Urodził się w Szczecinie, ale jego rodzice pochodzą z Nigerii. W młodości na ulicach Gdańska niemal codziennie zmagał się z rasistami, którzy go bili. Chciał się bronić, a więc zaczął trenować kick-boxing. Okazał się tak dobry, że… zdobył mistrzostwo świata i Europy w formule K-1. Teraz próbuje swoich sił w boksie zawodowym. Poznajcie historię pierwszego polskiego czarnoskórego boksera – Izuagbe Ugonoh.
Sopot, ulica Bohaterów Monte Cassino. Czarnoskóry chłopak spaceruje sobie samotnie, kiedy czterech skinheadów zaczyna wrzeszczeć w jego kierunku: „Ty jeb… małpo, spierd… stąd! Zaraz cię zajeb…!”. Chłopak nie zwalnia kroku, ale grupka pijanych agresorów nie chce spasować. Zaczynają udawać małpy. Podchodzą na kilka metrów, ale nagle się zatrzymują.
– Ej, to Izu z Corpusu?
– Chyba nie…
– No jak nie, kur…, patrz!
Po chwili, kiedy nie było już wątpliwości co do tego, kim jest czarnoskóry chłopak, zaczął się nagły odwrót. Żeby poprawić swoją sytuację jeden ze skinheadów krzyknął tylko: „Jak tam kariera, ziomek? Trzymaj się!”.
Kilka sekund później zaczepiany przed momentem spacerowicz, stał na chodniku całkiem sam.
Ten chłopak to Izuagbe Ugonoh. Polak. Absolwent Gdańskiej Akademii Wychowania Fizycznego i Sportu im. Jędrzeja Śniadeckiego. Urodził się w Szczecinie, dorastał na gdańskiej Żabiance. To tam walczył po raz pierwszy. – Walki w piaskownicy – żartował w programie Dzień Dobry TVN. Na ulicy wyróżniał go kolor skóry, więc chętni do bitki znajdowali się niemal codziennie. Dziś nie warto z nim zadzierać. Niedługo po ukończeniu pełnoletności zdecydował się porzucić piłkę nożną (grał w rezerwach Lechii Gdańsk) na rzecz kick-boxingu. Zrobił to trochę z przymusu, a wyszło tak dobrze, że został…mistrzem świata i Europy w formule K1!
Zamienił kopanie piłki na kopanie… ludzi
– Poznałem Izu, kiedy był jeszcze dzieciakiem. Między nami jest prawie 15 lat różnicy, a znamy się od dziesięciu. Pamiętam jego maturę, obronę pracy magisterskiej, pierwszą walkę – opowiada nam trener i przyjaciel Izu Dobrosław Bielecki. Na co dzień pracuje z zawodnikami w klubie Corpus Gdańsk. To ja jego sali sztuki walki uczył się Ugonoh. To dzięki niemu zdobył tytuły mistrza świata i Europy. – Izu przez bardzo długi czas trenował piłkę nożną. Jeździł nawet na testy do drugiej ligi hiszpańskiej, do Irlandii. Jest jednak indywidualistą i nie za bardzo nadawał się do sportów zespołowych. Ja przez wiele lat trenowałem sporty walki i w pewnym momencie, podczas naszej rozmowy, zdecydowaliśmy, że pójdziemy razem na salę. Jak tam poszedł, tak został – opowiada Bielecki.
– Zacząłem oglądać bardzo dużo walk. Byłem nimi całkowicie zajarany. Pochłonęło mnie to całkowicie – mówi naTemat.pl Izuagbe Ugonoh. – Tak się składało, że z walką miałem do czynienia od zawsze, ale praktycznie zawsze na… ulicy. Tych sytuacji było tak dużo, że wszystkich nie jestem w stanie wyliczyć.
Naciskam jednak, aby przypomniał sobie uliczne starcia. Chwilę się opiera, ale w końcu zaczyna opowiadać: raz ruszyło na mnie pięciu. Dostałem w czapę, zabrali mi telefon. Innym razem musieliśmy uciekać z jakiejś dyskoteki. Zresztą, zazwyczaj było tak, że dostawałem. Bo szli na mnie w kilku, albo kiedy miałem 15 czy 16 lat, chcieli się bić tylko o kilka lat starsi. Na chwilę się zawiesza. – Ale nie robię z siebie ofiary. To jest życie, a w życiu trzeba walczyć. Jeżeli nawet nie na ringu i nie na ulicy, to w biurze, albo w domu. Nikt niczego za darmo ci nie da – wyjaśnia.
Pytam, czy wciąż ma problemy z rasistami.– Widzisz… To taki paradoks. Teraz, kiedy umiem walczyć, na ulicach zabrakło dla mnie rywali – śmieje się. – Inna sprawa, że kiedy ja trenowałem, Polska bardzo mocno się zmieniała. W latach 90. granica koloru skóry była nie do przeskoczenia. Dziś kolejne pokolenie nie ma z tym tak dużego problemu.
Był najlepszy na świecie, a później bił się z Saletą
Tempo postępów czarnoskórego Polaka z Gdańska było oszałamiające. Już po trzech miesiącach wygrał swoją pierwszą walkę w muay-thai. Niedługo później… pokonał mistrza świata w tej dyscyplinie. W Polsce nie miał sobie równych przez sześć lat. Specjaliści od sportów walki porównywali go nawet do legendarnego Holendra Remiego Bonjaskyego, trzykrotnego mistrza świata w K1. Oprócz fizycznego podobieństwa i koloru skóry, łączył ich również ofensywny i bezpardonowy styl walki. Takie porównania naprawdę nie zdarzają się codziennie. Szczyt kick-boxerskiej kariery Ugonoha przypadł na lata 2009-2010, kiedy najpierw wywalczył tytuł amatorskiego mistrza świata w austriackim Villlach, a rok później sięgnął po złoty medal w mistrzostwach Europy rozgrywanych w Azerbejdżanie w Baku. – Był tam najlepszy. Nie miał sobie równych. Niewielu jest w Polsce zawodników, którzy osiągnęli takie wyniki – chwali swojego przyjaciela trener Bielecki.
W tym czasie zawodnikiem zainteresował się promotor bokserki Andrzej Wasilewski, który zapraszał Ugonoha na pokazowe walki w trakcie swoich gal. Do gry o Izu włączył się także Andrzej Gmitruk, ale chłopak postawił na „Wasyla”. Dzień później, 16 października 2010 roku, w barwach KnockOut Promotions zadebiutował na gali boksu zawodowego w Legionowie. Zaczął mocno, bo w 1. rundzie znokautował Litwina Igorisa Papunię. – A tak naprawdę ja dopiero uczę się boksu. Nie miałem problemów z przejściem z kick-boxingu do boksu, noga nie ciągnie mi się do kopania, ale cały czas szukam swojego własnego stylu – tłumaczy.
Idzie jednak jak burza, a każda kolejna walka kończy się sukcesem. Po Papunii przyszedł czas na Czecha Pavela Habra, Niemca Rashida Raada, Austriaka Patricka Bergera, Turka Fatiha Ceyhana, Łotysza Floriansa Stupitsa, Niemca Blaschke i Francuza Matheiu Monniera. Osiem walk – osiem wygranych, w tym sześć przed czasem. Trudno się dziwić, bo w swojej grupie może trenować z naprawdę dobrymi fighterami – sparował m.in. z Tomaszem Hutkowskim, Pawłem Kołodziejem, Krzysztofem „Diablo” Włodarczykiem, a także z… Przemysławem Saletą, którego przygotowywał do walki z Andrzejem Gołotą. – Oczywiście to tylko sparingi i zadaniówki, ale całe szczęście, że mam od kogo się uczyć, bo uczę się szybko. Kiedy patrzę na siebie, to… myślę, że chciałbym się bić na serio. Nie chcę oceniać swoich postępów, moje czyny mogą przemówić za mnie. A jeżeli chodzi o te sparingi, to powiem tylko tyle, że gdyby rywale mnie obijali, to pewnie bym z tak dobrymi zawodnikami nie sparował – Izu puszcza oko.
Bokser zdążył się przekonać, czym jest polskie piekiełko, kiedy postanowił odejść do drużyny Hussars Poland; grupa miała reprezentować Polskę w półzawodowej lidze WSB, która była projektem Światowej Federacji Boksu Amatorskiego. Ugonoh związał się kontraktem z „Husarzami” i rozpoczął treningi. W planach były pojedynki m.in. z Dynamem Moskwa, India Fighters, Baku Fires, Argentina Condors i Mexico Guerreros. Niezadowolony z decyzji pięściarza był jego promotor – Andrzej Wasilewski. Wydawało się, że sprawa skończy się w sądzie, o czym mówił sam Wasilewski, ale ostatecznie panowie doszli do porozumienia i Izu wrócił pod skrzydła KnockOut. – To było dla mnie największe zaskoczenie po przeprowadzce do boksu. W kick-boxingu wychodziłeś do ringu i się napieprzałeś. Boks to wielki biznes. Bo jeżeli kick-boxing jest blisko sztuki, to boks podchodzi pod politykę. Tego się właśnie nauczyłem – mówi.
Co w takim razie z jego zawodową karierą? Co jakiś czas pojawiają się informacje, że boksera chętnie przechwyci promotor Andrzej Gmitruk. – Rozumiem, że w tym biznesie chodzi o kasę, ale nie może być taki, że Izu nie walczy o żaden pas. Nie jest przecież cyrkowcem, a sportowcem. Musi dostać walki, bo jeżeli nie, to pewnie zakończymy współpracę z KnockOut. Inni oferują nam znacznie lepsze warunki – przekonuje Bielecki. Izu jest znacznie bardziej stonowany: – Ten rok powinien pokazać bardzo dużo. Są dwie niewiadome: czy moi promotorzy będą mnie promować tak, że dostanę szansę walk o jakieś poważne rzeczy? Druga: czy zdołam sprostać temu wyzwaniu? Ja robię wszystko, co mogę, nabywam kolejne umiejętności, wygrywam, ale wpływ mam tylko na jedną niewiadomą. Druga jest poza mną – mówi lekko zirytowany.
Wracam do początków jego kariery. Czy po tym wszystkim co przeszedł: od bójek na gdyńskich podwórkach, po konflikt z promotorem Wasilewskim, nie stracił wiarę w kraj, który zadał mu tyle bólu. Czy nie chciał wyjechać z Polski. Zapewnia, że nie. Że tu jest jego miejsce. – W pewnym momencie poczułem, że to co mówią o mnie i do mnie ludzie, nie ma żadnego wpływu na moje życie. Jak powiedzą, że jestem czarnuchem, albo mam wypierd… do Afryki, to nic się nie zmieni. Jeżeli ja zaakceptuję siebie, to ludzie, kur…, także muszą mnie zaakceptować.