Andrzej Przyłębski, mąż prezeski Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej, jest dyrektorem Instytutu De Republica. Instytucję tę powołał rozporządzeniem sam premier Mateusz Morawiecki, a politycy opozycji punktują, że zatrudnienie w niej Przyłębskiego może być "przykładem politycznego wpływu". Trybunał Konstytucyjny ma być bowiem, zgodnie z założeniami, całkowicie niezależny od premiera.
Reklama.
Reklama.
Mąż Julii Przyłębskiej jest dyrektorem rządowego Instytutu De Republica
Trafił tam po zakończeniu swojej pracy w ambasadzie w Berlinie
Politycy opozycji wskazują, że zatrudnienie Przyłębskiego w instytucji podległej premierowi to przejaw braku niezależności TK od władzy
Andrzej Przyłębski został mianowany na dyrektora Instytutu De Republica w lutym tego roku. W styczniu 2022 zakończył z kolei misję dyplomatyczną w Berlinie, gdzie był ambasadorem Polski. Z końcem roku zakończył misję jako ambasador Polski w Berlinie.
W podsumowującym swoją pracę w Berlinie wywiadzie z PAP stwierdził: "Zrozumiałem po licznych rozmowach, również z niemieckimi katolikami, że ideały naszych społeczeństw rozchodzą się. Pozostaje zatem uzgodnienie interesów, a to znaczy: nasza obrona przed narzucaniem nam przez innych obcych nam, nihilistycznych wartości i norm". Jako powód zakończenia misji dyplomatycznej w Niemczech wskazał względy "rodzinne, osobiste i zawodowe".
Andrzej Przyłębski w rządowym instytucie. Politycy opozycji: brak niezależności
Sprawie zatrudnienia Przyłębskiego w Instytucie De Republica przyjrzeli się reporterzy TVN 24. Jak wskazano, instytut, w którym szefuje, został powołany dwa lata temu – 6 lutego 2021 roku – rozporządzeniem premiera.
De Republica to instytucja, która ma promować i popularyzować polską naukę. Na jej stronie czytamy: "Do naszych głównych zadań należy wspieranie, promocja i popularyzacja rodzimej myśli badawczej z zakresu nauk humanistycznych i społecznych, w tym podejmowanie różnego typu przedsięwzięć, odwołujących się do idei państwowości i działań na jej rzecz". De Republica organizuje m.in. konferencje prasowe, powołało także wydawnictwo o tej samej nazwie. Instytut, co jasno wskazano, "podlega bezpośrednio premierowi".
Na ten fakt zwracają w rozmowie z TVN24 politycy opozycji, podkreślając, że w praktyce zatrudnienie Andrzeja Przyłębskiego na stanowisku dyrektorskim w Instytucie De Republica oznacza, że premier niejako "wypłaca" pensję mężowi prezeski Trybunału Konstytucyjnego, Julii Przyłębskiej, a ta instytucja powinna być całkowicie niezależna właśnie m.in. od premiera.
Kamila Gasiuk-Pihowicz z Koalicji Obywatelskiej podkreśla w rozmowie z dziennikarzami, że jej zdaniem to "ewidentny przykład politycznego, finansowego wpływu na Trybunał". Z kolei Artur Dziambor z Wolnościowców dodaje: "To tak, jak z dziećmi polityków, że gdzieś muszą pracować. Tylko dlaczego akurat w spółkach Skarbu Państwa i dlaczego wtedy, kiedy rząd Prawa i Sprawiedliwości decyduje, kto w tych spółkach pracuje?".
Sam Przyłębski nie zabrał głosu w sprawie, z kolei Kazimierz Smoliński z Prawa i Sprawiedliwości, pytany o zatrudnienie Przyłębskiego w rządowym instytucie, stwierdził jedynie, że nie ma do tego przeciwwskazań prawnych.
W radzie naukowej Instytutu zasiada też kilku współpracowników premiera oraz m.in. matka posłanki PiS. "Za udział w pracach Rady też przyznawane jest wynagrodzenie. Budżet instytutu na ten rok to 19 milionów złotych" – punktuje TVN24.
Andrzej Przyłębski, czyli "Wolfgang"?
Na początku marca 2017 roku Instytut Pamięci Narodowej udostępnił teczkę tajnego współpracownika SB o pseudonimie "Wolfgang". Z dokumentów wynikało, że był to Andrzej Przyłębski. Jednocześnie IPN nie potwierdził, by Przyłębski współpracował z SB.
Wcześniej wyciekła notatka o treści: "Kierując się patriotycznym obowiązkiem i chcąc przyczynić się do utrzymania ładu i porządku w PRL i triumfu prawdy, wyrażam zgodę na udzielanie pomocy SB. Fakt ten zachowam w całkowitej tajemnicy. Będę starannie i rzetelnie relacjonował interesujące SB zdarzenia i fakty. Obieram pseudonim Wolfgang". Według ustaleń "Gazety Wyborczej" Przyłębski miał zostać uznany przez wywiad jako atrakcyjny "współpracownik na kierunku niemieckim".
Jednak Przyłębski, według IPN, mimo złożonego podpisu realnej współpracy miał nigdy nie podjąć. On sam też podkreślał, że nie współpracował ze służbami. "Nie jestem i nigdy nie byłem agentem służb specjalnych, co zostało potwierdzone przez IPN. Data mojego wyrejestrowania została wybrana przez oficera SB, wobec wcześniejszej odmowy współpracy" – wskazywał.
Bezpośrednio po ujawnieniu zapisów z jego teczki w rozmowie z wPolityce.pl tłumaczył: "Niewykluczone, że szantażowany na okoliczność niewydania paszportu mogłem podpisać jakieś zobowiązanie (…). Ale nawet jeśli je podpisałem, to było to wymuszone pod groźbą nie tylko odmowy paszportu, ale także relegacji ze studiów za kolportaż pism antykomunistycznych".
Julia Przyłębska skwitowała z kolei: – Czuję ulgę, że mój mąż nie będzie musiał się tłumaczyć z rzeczy, których nie zrobił. Mój mąż to naprawdę porządny, uczciwy człowiek.