy zdradza cię facet. Rozpacz i ryczenie w poduszkę. Wcześniej myślałam, że jeszcze się z Adą pogodzimy i przede wszystkim strasznie za nią tęskniłam. Wtedy zdałam sobie sprawę, że ona wybrała Anię. W tym wieku nie da się mieć dwóch najlepszych przyjaciółek. Co zabawne, jeśli w ogóle myślałam wtedy o swojej przyszłości, to tylko w kontekście przyjaźni z Adą – miałyśmy razem iść do gimnazjum, potem do liceum i zawsze się przyjaźnić. Nienawidziłam Ani jeszcze bardziej i postanowiłam się na niej zemścić. Puściłam plotkę, że ma wszy. Zadziałała.
Wszyscy zaczęli jej unikać, a przy okazji i Ady. Do końca szkoły cała klasa trzymała się od nich z daleka. Nie żałowałam, czułam satysfakcję. Wiem, że to, co zrobiłam, było podłe, ale z drugiej strony pamiętam, jak wtedy cierpiałam i jaka byłam osamotniona. Żal mi tamtej siebie, tak samo, jak żal mi Ani.
Gdy Iga poszła do gimnazjum, to ona była "tą inną". Prawie cała klasa znała się z podstawówki, w dodatku mieszkali blisko siebie, a Iga była z innej dzielnicy. Do tego dziwacznie się ubierała i lubiła historię. Zaczęła odzywać się bezczelnie do nauczycieli, bo wiedziała, że takie osoby mają szacunek w grupie, podobnie jak wiedziała, że jest świetną kandydatką na kozła ofiarnego ku czci integracji klasy.
Podziałało, kozłem ofiarnym został ktoś inny, a Iga odetchnęła z ulgą. Tym razem nie brała udziału w nagonce. Całe gimnazjum spędziła w dziwnym odrętwieniu i odłączeniu. Postanowiła, że w liceum wszystko musi się zmienić, że będzie towarzyska, wesoła i że ta "nowa ona" zdobędzie przyjaciół. Tyle że gdy masz 16 lat i wchodzisz do nowej grupy liczy się coś jeszcze – jak wyglądasz.
Dwie najładniejsze dziewczyny usiadły ze sobą już pierwszego dnia, a w szatni szybko zaczęły toczyć się rozmowy na temat rozmiaru stanika i wagi, porównywanie się z innymi. Na Igę, która przed wakacjami zaczęła tyć, padł blady strach. I tak wstydziła się tego, jak wygląda. Płakała, gdy nie mieściła się w dobre pół roku wcześniej jeansy, a potem nie jadła nic przez cały dzień.
Iga zdawała sobie sprawę, że jak na razie trwa obwąchiwanie się i dobieranie w pary do siedzenia w ławce, więc wszyscy są mili. I że wcześniej czy później to się skończy. Jak zawsze.
Zaczęła wchodzić w dyskusje o wyglądzie, chwalić wszystkie dziewczyny i mówić, żeby spojrzały na nią, bo to ona jest naprawdę gruba, naprawdę obleśna. Spaślak i wieprz. Ściskała sobie udo, żeby zademonstrować nieistniejący cellulit. Co robią inne dziewczyny w takiej sytuacji? Mówią, że nieprawda. Z czasem doszło do tego "spójrz tylko na Karinę". Ot, pocieszenie przez upodlenie.
Karina rzeczywiście była sporo grubsza od Igi, a do tego czerwieniła się, gdy słyszał tego typu rozmowy. A to z kolei było pożywką dla coraz odważniejszych komentarzy. Gdy Karina jadła, zawsze ktoś rzucił "i jeszcze je". Niby tak sobie, niby nie do niej. Nudna lekcja? Komentujemy wygląd Kariny. Za mało dzieje się na wycieczce – poczekajmy, aż wyciągnie jedzenie i zacznijmy chrumkać.
Idze przyszło kilka razy do głowy, żeby zaprzyjaźnić się z Kariną, która była zabawna i bystra, ale zawsze przypominała sobie, co stało się z Adą, która zaprzyjaźniła się z Anią – z dnia na dzień stała się nielubiana.
Iga:Polska szkoła była i jest toksycznym, przemocowym środowiskiem, w którym raz jest się katem, raz ofiara, a często do bycia katem pcha lęk przed byciem ofiarą. Jak ze zwierzętami, które często atakują ze strachu. Nie chcę się wybielać, uważam raczej, że to powszechny mechanizm. Nastolatki szybciej dziś uwrażliwi Netflix z serialami takimi jak "13 powodów" czy "Sex education" niż nieprzygotowana do tego merytorycznie nauczycielka na godzinie wychowawczej. Do tego uważam, że przemoc wśród dziewczynek jest trudniejsza, bo nie ma nawet, jak się z nią skonfrontować – często nikt nie wyzywa, nie popycha. Są tylko krzywe spojrzenia, komentarze rzucone w eter. Do dziś mi słabo, jak o tym myślę.
Czasem trzeba dać w zęby
Miejscowość pod Gorzowem Wielkopolskim, początek lat 2000. Wszyscy się tu znają – jak nie ze szkoły, to z podwórka. Szymon ma 13 lat i od niedawna jest z Patrycją, to jego pierwsza dziewczyna. Nie wie, czy jest w niej zakochany i nie bardzo mają o czym gadać, ale mieć dziewczynę, to prestiż.
Gadać ma za to o czym z kumplami. Spotykają się codziennie. Kręcą się po okolicy, czasem piją piwo za garażami – po pół na jednego. Czują się dorośli.
Koledzy mówią Szymonowi, że jeden z chłopaków z sąsiedniego osiedla śmieje się z Patrycji. Konkretnie, że jest płaska. Szymon się wścieka, a poza tym chce być szarmancki i uznaje, że powinien ukarać Tomka – oczywiście dając mu w mordę. Tak postępują mężczyźni, a przynajmniej tak wydaje się Szymonowi. Widział na filmach.
Opowiada kolegom, jak wygląda sytuacja i po szkole zaczepiają Tomka we czterech. Wszystko na oczach Patrycji, której nie może umknąć bohaterstwo Szymona.
Chwilę się szamoczą, po czym przewracają Tomka na ziemię i kopią we czterech. Tomek też jest z bloków i wie, że nie może prosić, żeby przestali ani płakać, bo to wstyd. Wie też, że nie może wzywać pomocy, bo to prawie jak bycie kapusiem, a kapusi wszyscy nienawidzą. Być może myśli też, że zasłużył – takie są w końcu zasady.
Szymon nie chciał nic mu zrobić, tym bardziej że lubił Tomka. Chodziło o honor i nauczkę. Kopnął go trzy razy i sobie poszli. Tyle że kopały go cztery pary nóg. Następnego dnia mama Tomka przychodzi porozmawiać z rodzicami każdego z chłopaków. Mówi, że są bandytami, że Tomek był u ortopedy, bo wciąż bolała go noga. Na szczęście jest tylko mocno stłuczona, ale co by było, gdyby kopali go w brzuch?
Szymon:Rodzice się wściekli, wymyślili mi serię kar, ale żadnej pogadanki nie było. Usłyszałem jakieś standardowe teksty w rodzaju "czy mi rozum odjęło" i "to mogło się skończyć na policji". Nauczyło mnie to, że trzeba bać się kary, a nie, że przemoc jest zła. Biłem się jeszcze parokrotnie. Czasem też to ja dostawałem po mordzie.
Nie wiem, skąd było we mnie tyle agresji, jestem raczej ze spokojnego domu, dostałem ze dwa razy w dupę od ojca, ale to były lata 90. Myślę też, że to była kwestia środowiskowa. Ludzie dziś wspominają z sentymentem "wychowywanie się na podwórku", że niby było tak cudownie, jak dzieciaki biegały z kluczem na szyi i grały w piłkę, zamiast siedzieć online.
Ja na podwórku wypiłem pierwsze piwo, zapaliłem pierwszego papierosa, nauczyłem się bić i przeklinać. Wspominam to z jakimś tam sentymentem, ale i zgrozą – to była straszna patologia, o której nasi rodzice nie mieli pojęcia. Wstydzę się strasznie opowiadać te historie i cieszę się, że udało mi się wydostać z tego środowiska. Jeden z kolegów, z którym skopaliśmy Tomka, dziś siedzi w więzieniu.
Gdy czytałem o tym chłopaku – Eryku – którego rówieśnicy pobili na śmierć w Zamościu, pomyślałem o tych wszystkich bójkach, w których brałem udział. I że coś, co było zwykłą nastoletnią przepychanką, mogło kogoś pozbawić życia. Nie wiem, czy napastnicy bili, by zabić. Mnie nigdy nie przyszło do głowy, że możemy komuś coś naprawdę zrobić. Z większością chłopaków, z którymi się biłem, szybko się godziłem. Tomek był na moim weselu, przyjaźnimy się. Przeraża mnie jak głupota i brak nadzoru ze strony dorosłych może komuś spieprzyć życie. Albo nawet i to życie odebrać.
***
Znajdujesz się w trudnej sytuacji, przeżywasz kryzys, masz myśli samobójcze?
– Telefon interwencyjny dla osób w trudnej sytuacji życiowej Kryzysowy Telefon Zaufania – wsparcie psychologiczne: 116 123 czynny codziennie od 14.00 do 22.00
– Całodobowe centrum Wsparcia dla osób w kryzysie emocjonalnym: 800 70 22 22
– Bezpłatny kryzysowy telefon zaufania dla dzieci i młodzieży: 116 111
– Jeśli w związku z myślami samobójczymi lub próbą samobójczą występuje zagrożenie życia, w celu natychmiastowej interwencji kryzysowej zadzwoń pod numer 112 lub udaj się na oddział pogotowia do miejscowego szpitala psychiatrycznego.