Roksana Kowalska trafiła do szpitala po odejściu wód płodowych. Z badań miało wynikać, że płód jest nieodwracalnie uszkodzony i szanse, że przeżyje, są znikome. Lekarze, zamiast przeprowadzenia legalnej aborcji chcieli czekać na obumarcie płodu. Kobieta wyznała w rozmowie z TVN 24, że boi się o swoje życie "jak Izabela z Pszczyny". Po tym wydarzeniu, po ponad 20 dniach przeprowadzono u niej cesarskie cięcie.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Roksana Kowalska czekała 22 dni na legalną aborcję
Historię Roksany Kowalskiej przywołał TVN 24. Kobieta była w ciąży zagrożonej i występowały u niej przesłanki do wykonania zabiegu legalnej aborcji. Z badań miało wynikać, że płód jest nieodwracalnie uszkodzony i szanse, że przeżyje, są znikome. Mimo tego lekarze mieli czekać na obumarcie płodu.
Z terminacją ciąży zwlekano 22 dni, a stacja podkreśla, że zabieg został wykonany niedługo po tym, jak kobieta w rozmowie z dziennikarzem podkreśliła, że "boi się, że w końcu umrze na sepsę jak pacjentki w Pszczynie i w Nowym Targu".
– Teraz boję się, że nasza historia też się tak zakończy. Bo jednak te myśli, no samoistnie uciekają gdzieś prawda w tę stronę. Zwłaszcza że w domu mam rocznego synka, do którego chcę wrócić – podkreślała, odwołując się do historii Izabeli z Pszczyny.
Ostatecznie u kobiety przeprowadzono cesarskie cięcie. Roksana Kowalska przekazała potem, że dziękuje Szpitalowi imienia Biziela w Bydgoszczy. Podziękowała także lekarzom oraz położnym za całą opiekę przed zabiegiem, jak i teraz po.
Podkreśliła, że teraz szpital dba o jej zdrowie psychiczne, ponieważ fizycznie czuje się dobrze, ale psychicznie "jeszcze wiele pracy przed nią". Szpital z kolei zapewnia, że zawsze działa w trosce o dobro pacjentów.
"Szpital rozumie, że interwencje takie podejmowane są w dobrej wierze, jednakże powodują one zbędny niepokój społeczny z uwagi na wskazany brak pełnego obrazu sytuacji" - brzmiał komunikat wydany przez szpital w odpowiedzi na medialne zainteresowanie.
"Ani jednej więcej"
Przypomnijmy, że ostatnio media obiegła informacja o śmierci kobiety, u której również lekarze oczekiwali na obumarcie płodu mimo zagrożenia jej życia. Jak informowaliśmy w naTemat,24 maja zmarła 33-letnia mieszkanka Nowego Targu Dorota. L. Według wstępnych ustaleń bezpośrednią przyczyną śmierci młodej kobiety był wstrząs septyczny.
– To są wyniki całkowicie wstępne, ale udało się ustalić, że przyczyną zgonu był wstrząs septyczny, skrajny przypadek zakażenia sepsą. Szok doprowadził do niewydolności krążeniowo-oddechowej, w konsekwencji do zatrzymania się serca zmarłej – powiedział Onetowi prok. Leszek Karp, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Nowym Sączu.
Kobieta była 20. tygodniu ciąży. Z powodu odpłynięcia wód płodowych trafiła do szpitala w Nowym Targu. Mimo zagrożenia życia lekarze nie zdecydowali się na terminację ciąży, po trzech dniach kobieta zmarła w wyniku wstrząsu septycznego oraz niewydolności wielonarządowej. Jak przekazał Marek Wierzba, dyrektor szpitala "doszło najpierw do obumarcia płodu, następnie podjęto próby ratowania pacjentki".
Dzień po śmierci 33-latki rodzina zmarłej złożyła zawiadomienie na policji. Ich zdaniem personel medyczny szpitala mógł dopuścić się działań mogących mieć bezpośredni wpływ na utratę życia przez pacjentkę.
Również tego samego dnia dyrekcja szpitala powiadomiła organy ścigania o możliwości popełnienia przestępstwa poprzez nieprawidłowe wykonywanie obowiązków przez pracowników oddziału położniczego.