Dowództwo NATO w Afganistanie odwołuje wszystkich swoich pracowników pełniących służbę w placówkach rządowych tego kraju. Decyzję wymogła obawa o bezpieczeństwo personelu natowskiego po tym, jak trafił na celownik islamistów po aferze związanej z paleniem Koranu skonfiskowanego przez żołnierzy ISAF.
W zemście za to z rąk islamskich terrorystów zginęło dziś już dwóch amerykańskich wojskowych. Natowski pułkownik i major zostali zabici w teoretycznie niezwykle dobrze strzeżonej siedzibie afgańskiego MSW. Talibowie natychmiast przyznali się do zamachu informując, iż był on odpowiedzią na zniszczone przez zachodnich żołnierzy egzemplarze świętej księgi Islamu.
Dowodzący operującą w Afganistanie koalicją gen. John Allen uznał więc, że nie może narażać pozostałych członków korpusu NATO, którzy pracują w afgańskich placówkach rządowych. Generał Allen zaznaczył jednak, że nikt nie może liczyć, iż ewakuacja personelu oznacza jego ucieczkę raz na zawsze. - Jesteśmy zobowiązani do naszego partnerstwa z rządem Afganistanu, aby w bliskiej przyszłości osiągnąć nasz wspólny cel, jakim jest spokojny, stabilny i bezpieczny Afganistan - powiedział.
Najnowsze problemy NATO w Afganistanie zaczęły się we wtorek, gdy amerykańscy żołnierze z leżącej w pobliżu Kabulu bazy Bagram postanowili zutylizować w ogniu księgi Koranu, skonfiskowane przetrzymywanym tam więźniom. Egzemplarze najświętszej dla muzułmanów księgi trafiły na stos, ponieważ Amerykanie podejrzewali, że więźniowie przekazują sobie w nich ukrytą korespondencję.
Gdy sprawa wyszła na jaw, w proteście na ulice wyszły tysiące Afgańczyków, a oburzeni talibowie przysięgli zemstę. Na nic zdały się nawet osobiste przeprosiny prezydenta USA, Baracka Obamy i jego gabinetu.