Eutanazja i „wspomagane samobójstwa” są w Wielkiej Brytanii całkowicie nielegalne. Wysoki Trybunał postanowił dziś jednak, że będzie dalej rozpatrywał wniosek sparaliżowanego mężczyzny, który uważa, że śmierć byłaby dla niego aktem "obrony koniecznej".
"Nudne, nędzne, upokarzające, niegodne i nie do zniesienia". Tak swoje życie opisał przed sądem sparaliżowany od lat Tony Nicklinson. Jak twierdzi, zakończenie go będzie
"obroną konieczną", a żona, która mu w tym pomoże, nie powinna być oskarżona o morderstwo.
Brytyjskie ministerstwo sprawiedliwości stanowczo sprzeciwia się prośbie Nicklinsona. Domagało się nawet, by Wysoki Trybunał (High Court) zamknął jego sprawę. Dziś sędziowie ogłosili jednak odmienną decyzję - według nich, argumentacja cierpiącego mężczyzny jest na tyle przekonująca, że jego wniosek będzie rozpatrywany dalej.
"Gorzej niż koszmar"
Do 2005 roku życie Tony'ego Nicklinsona wyglądało jak bajka. Był wziętym biznesmenem z biurem w Dubaju, miał kochającą żonę i dwie dorosłe córki, a po pracy
Syndrom zamknięcia
(ang. locked-in syndrome)
Stan, w którym pacjent ma w pełni sprawny umysł, lecz nie może poruszać się z powodu całkowitego paraliżu prawie wszystkich mięśni szkieletowych
starczyło mu czasu na ukochane hobby - grę w rugby. Wtedy wszystko prysło. Rozległy wylew oszczędził jego umysł, ale całkowicie sparaliżował ciało. Od tego czasu Nicklinson cierpi na tzw. syndrom zamknięcia, a ze światem porozumiewa się dzięki komputerowi rejestrującemu mruganie.
- Wyobraź sobie najgorszy koszmar, a potem coś jeszcze straszniejszego. To będzie prawie to. Nie mogę się poruszyć, gdy jest mi niewygodnie, nie mogę przełykać bez krztuszenia się, a przyjmuję tylko kleiki dla dzieci, ponieważ nie mogę żuć – opisywał reporterce BBC tłumacząc, dlaczego nie chce żyć. Nie ukrywał, że miał taką możliwość, popełniłby samobójstwo. W swoim stanie musiałby jednak liczyć w tym na pomoc lekarza lub żony. A im, w świetle brytyjskiego prawa, groziłby zarzut morderstwa.
Chcąc tego uniknąć, pod koniec zeszłego roku Nicklinson postanowił uzyskać sądową zgodę na to, by jego żona, dyplomowana pielęgniarka, mogła pomóc mu zakończyć życie, gdy „to wszystko stanie się już nie do zniesienia”. - Kiedy przyjdzie odpowiedni moment, chciałbym przyjąć przypisane mi tabletki i zasnąć mając wokół siebie rodzinę. To byłaby dobra śmierć - powiedział.
Strach przed konsekwencjami
Przeprowadzenie eutanazji jest w Wielkiej Brytanii równe morderstwu. Wysokie kary grożą także za udział w tzw. „wspomaganym samobójstwie”, np. wywiezieniu chorego do Szwajcarii, gdzie przerywanie życia jest legalne. Mimo wielu projektów, parlament nie przyjął nigdy żadnej ustawy załagadzającej surowe przepisy. Chociaż w praktyce od trzech lat nikogo za złamanie tych zasad nie wysłano do więzienia, rząd woli "dmuchać na zimne".
Wielu specjalistów obawia się, że poluzowanie prawa doprowadziłoby do nadużyć i skazało na śmierć wielu ciężko chorych pacjentów, którzy wcale nie chcą umierać. To dlatego część z nich, mimo współczucia dla Nicklinsona, krytykuje jego prośbę. - Takie precedensy są niebezpieczne. Jeśli modyfikujesz prawo, ponieważ chce tego jedna osoba, zabierasz ochronę i narażasz innych. Prawo jest po to, by chronić ogół populacji – mówiła Ilora Finlay, prof. medycyny paliatywnej z Uniwersytetu w Cardiff. Sprawa sparaliżowanego Brytyjczyka spotkała się również ze sprzeciwem środowisk kościelnych.
Dzisiejsza decyzja Wysokiego Trybunału nie oznacza jeszcze, że Tony Nicklinson uzyska to, o co prosi - prawo do śmierci bez obawy, że jego bliscy odpowiedzą przed sądem za morderstwo. Sprawa będzie toczyła się długo, bo jest w historii brytyjskiego prawa wyjątkowa. Prawnicy sparaliżowanego mężczyzny są jednak przekonani, że ich wniosek może zmienić podejście do "zabójstw z litości". - Krok po kroku prawo odejdzie od czarno-białego postrzegania tej kwestii - ocenił jeden z nich.