
Reklama.
Jeszcze we wczesnych latach 90. surowa ryba podawana w drogich, japońskich restauracjach napawała obrzydzeniem. Dziś "suszarnie" są już w każdym większym mieście, a zapakowane w plastik zestawy sushi sprzedają nawet markety. W III RP zaczęliśmy krzywić się na cynaderki, flaki czy nóżki w galarecie. Odczarowują je ponownie dopiero znani restauratorzy – w telewizji Magda Gessler, w warszawskim lokalu "Piąta Ćwiartka", Agnieszka Kręglicka. Choć wydaje się, że w czasach pokarmowej globalizacji, kiedy na jednej ulicy sąsiadują: francuska piekarnia, indyjska restauracja i amerykańska kawiarnia nic nas nie zaskoczy, pojawia się nowa knajpka, w której menu będą królować… owady.
Żywe nie przejdą
Pasikonik, szarańcza, drewnojad – to tylko niektóre z gatunków, jakich będzie można spróbować w Co To To Je, która 6 lutego otworzyła się na stołecznym Ursynowie. Jak zapewniała przed otwarciem właścicielka Ewa Sikorska, restauracja ma powoli wpływać na zmiany naszych żywieniowych przyzwyczajeń. Celem jest wprowadzenie owadów do codziennego menu, dokładnie tak, jak udało się to zrobić z sushi.
Pasikonik, szarańcza, drewnojad – to tylko niektóre z gatunków, jakich będzie można spróbować w Co To To Je, która 6 lutego otworzyła się na stołecznym Ursynowie. Jak zapewniała przed otwarciem właścicielka Ewa Sikorska, restauracja ma powoli wpływać na zmiany naszych żywieniowych przyzwyczajeń. Celem jest wprowadzenie owadów do codziennego menu, dokładnie tak, jak udało się to zrobić z sushi.
Dlatego, choć potrawy będą przygotowywane z owadzich składników, mają wyglądać apetycznie i zachęcająco. Nie ma mowy także o jedzeniu żywych zwierząt. Chyba że na specjalne życzenie i tak, by nie mogli tego zobaczyć inni klienci. Jeśli któryś z klientów będzie chciał zamówić żywego owada, będzie musiał zrobić to przed przyjściem do restauracji.
Dlaczego? Za przykład może posłużyć duńska restauracja Noma. Choć w przewodniku Michelin od trzech lat jest najlepszą knajpką na świecie, a jej klienci przygotowani są do eksperymentów, nie zdzierżyli żywych mrówek, które serwował im właściciel. "To tabu. Ludzie byli przerażeni" – powiedział cytowany przez serwis travel-fan.pl Rene Redzepi.
Noma z owadów jednak nie zrezygnowała – serwuje je jednak tylko w niewielkich przystawkach. Mrówki Redzepi mieli na pastę i w połączeniu z twarożkiem i borówkami podaje pod nazwą "borówki i mrówki". Koniki polne poddaje natomiast fermentacji i używa jako sosu.
Jan Chrzciciel i szarańcza
Czy pomysł przyjmie się w Polsce? Powodzenia Co To To Je życzy Jarosław Ludwicki, właściciel poznańskiej restauracji Vine Bridge, który do swojego menu owady wprowadził już półtora roku temu. Prawdopodobnie jako pierwszy restaurator w Polsce. Jak sam twierdzi, eksperymenty z bug cuisine to kulinarna praca u podstaw.
– Nie chodzi o to, żeby szokować, ale żeby pokazać klientom coś nowego, przekonać do kolejnych smaków – mówi w rozmowie z naTemat. – Choć w Azji jedzenie owadów jest normą, w naszym kręgu kulturowym kojarzą się one z czymś obrzydliwym. Chrześcijaństwo kojarzyło je ze złem. Wijące się larwy są nieczyste, ich spożywanie zawsze było w Europie synonimem ostateczności. A przecież nie musi tak być. Wiadomo, że Jan Chrzciciel żywił się szarańczą. Nie gardził nią też Arystoteles.
Zdaniem Ludwickiego owadzia kuchnia na długo pozostanie tylko eksperymentem. Także dlatego, że koszt pozyskania kilograma owadów jest znacznie wyższy niż kilograma wołowiny, nie wspominając o kurczaku.
– My staramy się nie wykorzystywać zwierząt hodowlanych. W sezonie – wiosną i latem owady sami łapiemy, a później przetwarzamy. To nie zawsze się oczywiście udaje, ale moim zdaniem owady z hodowli dużo gorzej smakują – mówi Ludwicki.
W stołecznej knajpce pochodzić będą z Fabryki Owadów. To jedyne miejsce w Polsce, gdzie zwierzęta hodowane są w przemysłowych ilościach. Do niedawna skupowali je jednak tylko hodowcy egzotycznych zwierząt – ptaszników czy jaszczurek. Jak jednak przyznają właściciele, po owady zaczęło zgłaszać się coraz więcej klientów, którzy zamawiali je do kulinarnych eksperymentów.
Owad na wojnę?
Jak przekonują restauratorzy, warto jednak przemóc wstręt przed owadzimi potrawami. "Jedzenie jest bardzo bogate w białko, minerały i wapń, natomiast nie posiada tłuszczów" – przekonuje na stronie wawalove.pl Ewa Sikorska z Co To To Je.
Potwierdzają to badania prowadzone na zlecenie Unii Europejskiej. Według ekspertów ciało pasikonika zawiera aż 20 proc. białka i tylko 6 proc. tłuszczu. Dla porównania w wołowinie wskaźniki te oscylują na poziomie 24 i 18 proc. Owady pozwalają uzupełnić też wiele innych składników mineralnych: świerszcze zawierają dużo wapnia, termity – żelaza. Larwy jedwabnika mają z kolei witaminę B i miedź. Niejadalnych owadów w zasadzie nie ma. To tylko kwestia odpowiedniej obróbki.
Dodatkowym argumentem może być to, że hodowla owadów jest znacznie bardziej ekologiczna niż bydła. – Bydło produkuje 40 proc. gazów cieplarnianych na świecie – przypomina Jarosław Ludwicki.
Nic dziwnego, że Unia Europejska pracuje nad alternatywą. Dwa lata temu unijni urzędnicy zaplanowali trzy miliony euro na badania nad właściwościami odżywczymi owadów, ich hodowlą i wykorzystaniem.
"W 2020 będziecie kupować owady w supermarketach" – prorokował na łamach "Daily Telegraph" prof. Marcel Dicke z Uniwersytetu w Wageningen w Holandii i przekonywał, że w oswojeniu ich pomóc może przerabianie insektów na wszelkiego rodzaju kiełbaski i burgery. Owady nazwał "krewetkami przestworzy".
Dla Unii inwestycja w owady to jednak coś więcej. W chwili, gdy ceny mięsa wciąż wzrastają, wspólnota potrzebuje bezpieczeństwa żywnościowego. Wśród restauratorów mówi się, że owadzi program badawczy ma być w istocie testem, czy owady mogą być alternatywą np. podczas konfliktu zbrojnego.