Skakanie, bieganie, podnoszenie, dźwiganie, pływanie... Można tak wyliczać bez końca. Efekt jest jednak zawsze ten sam – nieludzkie zmęczenie, które ledwo pozwala ustać na nogach. Nie są to jednak tortury, a nieprzymuszona wola. Czasami też chęć, do bycia sprawniejszym. Czasami zbyt dużo wolnego czasu. W Warszawie zapanowała właśnie nowa moda. Moda na bycie zmęczonym. Moda na crossfit.
Grupka kilkunastu osób słania się na nogach. Ktoś podtrzymuje się o atlas do ćwiczeń, ktoś inny usiadł pod ścianą. Pot leci z nich strumieniami, ale na twarzach widać uśmiech. Wbrew pozorom czują się dobrze. Choć to, co przed chwilą robili, to pot, krew, a nierzadko także łzy. A co zrobili? Właściwie… wszystko. Skakali, podciągali się, podnosili ciężary, biegali. Po co? Aby być fit. Nie dlatego, że to modne, ale dlatego, że to zdrowe i praktyczne.
Mowa o robiącym furorę właśnie furorę w Warszawie crossficie. Dyscyplina ta przybyła do Polski tak jak McDonald’sy i MTV – zza Oceanu. Idea jest prosta: w krótkim czasie trzeba zmęczyć się tak bardzo, żeby nogi zamieniły się w rozgotowany makaron. Efektem jest poprawa kondycji, siły, wydolności i szybkości. Zaletą jest dostępność – crossfit może uprawiać każdy. Trzeba znaleźć tylko najbliższą siłownię i odpowiedniego instruktora. A później zacisnąć zęby i wylać z siebie siódme poty.
Mówiąc najprościej crossfit to uniwersalny zestaw ćwiczeń, które wykonywać mogą wszyscy. Sprawność i doświadczenie schodzą na drugi plan, bo w trakcie zajęć sami możemy wyznaczać sobie granice i modyfikować obciążenia. A tu zakres jest potężny i tym różni się chociażby od monotonnych i żmudnych treningów na siłowni. Możemy więc biegać, pływać, wiosłować, jeździć na rowerze, skakać na skakance, robić brzuszki, pompki, podnosić się na drążku, rwać i podrzucać ciężary. A to nie wszystko! Do wyboru jest także kilka specjalistycznych urządzeń, które stymulują odpowiednie partie ciała. Tyle w teorii.
Wbrew pozorom crossfit nie tak łatwo uprawiać w normalnych siłowniach. Nie posiadają one sprzętu, który teoretycznie jest niezbędny do uprawiania tego sportu. Ale tylko teoretycznie. W Warszawie funkcjonują aktualnie trzy tzw. boxy – przy ulicy Racławickiej i Postępu. Ostatni został otworzony w czwartek - również na Mokotowie. Na imprezie inaugurującej oprócz czołowych polskich crossfiterów pojawił się m.in. utytułowany ciężarowiec Marcin Dołęga.
– Crossfit cały czas będzie się rozwijał, bo oferuje zestaw ćwiczeń, które pomagają w życiu. Nie pompujemy tylko bicepsa, ale robimy też plecy, mięśnie nóg, barki itd. Człowiekowi jest później łatwiej. Poza tym nie trzeba być sportowcem, aby ćwiczyć. Do naszego gymu przychodzą osoby o, delikatnie mówiąc, niesportowej sylwetce i z powodzeniem bawią się w crossfit – wyjaśnia nam Natalia Kazimierczak, trenerka i instruktorka crossfitu z siłowni na Wilanowie.
Optymalny trening trwa ok. godziny. – W to wchodzi rozgrzewka, krótka przerwa, rozciąganie się i ok. 20 minut intensywnego ćwiczenia – wyjaśnia instruktorka.
Crossfit powstał w latach 90. w Ameryce, a dokładnie w kalifornijskim garażu Grega Glassmana. Wymyślił on sobie, że chce się zamęczyć intensywnym treningiem. Połączył więc kilka ćwiczeń i… udało mu się! Niedługo po tym został zatrudniony w miejscowej policji, aby szkolić kadetów. W 2000 roku założył on, razem z żoną Lauren Glassman, firmę CrossFit Inc., która oferuje na terenie Stanów Zjednoczonych nieprzebrany zestaw ćwiczeń. Kompania posiada aż wiele siłowni, ale swój program sprzedaje także innym: tylko w USA na zakup zdecydowało się ponad… 5000 prywatnych gymów! Wartość crossfitu doceniła także m.in: duńscy wojacy, którzy zakupili zestaw ćwiczeń dla Królewskiej Straży (pułk piechoty duńskiej armii). Know-how trafił także do kanadyjskich i amerykańskich uniwersytetów, a także do profesjonalnego zespołu baseballu Miami Marlins. Glassmanowie zbili na tym prawdziwy majątek. Dziś inwestorzy chcą zarabiać na crossficie także w Polsce.
Pierwsza crossfit nad Wisłę przywiozła amerykańska firma odzieżowa Reebok, która przytaszczyła kilka kontenerów, w których można było zobaczyć, o co chodzi w tej nowej, nieznanej w Polsce dyscyplinie. Niedługo później w Warszawie zaczęły powstawać pierwsze kluby. Nie takie tanie – trzeba zaznaczyć. Jedna karnety kosztują tyle samo co do dobrych, popularnych klubów fitness.
– A mimo to średnio na zajęcia przychodzi ok.15 osób. Przeważnie składa się tak, że mężczyźni i kobiety stanowią po 50% grupy. Zazwyczaj są to żółtodzioby, które wcześniej nie miały do czynienia z crossfitem. Jeżeli chodzi o grupy zawodowe, to mamy kilku facetów z korporacji, którzy chcą się zmęczyć i dać odpocząć organizmowi po ciężkiej pracy, ale mamy i takich, którzy regularnie biegają maratony, ale mają zajawkę na coś nowego. Prawie wszyscy to stali klienci naszego gymu – tłumaczy Kazimierczak.
Pot, krew i łzy
Jak wygląda przykładowy trening crossfitu? Najważniejszą jego częścią jest tzw. workout. Przykładowo instruktor może kazać nam wykonać sto pompek, takich, przy których wstajemy do pozycji stojącej, a dopiero później padamy na ziemię. Kiedy zdyszani wykonamy plan musimy… zrobić sto brzuszków! Liczy się czas i tempo, a więc wszystko męczy niesamowicie. Po tym przychodzi czas na pełne przysiady. Ile? Oczywiście sto!
– Po takim treningu jestem strasznie zmęczona, ledwo oddycham. Ale muszę przyznać, że satysfakcja po treningu jest ogromna i mimo zmęczenia czuję, że zrobiłam dobre zajęcia i, że było warto – mówi Aleksandra Piątkowska, pracująca w branży PR i marketingu, która regularnie uczęszcza na zajęcia crossfitu.
Dlatego też crossfit zdobywa coraz większą popularność. I będzie zdobywał wciąż, bo jak przekonują instruktorzy i trenerzy personalni: "Zmęczenie mija, ale satysfakcja zostaje!".