Zabójstwo co najmniej 16 cywilów przez amerykańskiego żołnierza jest zwycięstwem talibów. Jeśli sytuacja w kraju była zła, teraz może być już tylko gorzej. Większość Amerykanów uważa, że USA powinno natychmiast wycofać się z Afganistanu. Mówić tak zaczynają nawet bojowo nastawieni Republikanie.
Oficjalna wersja mówi, że morderca był jeden. Kilka godzin po północy w niedzielę
opuścił bazę w pobliżu Kandaharu, przeszedł kilkaset metrów do najbliższej wioski i, wpadając od domu do domu, zastrzelił 16 śpiących osób, w tym dziewiątkę dzieci i trzy kobiety. Na koniec podpalił ich ciała. Amerykańskie wojsko podało niemal natychmiast, że żołnierz przeszedł „ciężkie załamanie nerwowe” i już znajduje się w areszcie, a śledztwo trwa.
Świadkowie twierdzą jednak, że masakry dokonało kilku Ameryków. Wszyscy mieli być pijani, strzelać na oślep i naśmiewać się z przerażonych wieśniaków.
Wiatr w żagle propagandy
Można się spodziewać, że dotrze do nas jeszcze wiele sprzecznych informacji. Dowództwo NATO będzie próbowało obronić wersję samotnego, „szalonego” zabójcy. Talibowie zrobią za to wszystko, żeby zachodnich żołnierzy przedstawić jako bandę
zimnokrwistych morderców, którzy nie uznają żadnych świętości. Ostatnio mają w tej kwestii ułatwione zadanie – Amerykanie popełniają coraz więcej błędów.
W połowie stycznia opinią publiczną na całym świecie, a w Afganistanie szczególnie, wstrząsnęło nagranie, na którym marines oddają mocz na martwych przeciwników. W
zeszłym miesiącu wybuchł kolejny skandal – w amerykańskiej bazie spalono odebrane więźniom egzemplarze Koranu. W protestach, które wybuchały przez kolejne dni (i wcale się jeszcze nie skończyły) zginęło co najmniej 30 osób, tak cywilów, jak i żołnierzy. Wczoraj talibowie dostali kolejny „prezent”. - Trudno byłoby wyobrazić sobie coś gorszego w obecnej sytuacji. To podsyca najgorsze stereotypy i lęki, jakie Afgańczycy mają w stosunku do naszej obecności – wyznał anonimowo „Washington Post” jeden z amerykańskich urzędników.
Utrudniona dyplomacja
Tragedia pod Kandaharem może mieć fatalne konsekwencje dla stosunków między Waszyngtonem a Kabulem. Amerykanie boją się, że po ich wycofaniu w 2014 roku Afganistan może ponownie zamienić się w bazę wypadową al-Kaidy. Aby do tego nie
dopuścić, Biały Dom planuje zostawić pod Hindukuszem swoich komandosów. Administracja Obamy chce, by mogli oni legalnie przeprowadzać m.in. nocne obławy. Afgański prezydent Hamid Karzaj nie zgadza się jednak na przyznanie im takich uprawnień, tłumacząc to m.in. obawą o życie przypadkowych cywilów. Teraz negocjacje na ten temat będą jeszcze trudniejsze.
Ostatnie wydarzenia zmniejszą też zapewne wiarę lokalnej ludności w zachodnich
żołnierzy. A bez tego prowadzenie takiej wojny jest wręcz niemożliwe. - Budujesz zaufanie miesiącami, a potem coś takiego się zdarza i już go nie ma, dosłownie w ciągu jednej nocy – ubolewał w rozmowie z „New York Times” Seth G. Jones, analityk wojskowy z ośrodka RAND.
Eksperci obawiają się, że rzeź w pobliżu Kandaharu wywoła ataki odwetowe. I to nie tylko wobec żołnierzy. Amerykańska ambasada apelowała już do wszystkich Amerykanów, by zachowali szczególną ostrożność.
Coraz mniejsze poparcie
Dzień przed masakrą badanie zlecone przez telewizję ABC News wykazało, że większość Amerykanów jest przeciwnych wojnie w Afganistanie. 60 proc. z nich uważa, że nie
warto było jej zaczynać, a 54 proc. chciałoby natychmiastowego odwrotu – nawet bez ukończenia szkoleń dla afgańskiej armii. W niedzielę w podobnym tonie wypowiadała się nawet część republikańskich polityków, którzy do tej pory mocno potępiali Baracka Obamę za plany wycofania się spod Hindukuszu. - Sądzę, że ryzykujemy życie młodych mężczyzn i kobiet w misji, która - szczerze mówiąc – jest niewykolna – powiedział Newt Gingrich.