Są nowe informacje w sprawie Adama i Anety Jagłów z Warszawy, których od tygodnia poszukują policjanci. Według słowackich służb małżeństwo miało wrócić taksówką do Polski już w środę, czyli w dniu przywrócenia kontroli granicznych w tym kraju.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Adam i Aneta Jagłowie zaginęli. W środę mieli wrócić taksówką do Polski
Takie informacje przekazała rzeczniczka słowackich służb administracyjnych, bo właśnie na Słowacji para z Polski była ostatni raz widziana.
– Przeprowadzone kontrole potwierdziły, że małżonkowie jedną noc spali w obiekcie noclegowym we wsi Ždiar (ok. 10 km od granicy z Polską – red.), a następnego dnia pojechali polską taksówką do przejścia granicznego na Łysej Polanie. Stamtąd wyruszyli w kolejne miejsce, jeszcze nieznane – Jana Ligdayova, cytowana przez portal noviny.sk.
Poszukiwania doprowadziły policję konkretnie do miejscowości Ždiar, gdzie małżeństwo pojawiło się we wtorek 23 maja wieczorem. "Para wzbudziła podejrzenia w ten sposób, że nie przekazała właścicielowi dokumentów tożsamości. Sam właściciel skontaktował się z policją, gdy dowiedział się o zniknięciu pary z mediów" – czytamy.
Zaginęło małżeństwo z Warszawy. Dzieciom zostawili list
Przypomnijmy, że 44-letnia Aneta i 49-letni Adam Jagłowie w nocy z 20 na 21 maja ok. północy wyszli z domu i do dziś nie wrócili. Pozostali synów w wieku 14 i 17 lat. Mieli im zostawić także list, w którym napisali: "Chłopcy, jesteście bystrzy. Poradzicie sobie w życiu. Jesteśmy z was dumni".
Onet rozmawiał z właścicielem pensjonatu "Vasko" w słowackim Zdziarze, gdzie para się zatrzymała na jedną noc. – Małżeństwo z Polski spało u mnie w nocy z wtorku na środę (23-24 maja – red.) – powiedział. Jak dodał, do pensjonatu przyszli oni ok. godz. 18:00 na piechotę.
– W ten dzień nie było mnie na miejscu, ale w obiekcie spała zaprzyjaźniona grupa turystów z Niemiec. To właśnie ich Polacy zapytali, czy mam wolne pokoje. Połączyliśmy się telefonicznie i zaproponowałem im nocleg, na który się zgodzili. Twierdzili, że są bardzo zmęczeni, bo całą drogę z Zakopanego przeszli pieszo (ok. 30 km – red.) – opowiadał.
Mężczyzna powiedział też, że spotkał ich kolejnego dnia. – To byli sympatyczni i uśmiechnięci ludzie. Poprosiłem ich o uregulowanie rachunku za nocleg i okazanie dokumentów, bym mógł ich zameldować. Dali mi pieniądze i powiedzieli, że są tak głodni, że muszą iść do sklepu po coś do jedzenia. Obiecali, że formalności meldunkowe załatwimy po ich powrocie. Niestety już nie wrócili – relacjonował.
Niepokojące relacje sąsiadów zaginionego małżeństwa
Opowieści sąsiadów małżeństwa z Warszawy tworzą jednak jeszcze bardziej niepokojący obraz. Jak opowiedzieli dziennikarzom, para była bardzo skryta, a z mieszkania miały wielokrotnie dobiegać krzyki.
– Mieszkali na parterze. Z tego, co pamiętam, od roku. To jest mieszkanie komunalne. Nigdy nikomu nie mówili "dzień dobry" czy nawet "cześć", zazwyczaj przemykali korytarzem w kapturach, tak, jakby nie chcieli, żeby ktoś ich zobaczył. Nikt nie wie, gdzie pracowali, byli bardzo tajemniczy – powiedziała jedna z sąsiadek "Super Expressowi".
– Wielokrotnie słyszeliśmy krzyki, hałasy i wulgaryzmy oraz trzaskanie drzwiami. Czasami to wyglądało tak, jakby pan Adam był sam w mieszkaniu, walił drzwiami bez opamiętania i krzyczał do siebie. To było przerażające – dodała inna kobieta, mieszkająca w bloku przy ul. Puławskiej.