W najnowszym sondażu partia Jarosława Kaczyńskiego pokonała Platformę Obywatelską. Choć różnica wynosi jedynie jeden procent, to z pewnością nie może być powodem do zadowolenia rządzących. Zdaniem politologa Sergiusza Trzeciaka, wyborcy dostrzegają słabość PO i brak spójności partii.
W najnowszym sondażu przygotowanym przez instytut Homo Hominii na zlecienie „Rzeczpospolitej", na PiS zagłosowałoby 30 proc. badanych, na Platformę Obywatelską 29 proc. Badanie zostało przeprowadzono w piątek i sobotę, czyli "uwzględnia więc już częściowo reakcje po odrzuceniu przez Sejm projektów, które miały wprowadzić związki partnerskie" – czytamy na stronie internetowej rp.pl.
O to, czy Platformie przestało się opłacać "stanie w rozkroku", zapytaliśmy politologa Sergiusza Trzeciaka z Collegium Civitas, autor książek m.in. "Marketing polityczny w Internecie" i "Kampania Wyborcza. Strategia Sukcesu".
Czy dziwi pana fakt, ze PiS objął prowadzenie w najnowszym sondażu?
Sergiusz Trzeciak: Myślę, że o efekcie dużego zdziwienia moglibyśmy mówić wówczas, gdyby doszło do ostrzejszego wyprzedzenia Platformy przez PiS, tak jak to miało miejsce kilka miesięcy temu. Dzisiejszy sondaż jest małym zaskoczeniem. Dla PiS to oczywiście dobra informacja i od razu pojawia się pytanie o przyczyny.
A no właśnie. Czy to efekt jakiegoś konkretnego wydarzenia, czy raczej "kumulacja"?
Biorąc pod uwagę ostatni miesiąc, na pierwszy plan wysuwają się fotoradary, zamieszanie wokół ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza oraz fakt, że nie ma spójności w Platformie, który objawił się w przypadku związków partnerskich. Wpływ na te wyniki mógł mieć też strajk na kolei. To wszystko się nałożyło i spowodowało spadek zaufania do PO. A dla wielu Polaków alternatywą jest ciągle PiS.
Jak dużą rolę odegrało odrzucenie wszystkich projektów ustaw dotyczących związków partnerskich?
Z pewnością decyzja ta miała bardzo duży wpływ. Dla wielu wyborców Platformy było to niezrozumiałe. Z jednej strony mówi się o konieczności wzmacniania polityki rodzinnej, z drugiej większość posłów PO popiera związki partnerskie. Tu pojawia się problem logiczny. Czy wzmacniać instytucję "tradycyjnej rodziny", czy związki partnerskie?
Platforma ma lewe i prawe skrzydło, to chyba stały tryb postępowania czyli "stanie w rozkroku"?
Tak, ale dla konserwatywnych wyborców nie do zaakceptowania było to, że większość posłów PO zagłosowała za związkami partnerskimi. Dla liberalnej części zaś rażące okazało się, że blisko pięćdziesięciu posłów zagłosowało przeciw. Wyborcy bardziej lewicowi mogą powiedzieć, mamy przecież Ruch Palikota i coraz silniejsze SLD. Platforma może na tym ruchu stracić poparcie z jednej i z drugiej strony.
Jak to odczytywać? Do tej pory opłacało się grać na dwa fronty. Czy Platforma doszła do jakiegoś momentu, że dłużej już się tak nie da?
Paradoks polega na tym, że to się opłaca. Platforma założyła, że będzie eklektyczna i będzie rozbudować tak lewe jak i prawe skrzydło. Ale w końcu wyszła na wierzch słabość, która polega na braku jedności. W tym momencie nie ma wspólnego stanowiska w PO. Z punktu widzenia premiera lepsze byłoby bagatelizowanie tego zjawiska, jak to zresztą robił do tej pory. Tym razem jednak, sprawa została tak mocno podgrzana przez media, że Donald Tusk nie może tego zrobić.
Co pańskim zdaniem zrobi premier tym razem?
Pomóc mogłoby mu to, że uda mu się sprowokować PiS do działań, które nie będą akceptowane przez większość opinii publicznej. Może to odebrać znowu PiS część ich miękkiego elektoratu. Walka będzie się toczyć o konserwatywnego wyborcę. Dlatego też Tusk raczej nie zdymisjonuje Jarosława Gowina, bo niewiele zyska na lewicy, a w dużym stopniu straciłby poparcie po prawej stronie.
Czyli powinniśmy się spodziewać prowokacji wobec PiS? Co zmusi Jarosława Kaczyńskiego do wygłoszenia kontrowersyjnych tez?
Będzie to przede wszystkim odwrócenie uwagi od Platformy i ucieczka do przodu. Wymyślenie tematu zastępczego, abyśmy nie mówili o fotoradarach i kryzysie w PO. Będzie to przede wszystkim próba sprowokowania PiS-u, aby politycy PO mogli znów powiedzieć: Nie jesteśmy idealni, ale przynajmniej potrafimy przyznać się do błędu, a oni są tacy straszni i nieprzewidywalni.
Czyli stara dobra metoda straszenia PiS-em.
Straszenie PiS-em jest coraz mniej skuteczne. Jednak sprawa trotylu na wraku tupolewa pokazała, że przy intensywnej kampanii medialnej to nadal może się udać. Donald Tusk wtedy zyskał na sprowokowaniu Jarosława Kaczyńskiego.
Co jakiś czas pojawiają się grupy, które mają obalić rząd Donalda Tuska. Byli to kibole, później kierowcy, teraz mówiono osobach, którym zależy na związkach partnerskich. Czy Jeśli Platforma straci władzę, to odbędzie się to za sprawą jakiejś konkretnej grupy, której wystarczająco mocno "podpadnie"?
To może być jedna kropla która przeważy i dzban się rozleje. Sama nie spowodowałaby zmiany. Mogą to być na przykład czynniki gospodarcze, które obserwujemy. Pogarszanie się sytuacji, wzrost bezrobocia i coraz bardziej dokuczliwe skutki podwyższenia podatków. Choćby dla twórców, dziennikarzy, wykładowców, szeroko rozumianych elit intelektualnych, którzy kształtują opinie ogółu. Zmiany wprowadzone od tego roku oznaczają gwałtowny wzrost podatków. Jeśli dojdą do tego spekulacje, które dziś się pojawiły, że Tusk zamierza wycofać się z reformy górniczej, to narazi się się środowiskom opiniotwórczym i komentatorom ekonomicznym. Pokaże, że nie potrafi niczego doprowadzić do końca i jak widzi, że dzieje się coś niedobrego to się wycofuje.