W 2021 roku "Seks w wielkim mieście" powrócił po 17 latach od zakończenia serialowego hitu HBO. "I tak po prostu..." mało komu się jednak spodobało. Ba, ostro wkurzyło większość fanów. Ale właściwie dlaczego? Z przynajmniej sześciu powodów, bo wcale nie przyczynił się do tego jedynie brak Samanthy Jones.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Seks w wielkim mieście", ekranizacja bestsellerowej książki Candace Bushnell, miał premierę w 1998 roku na HBO i szybko stał się przebojem. Był emitowany do 2004 roku, doczekał się aż 94 odcinków, sześciu sezonów i dwóch filmów pełnometrażowych: "Seksu w wielkim mieście" (2008) oraz "Seksu w wielkim mieście 2" (2010). Komediowo-dramatyczno-romantyczna opowieść o czterech przyjaciółkach z Nowego Jorku dziś ma absolutnie kultowy status.
Mimo słabszych ocen filmowych wersji oraz niechęci Kim Cattrall do kolejnych projektów (o czym za chwilę), HBO nie chciało jednak rezygnować ze swojej kury znoszącej złote jajka. Jeden z reżyserów "Seksu...", Michael Patrick King (twórcą oryginalnego show był Darren Star), zasiadł do pisania i w 2021 roku, po 17 latach od zakończenia serialu, powstała jego kontynuacja: "I tak po prostu..." ("And Just Like That...").
Problem w tym, że sequel "Seksu w wielkim mieście" – mimo że był hitem pod względem frekwencji, co zresztą wcale nie dziwi – nie spodobał się ani krytykom, ani fanom. W agregatorze Rotten Tomatoes pierwszy sezon "I tak po prostu..." ma 48 proc. od krytyków i 28 proc. od widzów, co jest naprawdę bardzo słabą oceną.
Mimo niewypału artystycznego HBO dało zielone światło drugiemu sezonowi, który rozpoczął się 22 czerwca i będzie liczył 11 odcinków. Tym razem jest nieco lepiej, przynajmniej według recenzentów (62 proc. na Rotten Tomatoes), ale widzowie nadal są nieubłagani (35 proc.). Niektórzy mówią wprost: "I tak po prostu" zniszczyło "Sex and the City".
Ale właściwie dlaczego kontynuacja "Seksu w wielkim mieście..." zebrała aż tyle hejtu i jest znienawidzona przez aż tyle fanów oryginału? Głównych powodów jest kilka: oto one.
Sześć powodów, dlaczego "I tak po prostu" wkurzyło fanów "Seksu w wielkim mieście"
Uwaga, spoilery do pierwszego sezonu "I tak po prostu..."
6. Brak Samanthy Jones
Kiedy ogłoszono "I tak po prostu...", fani wpadli w furię. W kontynuacji występują tylko trzy przyjaciółki: Carrie Bradshaw, Charlotte York i Miranda Hobbes. Zabrakło absolutnej ulubienicy widzów i, według wielu, najlepszej postaci w "Seksie w wielkim mieście" – Samanthy Jones granej przez Kim Cattrall.
Widzowie twierdzili, że bez Samanthy sequel nie ma sensu, a niektórzy namawiali nawet do jego bojkotu, co zresztą dziś wcale się nie zmieniło. Większość oglądających jest jednomyślna: niezależnej, wyzwolonej seksualnie i obdarzonej ciętym językiem Jones naprawdę brakuje w nowym serialu, który po prostu ucierpiał na jej nieobecności.
Dlaczego Kim Cattrall nie ma w "I tak po prostu..."? Z powodu głośnej kłótni aktorki z Sarah Jessicą Parker, czyli serialową Carrie, główną bohaterką "Seksu w wielkim mieście". Kłótni, która ciągle się od lat i którą rozłożyliśmy w naTemat na czynniki pierwsze.
Z kolei w serialu rozwiązano to w ten sposób, że Samantha wyjeżdża do Londynu i przestaje odbierać telefony od Carrie, Mirandy i Charlotte oraz odpisywać na ich wiadomości. – Zawsze myślałam, że nasza czwórka będzie przyjaciółkami na zawsze– mówi smutna Bradshaw w pierwszym odcinku. To też nie spodobało się fanom, według których Samantha nigdy by się tak nie zachowała.
Otóż Samantha, która w serialu wyjechała do Wielkiej Brytanii, wcale nie wróci do Nowego Jorku. W finale sezonu Carrie Bradshaw (Sarah Jessica Parker) ma rozmawiać ze swoją przyjaciółką przez telefon. I tyle, chociaż w świetle konfliktu na planie "Seksu w wielkim mieście"chciałoby się powiedzieć: aż tyle. Niektórzy wciąż mają jednak nadzieję, że w ewentualnym trzecim sezonie powróci skłócona z obsadą aktorka.
5. Śmierć Mr Biga
John James Preston, czyli Mr. Big (Chris Noth) był jedną z kluczowych postaci w "Seksie w wielkim mieście" i głównym obiektem uczyć Carrie. W końcu po wielu turbulencjach, rozstaniach i powrotach serialowa para pobrała się w filmie z 2008 roku.
Szok fanów był więc olbrzymi, gdy Mr. Big zmarł... w pierwszym odcinku "I tak po prostu...". Bohater miał zawał serca, gdy ćwiczył w domu na rowerku stacjonarnym i odszedł w ramionach żony. Fani byli zrozpaczeni, bo nikt się tego nie spodziewał. Pojawiły się głosy, że to niepotrzebna śmierć, która była tylko po to, aby ciągnąć serial na siłę, a Carrie miała kolejne miłosne przygody. Krytykowano również fakt, że Carrie... nie zadzwoniła na pogotowie.
A jak wytłumaczył to twórca Michael Patrick King? – Śmierć to początek historii. Nikt nie chciał wracać, jeśli nie byłoby zmian. Kiedy powiedziałem Chrisowi, że Mr. Big umiera w pierwszym odcinku, on zdecydowanie wiedział, że to nie będzie to samo. I musieliśmy o tym porozmawiać. (...) Im więcej o tym rozmawialiśmy, tym bardziej rozumiał, że to jest dla Carrie – a historia Carrie pokazuje, że lepiej jest kochać i stracić, niż w ogóle nie kochać – tłumaczył w jednym z wywiadów.
4. Woke na siłę
Po każdym odcinku pierwszego sezonu widzowie i krytycy byli jednomyślni: "I tak po prostu..." jest woke(czyli świadome i wrażliwe społecznie, na przykład w kwestii równości), ale na siłę i dla poklasku. Owszem, "Seks w wielkim mieście" zawsze był progresywny, ale tutaj wszystko wydawało się sztuczne i plastikowe.
Rezultatem był olbrzymi krindż (obecny praktycznie... w całym pierwszym sezonie), na przykład w znienawidzonej już scenie neutralnej płciowo bar micwy dla dziecka Charlotte. Bohaterki nazywały ceremonię "They-Mitzvah", podczas gdy takie określenie już istnieje: B'nai Mitzvah. Nie dość więc, że usilnie próbowano być woke, to robiono to po prostu źle.
Fani narzekali też w mediach społecznościowych na zbyt dużo bohaterów LGBT+ (uważano też, że nowych postaci w ogóle jest za dużo), w tym niebinarnych. Każda główna postać miała znajomego lub przyjaciela... z innej mniejszości. Pojawiły się głosy, że twórcy działają według "inkluzywnej listy" i mechaniczne odhaczają po kolei każdą mniejszość, co zostało wyśmiane w sieci. Nie tak to się robi.
3. Zbyt duży nacisk na wiek
Bohaterki "I tak po prostu..." są po pięćdziesiątce, ale w serialu traktowano je, jakby były już 90-letnimi seniorkami, które powoli szykują się do grobu. Twórca tak usilnie podkreślał, że Carrie, Miranda i Charlotte są starsze, że wplótł w fabułę... praktycznie wszystko, co może przydarzyć się na starsze lata, jak zawał serca, problemy ze słuchem czy wymiana biodra.
Do tego robiono wielkie halo z każdego siwego włosa. To wszystko wkurzyło fanów, którzy twierdzili, że kwestię starzenia się można było potraktować po prostu subtelniej i naturalniej.
2. Dziwne zachowanie Mirandy
Zdaniem fanów "Seksu w wielkim mieście" nowe odcinki zniszczyły postać Mirandy (Cynthia Nixon). Bohaterka zachowywała się bowiem zupełnie inaczej i nie jak w serialu. Oczywiście każdy może się zmienić, ale według widzów decyzje i zachowanie pragmatycznej i zdroworozsądkowej prawniczki nie miały po prostu sensu.
Miranda stała się egocentryczna, nie potrafiła przyjąć krytyki i tym razem to Carrie musiała sprowadzać ją na ziemię, podczas gdy zwykle było zupełnie na odwrót. Fanów najbardziej wkurzył jej romans z niebinarną osobą, Che oraz porzucenie męża Steve'a.
Z kolei zakończenie, w którym Miranda odrzuciła świetną ofertę pracy, by podążyć za Che do Los Angeles (i nie powiedziała o tym Carrie i Charlotte), naprawdę ich rozwścieczyło. Tym sposobem Miranda stała się jednym z najbardziej hejtowanych bohaterów serialu.
1. Che Diaz
Che Diaz, osoba niebinarna – dlatego używamy zaimków "oni" – to nowa postać w "I tak po prostu...". Che (również niebinarni Sara Ramirez) prowadzą podcast, są komikami i mają romans z Mirandą, co zdaniem wielu (patrz wyżej) jest po prostu nierealistyczne. Od samego początku fani znienawidzili irytujących Che i domagali się, aby nie było ich w drugim sezonie (bezskutecznie).
Skąd taki hejt? Che wydaje się sztuczną postacią, która jest wręcz karykaturą niebinarności i, zdaniem wielu, jest szkodliwa dla reprezentacji tej mniejszości. Diaz wciąż podkreślają swoją queerowość w najbardziej nienaturalny sposób, nieustannie pouczają innych w kategorii woke i mówią internetowym slangiem.
Według niektórych widzów Che sprawiają wrażenie niebinarnej osoby... stworzonej przez konserwatystę, który na siłę chce być spoko. Oprócz tego stand-up Che to... jedna z najbardziej krindżowych scen w całym serialu. Bez wątpienia Che są więc jednymi z najbardziej znienawidzonych bohaterów w całej historii współczesnej telewizji.