Ostatnie lata to czas przełamywania tabu wszelkiego typu. Zdrowie psychiczne, nałogi, wstydliwe dotychczas przypadłości fizyczne czy preferencje seksualne. Jest jednak coś, do czego szczególnie trudno się przyznać – do tego, że było się ofiarą. Odzew naszej akcji dotyczącej przemocy wśród dzieci nas zaskoczył i pokazał coś jeszcze – że temat jest wciąż aktualny.
Reklama.
Reklama.
W ramach akcji grupy naTemat, chcieliśmy zwrócić uwagę na problem przemocy rówieśniczej wśród nastolatków. Doświadcza jej co trzecie dziecko w wieku szkolnym. Opublikowaliśmy serię tekstów, w których dotykamy tego problemu z wielu stron, rozmawiamy z ofiarami i oprawcami, specjalistami i rodzicami. Do akcji zaprosiliśmy także osoby znane, które opowiedziały o swoich trudnych doświadczeniach z czasów szkolnych.
Gdyby niespełna pięć lat temu, ktoś zapytałby mnie, co znaczy "normalizować", uznałabym, że ma na myśli coś związanego z procesem produkcyjnym. Na przykład – żeby we wszystkich fabrykach danego przedsiębiorstwa obowiązywały te same procedury. Słowem: unifikacja.
Pięć lat to jednak dużo czasu, a już zwłaszcza w social mediach, które spopularyzowały słowo "normalizować" w zupełnie innym znaczeniu, mianowicie: pokazywać, że coś jest normalne, że nie jest powodem do wstydu.
Setki tysięcy osób, w kontrze do wyśrubowanych standardów estetycznych, a po części i ze znudzenia nimi zaczęły pokazywać nieidealne cery i figury, ale też emocje, na które w social mediach jeszcze pięć lat temu nie było miejsca. Niby to oczywiste, że nie zawsze jesteśmy uśmiechnięci i wypoczęci, a macierzyństwo potrafi dać w kość, ale w medium opartym na autokreacji był to przełom nieomal kopernikański.
Z czasem pojawiały się kolejne, coraz odważniejsze normalizacje. Okazało się, że na Instagramie jest miejsce na mówienie o zaburzeniach odżywiania, życiu z niepełnosprawnością, depresją czy o wychodzeniu z nałogu.
Nagle kwestie uchodzące dotychczas nawet nie tyle za "nieinstagramowe", co po prostu wstydliwe, okazały się tymi najpotrzebniejszymi. Edukowały, ale przede wszystkim wspierały osoby, które miały podobne problemy, ale wcześniej nie znały żadnej innej osoby, która "ma tak samo" – zmaga się z zaburzeniami lękowymi, wychodzeniem z uzależnienia od narkotyków czy niepłodnością.
Osoby, które zdobywają się na mówienie o tym, co przeszły, jednocześnie zostawały – często niespodziewanie dla nich samych – swego rodzaju rzecznikami. Gdy mówisz o zaburzeniach psychicznych, zawsze znajdą się tacy, którzy nazwą to fanaberią. Trudno powiedzieć, czy z braku empatii, czy może edukacji, jeśli spojrzymy choćby na ostatnie wypowiedzi prof. Magdaleny Środy, która złą kondycję psychiczną pokolenia dzisiejszych 30-latków uważa za efekt braku tzw. prawdziwych problemów.
Tak samo jest właściwie z każdym innym problemem. Otyłość? Można było tyle nie jeść. Alkoholizm? Można było tyle nie pić. Całkiem jak gdyby złożony problem dało się sprowadzić do jednego prostego rozwiązania.
Na tym tle, wyjątkowo trudne jest mówienie o trudnych doświadczeniach z udziałem tzw. osób trzecich. Łatwiej przyznać, że jest się chorym, niż że było się ofiarą. I trudno się dziwić, zważywszy, że w Polsce zdarza się, że do ofiar podchodzi się z nieufnością. Robią to niekiedy nawet prokuratura czy policja, gdzie ofiara gwałtu jest wypytywana o to, ile wypiła i w co była ubrana, a ofiara prześladowania w internecie może usłyszeć, że "to nie są prawdziwe problemy".
W sieci kobieta, która była molestowana seksualnie, zawsze przeczyta, że jest tak brzydka/gruba/chuda/stara, że przecież nikt by jej nie tknął. Niezależnie od tego, jak wygląda.
Ofiara mobbingu dowie się, że jest przewrażliwiona. Zostaną też podważone jej kompetencje. Osoba, która zdecydowała się mówić, nie ma właściwie, jak się bronić. Szybciej zacznie się zastanawiać, czy oprawca miał podstawy, by ją skrzywdzić.
Co dopiero, gdy jest zupełnie bezbronna. Tak, jak dzieci dręczone przez rówieśników, które często uważają, że to, co je spotyka, jest ich winą. Że widocznie naprawdę są dziwni albo śmieszni.
Z takim przekonaniem wyjątkowo trudno jest się zgłosić po pomoc do kogoś dorosłego. Często wstyd jest silniejszy nawet niż lęk przed byciem "skarżypytą". Co jeśli nauczycielka myśli podobnie, co klasa? Albo jeśli zawiedzie się mamę? To błędne koło – nie inaczej niż w przypadku Instagrama, który jeszcze niedawno był grą w idealne życie, wygląd i rodzinę.
Udział w naszej akcji dotyczącej przemocy w grupie rówieśniczej, wymagał od osób, które opowiedziały przed kamerą, że były gnębione w szkole olbrzymiej odwagi.
Osoby, które są dziś obserwowane przez setki tysięcy followersów, cofnęły się do czasów, gdy nie były znane i lubiane, ale wręcz przeciwnie – gnębione za to, że się wyróżniały. To przejmujące historie o bezradności, nienawiści do siebie, okrucieństwie otoczenia, myślach samobójczych i ogromnym osamotnieniu.
Wspominać jest podwójnie trudno, bo i dawny ból miesza się ze współczuciem dla tego dawnego siebie. Bezbronnego, nierozumiejącego, dlaczego go to spotyka, zawstydzonego i poniżonego.
Mateusz Damięcki, Sylwia Bomba, Lili Antoniak, Mariusz Kozak, Barbara Kurdej-Szatan, Agnieszka Skrzeczkowska i Karolina Brzuszczyńska są dziś dorośli, ale wciąż dobrze pamiętają, co ich spotkało.
Niektórzy z nich nie zwrócili się po pomoc do osób dorosłych, bo nie wierzyli, że często nie wierzyli, że mogą ją otrzymać. Dziś zachęcają rodziców, żeby uczyli dzieci, że mają wsparcie, ale też, że to nie ofiara jest winna przemocy. Że to nie ona powinna się wstydzić.