
Rafał Wolski: Jeżeli będzie zdrowie, to nie powinno być tak daleko. Przez problemy ze stopą nie mogłem pokazać tego, co potrafię i tego, co chciałem pokazać. Od kwietnia 2012 cały czas doskwierał mi jakiś ból, coś mi przeszkadzało. Zamiast trenować – odpoczywałem. A więc jak będzie zdrowie, powalczę o pierwszy skład Fiorentiny. A później o kadrę.
Oby. Gra w kadrze to moja największa motywacja. Po to trenuję, żeby być powoływanym do reprezentacji.
Słuchaj: wchodzę do szatni, pokazują mi moje miejsce, siadam a inni zawodnicy mówią: „ej, Polacco, ej Boruc”. Zostałem Borucem.
Właściwie to… nie. Moim zdaniem Danijel Ljuboja, czy Michał Żewłakow, kilka lat temu, daliby sobie radę w takim klubie jak Fiorentina. To prawda, że piłkarze tu mają wspaniałe doświadczenie: niektórzy grali w Juventusie, inni w Manchesterze United. Różnica oczywiście jest, ale chyba nie ma przepaści.
Nie chcę już wspominać tego, co było w Polsce. Tam sobie na coś zapracowałem, ale teraz jest nowy klub, nowe miasto, nowy kraj i tu muszę zasuwać na nowe uznanie. Jak zadebiutuję w Serie A, zagram kilka dobrych spotkań, wtedy będę mógł się ocenić. Teraz na to stanowczo za wcześnie.
Na pewno to najlepsza opcja na dziś. Dobry trener, Montella, nieźli zawodnicy, którzy grają ofensywną piłkę. Jeżeli chodzi o mnie – pasuję tutaj.
Latem był poważny temat Udinese, zgłosiła się Genoa. Była poważna oferta z Borussii Dortmund, o czym pisała prasa. Niemcy dawali aż cztery miliony euro, Legia powiedziała, że chce sześć, no i nic z tego nie wyszło. Może to i dobrze.
W tym momencie Fiorentina jest lepsza dla niego niż Borussia. Włoski klub to także górna półka, jest wysoko w Serie A. A Dortmund? To mistrz Niemiec, który ma bardzo silny zespół. Na tę chwilę jest dla Rafała za mocny. Nie wystarczy liczyć tylko na Polaków. W Niemczech droga do grania byłaby o wiele dłuższa.
Dlaczego? Nie kusiło, żeby przenieść się do Dortmundu? W zespole trzech Polaków, mistrzowska drużyna.
Ale ja nie wybierałem fajnego miasta, czy fajnego klubu, tylko szukałem miejsca, gdzie będę mógł się rozwijać jako piłkarz. W Dortmundzie miałbym bardzo małe szanse na grę. Rywalizacja jest tam przecież ogromna. A we Fiorentinie jest trener Montella, który lubi stawiać na młodych zawodników. Poza tym kibice są tu bardzo sympatyczni: jak wyjeżdżałem z bazy treningowej, podchodzili, brali autografy, robili sobie zdjęcia.
Szkoda, ale czasami trzeba podjąć męską decyzję. Ja taką podjąłem. Chciałem zostać w Legii, zdobyć te mistrzostwo, które jest na wyciągnięcie ręki, ale cóż… Kluby się dogadały, nie było sensu tego przeciągać. Jeżeli jednak Legia wygra mistrza, na pewno przylecę na fetę. Będę bawił się z chłopakami.
Tak, chcemy awansować przynajmniej do Ligi Europejskiej. To jest nasz cel. Fiorentina to klub ze wspaniałą historią, grał tu przecież chociażby Gabriel Batistuta. Dwa razy byli mistrzami Włoch, zdobyli kilka pucharów. Są tradycje, a działacze chcą odbudować dawną siłę Violi i mam nadzieję, że będę częścią tej odbudowy.
Na pewno nikt nie ściągnął mnie tu, żebym siedział na ławce. Szansę więc dostanę na pewno. Prędzej czy później.
Włosi zaczynają ufać polskim piłkarzom, zaczynają widzieć w naszej piłce potencjał. Zresztą, nie tylko Włosi stali się bardziej otwarci na nas, ale także Niemcy. Milik poszedł do Leverkusen, Wszołek mógł zagrać w Hannoverze. A w Legii jest najlepsza akademia piłkarska i to widać, bo dużo młodych zawodników gra i wielu z nich ma oferty zagraniczne. Dla naszej reprezentacji narodowej to świetne wiadomości.
Na pewno byłoby miło, gdyby oni byli gdzieś blisko. Zawsze byłoby raźniej.
Makaron z kurczakiem w sosie z brokułami. Makarony ogólnie mi pasują.
Na konferencji wypadł Pan lepiej niż naczelny lingwista wśród polskich piłkarzy, czyli Wojciech Pawłowski?
No, myślę, że zdecydowanie lepiej (śmiech). Mocno chcę się nauczyć włoskiego, tylko trochę się zdziwiłem, bo klub zaproponował mi tłumaczkę, która mówi po włosku…
Ale ona mówi tylko po włosku! Nie po polsku, nie po angielsku, tylko po włosku (śmiech). Lepiej byłoby chyba zatrudnić tę Polkę.
Paulina zdecydowała się zostać w kraju i skończyć swoje studia. Przed nią jeszcze trzy semestry. Bardzo dobra decyzja, bo edukacja to ważna rzecz. Dostałem jednak od niej obietnicę, że będzie mnie często odwiedzać. Od czasu do czasu wpadnie też tata, ale jest dyrektorem szkoły, więc nie ma za dużo czasu. Ale jak zacznę grać, załatwię mu bilety i przyleci do Włoch.
Tak jest. Wstydu przed ojcem być nie może. Mam tylko nadzieję, że okazja, aby tata przyjechał, przyjdzie jak najszybciej.