"Pan Samochodzik i Templariusze" to polski film Netfliksa, który dla osób wychowanych na książkach Zbigniewa Nienackiego może być jeszcze gorszą ekranizacją niż "Wiedźmin" dla fanów Andrzeja Sapkowskiego. Co jednak z widzami, którzy nie mają takiego sentymentu? Właśnie z takiej perspektywy postaram się odpowiedzieć na to pytanie.
Ocena redakcji:
2.5/5
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Pan Samochodzik i Templariusze" to jak się okazuje bardzo luźna interpretacja powieści Zbigniewa Nienackiego z 1966 roku.
W roli głównej możemy zobaczyć Mateusza Janickiego. W obsadzie znaleźli się też: Sandra Drzymalska, Maria Dębska, Jacek Beler, Piotr Sega, Kalina Kowalczuk, Olgierd Blecharz, Anna Dymna, Ewa Błaszczyk, Przemysław Bluszcz.
Reżyserem został debiutujący w pełnym metrażu Antoni Nykowski ("Zoe"), a scenariusz napisał Bartosz Sztybor, który współtworzył świetnie przyjęte anime "Cyberpunk: Edgerunners".
Film już można oglądać na Netfliksie. Czy warto? Na wakacyjne upały jest jak znalazł, ale osoby wychowane na kultowych książkach mogą czuć się "oszukane".
Nie jestem w stanie dokładnie napisać, jak wierny książkom jest nowy "Pan Samochodzik i templariusze", bo otarłem się o nie w dzieciństwie (tak jak i o serial ze Stanisław Mikulskim)
i kompletnie ich nie pamiętam. Wystarczy jednak, że przeczytałem ponad setkę komentarzy na Facebooku, by wiedzieć, że z prawdziwą ekranizacją ta produkcja ma niewiele wspólnego. Można dojść do wniosku, że Netflix dokonał zamachu na dzieciństwo niektórych widzów.
"Pana Samochodzik i Templariusze" Netfliksa to nie remake ani ekranizacja. Fani książek - lepeiej so
Fani pana Tomasza uważają, że z pierwowzorem ten film ma wspólny tylko tytuł, bajerancki wóz i imiona bohaterów i podobno nawet nie ma jednej sceny, która znajdowałaby się na kartach powieści. Dlatego jeśli liczycie na przeniesienie fabuły 1:1 i wizualizację waszych wyobrażeń na ekranie telewizora, to lepiej sobie odpuście, bo możecie sobie niepotrzebnie popsuć humor.
Z forum poświęconego "Panowi Samodzikowi" możemy dowiedzieć się, że film wcale nie miał być remakem serialu czy adaptacją książek, ale hołdem złożonym autorowi tej niezwykłej serii o nieustraszonym historyku i poszukiwaczu skarbów. Aż trudno uwierzyć, że wyszła wcześniej niż równie kultowy w naszym kraju "Indiana Jones".
Widzę to zatem tak: scenarzysta Bartosz Sztybor też jest fanem książek, ale wiedział, że przeniesienie ich 1:1 nie sprosta oczekiwaniom współczesnego widza - nie tylko polskiego, ale i międzynarodowego, bo film można przecież oglądać na całym świecie za sprawą Netfliksa i nie każdy zrozumiałby niuanse PRL-u.
Napisał więc to wszystko od nowa po swojemu, dodał mnóstwo od siebie, ale zachował pewne charakterystyczne elementy. Jaki jest efekt takiej odważnej wariacji? Hmm, nie jest to na pewno arcydzieło na miarę "Poszukiwaczy zaginionej Arki", ale nie jest też tak tragiczne, że wyłączyłem je po 10 minutach jak niektórzy internauci. Obejrzałem do końca, dostrzegłem mnóstwo wad, ale i kilka zalet.
Nowy polski film Netfliksa razi sztucznymi tekstami i głupotami w scenariuszu
Nie zagłębiając się w szczegóły fabuły, która w pewnym momencie sypie tyloma nazwami własnymi, że idzie się człowiekowi pogubić, to taki przygodowy film na lato, który lata temu z chęcią obejrzałbym w wakacyjną niedzielę z rodzicami. Logika działań i prostota bohaterów, stopień trudności zagadek czy przewidywalność fabuł kojarzą mi się z komiksami w "Kaczorze Donaldzie" z Hyziem, Dyziem i Zyziem. I to akurat nie wada przy filmie młodzieżowym.
Przyznaję jednak, że jest w nim dużo rzeczy, które mogą odstraszać nawet wyrozumiałego widza jak np. mała harcerka Wiewióra mówiąca w Polsce lat 70. o nadciągającej czwartej fali feminizmu, szowinizmie i tym, że "nie wierzy w nic rodzaju męskiego" czy pan Tomasz nazywający kogoś "trenerem personalnym". Miało być współcześnie, ale wyszło karykaturalnie. Jak z memów o politycznie poprawnie Netfliksie.
Nie da się też przejść obojętnie obok głupot scenariuszowych ciągnących się przez wiele scen, jak np. postać Adiosa (swoją drogą pod względem wizualnym wygląda świetnie, a Jacek Beler jak zwykle doskonale zagrał złola), którego wszyscy kojarzą z wcześniejszych zabójstw, ale nikt go nie łapie, nie wzywa milicji, tylko ten sobie chodzi z nożami na widoku i pozwalają mu wziąć udział w zawodach (z niedorzecznymi zasadami tak przy okazji) w poszukiwaniu skarbu.
Filmowi brakuje też rozmachu, z którym kojarzymy współczesne kino przygodowe, ale to niestety kwestia skromnego budżetu, który przejawia się szczególnie np. w biednie wyglądających retrospekcjach z Templariuszami i Krzyżakami, scenach akcji oraz pustej scenografii (widoczki w plenerze dają radę, ale to już zasługa naszej pięknej Polski).
Ogólnie odczucia w czasie seansu kojarzą mi się bardziej z serią "Bibliotekarz" niż ze "Skarbem Narodów" - oba wyszły w 2004 roku. I nowy film Netfliksa też ma vibe filmu telewizyjnego sprzed dwóch dekad. W sumie jednak czego się spodziewać? Przecież powstał do oglądania na telewizorze, a nie w kinie.
Aktorzy zostali dobrani znakomicie, a James Bond mógłby pozazdrościć Panu Samochidzkowi tego auta
Z drugiej strony podobała mi się przyjemna dla oka kolorystka i stylizacja filmu, przywodziły mi nie tyle epokę słusznie minioną, ale filmy Wesa Andersona - w szczególności "Moonrise Kingdom", w którym też byli amerykańscy harcerze, czyli skauci. Nie mogłem się też napatrzeć na niesamowitą furę Pana Samochodzika, która jest skrzyżowaniem ciągnika Ursus z Dużym Fiatem na kształt Jeepa.
Wygląda niesamowicie, potrafi pływać (akurat to jest kanoniczne), zaparzyć kakao i kto wie co jeszcze - wszak Pan Samochodzik ma swój odpowiednik Q z filmów z Jamesem Bondem grany przez Adama Ferencego. Naprawdę szkoda, że mimo tak sugestywnego tytułu, potencjał tego pojazdu był tak słabo wykorzystany i "popisuje się" w zaledwie kilku scenach. To byłby naprawdę gigantyczny wabik na widzów, którzy uwielbiają filmy z uzbrojonymi w gadżety superagentami.
Co z panem Tomaszem? Widziałem, że ludzie pisali, że jest zupełnie inny niż w książkach, bucowaty i chamski w stosunku do dzieci, ale do takich wniosków można dojść jeśli rzeczywiście obejrzało się sam początek. Ta postać ewoluuje i pod koniec docierają do niej pewne rzeczy. Uważam, że Mateusz Janicki wypadł przekonująco - jest charyzmatyczny, zawadiacki, pokazał pełen wachlarz emocji i spisał się lepiej niż scenarzysta, który czasem kazał mu robić głupie rzeczy (np. scena, w której odkrywa, kto mu przebił oponę - myślałem, że się pacnę w czoło).
Nierówne teksty ma też trio dzieciaków: Kalina Kowalczuk jako Wiewióra, Piotr Sega - Mentorek, Olgierd Blecharz - Sokole Oko. Czasem są naprawdę zabawne, a czasem sztuczne (wspomniany feminizm, ale też inne rozmowy np. w obozie harcerskim, od których więdną uszy), a szkoda, bo również i w tym przypadku dzielna gromadka została dobrana idealnie i przymykając oko na dialogi, fajnie się patrzy na to, jaki tworzą team z panem Samochodzikiem.
Co z pozostałymi? W filmie występują doskonali aktorzy, ale ich postacie zostały napisane tak, by ich chyba nie lubić. I nie chodzi mi o Adiosa, bo tak miało być, ale o dziennikarkę Annę (Sandra Drzymalska) i córkę innego poszukiwacza skarbów - Karen (Maria Dębska). Dopiero pod koniec coś może zaiskrzyć, ale wcześniej te bohaterki są wręcz irytujące. Anna Dymna, Ewa Błaszczyk, Przemysław Bluszcz nie mieli za wiele do zagrania, ale kiedy się już pojawiali na ekranie, to jak zwykle stawali na wysokości zadania.
Dla kogo jest "Pan Samochodzik i Templariusze"? Jakby to powiedzieć...
Jeśli podchodzicie do filmu praktycznie na czysto, tak jak ja, lub nie jesteście miłośnikami książek Zbigniewa Nienackiego, to może aż tak bardzo nie zawiedziecie się jak te osoby, których komentarze przeczytacie w sieci.
Piszą je głównie dorośli ludzie, którzy czytali książki wiele wiosen temu i teraz mają własne dzieci, a może i nawet wnuki. To film młodzieżowy, który nie jest ekranizacją ulubionych powieści, więc nie dziwie się, że starszym osobom się nie podoba. Co więc z tymi młodszymi odbiorcami, do których ten film przede wszystkim jest kierowany?
Jest w nim co prawda przemycone sporo użytecznych mądrości, ale nie wiem, czy klimat lat 70. do nastolatków przemówi (dziwię się, że skoro aż tak bardzo odchodzimy od książek, to nie dzieje się bardziej współcześnie), a także to, że "Pan Samochodzik i Templariusze" trwa prawie dwie godziny, czyli o wieeele dłużej niż filmiki na TikToku (sam w połowie zaczynałem się nudzić, a nie mam tej apki) i mało w nim naprawdę odjechanych scen. Dla kogo więc powstał? Dla osób, które chciałyby przeżyć wakacyjną przygodę, ale nie mają innych opcji.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.