Już niedługo polskie kluby mogą być wyrzucone z europejskich pucharów przez UEFA. Ostatni finansowy raport europejskiej federacji bezlitośnie piętnuje dłużników, którzy żyją ponad stan. Są tam także reprezentanci naszego kraju. Po Euro 2012 miało być San Francisco, a jest coraz większe ściernisko.
UEFA na poważnie zajęła się klubami, które nie wywiązują się ze swoich zobowiązań finansowych. Takie działania to część programu Financial Fair Play, który UEFA zaczęła wdrażać od września 2009 roku, aby ograniczyć galopujące zadłużenie klubów piłkarskich. Najprościej mówiąc chodzi o to, aby wyrównać szanse drużyn, których właściciele seryjnie biorą kredyty, oraz zespołów, które nie żyją ponad stan, a zgodnie z zasadami ekonomii. W swoim raporcie UEFA zwraca uwagę na procent wydatków, jakie kluby przeznaczają na opłacenie pracowników – granica bezpieczeństwa to 70 proc. Za nieprzestrzeganie reguł, które panują od sezonu 2011/2012, europejska federacja może wyrzucić ze swoich rozgrywek (Ligi Mistrzów i Ligi Europejskiej), wydać zakaz transferowy, albo nie wypłacić pieniędzy za grę w LM i LE.
W raporcie zadłużonych znalazły się także kluby T-Mobile Ekstraklasy. W najgorszej sytuacji jest Ruch Chorzów, który już w czerwcu 2012 otrzymał od UEFA pierwsze ostrzeżenie. Trzy miesiące później chorzowska księgowa miała niemały ból głowy, bo UEFA, a dokładnie Komisja Kontroli Finansowej Klubów, podjęła decyzję, o niewypłacaniu Ruchowi pieniędzy. Oprócz Polaków ukaranych zostało 23 dłużników, m.in. Atletico Madryt, Malaga, Sporting Lizbona i Fenerbahce Stambuł. Ostatecznie chorzowianie dostarczyli jednak dokumenty i pieniądze otrzymali.
– Futbol powinien pogodzić się z finansowym fair play, które wprowadzamy. Prezydent Michel Platini zwraca na to wielką uwagę. Polskie kluby, tak jak wszystkie, powinny się pilnować. A jeżeli nie? A jeżeli nie, to będziemy karać – mówi naTemat.pl rzecznik prasowy UEFA Thomas Giordano.
Miało być San Francisco, a jest ściernisko
Na kilka miesięcy przed mistrzostwami Europy wydawało się, że polski futbol wchodzi właśnie w swoisty Złoty Wiek. Nad Wisłę zaczęli przyjeżdżać zagraniczni piłkarze niebędący ósmym odrzutem brazylijskim, do kraju wróciło też kilku doświadczonych Polaków. Nasze kluby zaczęły przekraczać nieosiągalną wcześniej barierę miliona euro za transfer – tyle za Rafała Murawskiego z Rubina Kazań zapłacił Lech Poznań, tyle też dał Józef Wojciechowski Ruchowi Chorzów za Artura Sobiecha.
Lepiej wiodło się także piłkarzom. Otrzymywali oni kontrakty, jakich nie powstydziliby się Austriacy, Norwegowie, Szwedzi czy Szwajcarzy. Najlepiej opłacany zawodnik ekstraklasy, Danijel Ljuboja z Legii, zarabia miesięcznie 160 tys. zł! Świetne umowy podpisane mieli lub mają Manuel Arboleda (150 tys. zł w Lechu Poznań), Ebi Smolarek (130 tys. zł w Polonii Warszawa) i Kew Jaliens (130 tys. zł w Wiśle Kraków). Dla porównania, przed dziesięcioma laty Maciej Żurawski, niekwestionowana gwiazda ligi, otrzymał umowę na poziomie… 200 tys. euro. Kasa wzrosła więc dwukrotnie i przynajmniej dwukrotnie obniżył się poziom. Co to za logika?
Nowe stadiony miały pomóc w rozwoju polskiej piłki. To paradoks, bo w kraju, w którym niezbędne są nowe autostrady, budowaliśmy na potęgę obiekty sportowe (oprócz Europrojektu, czyli Warszawy, Wrocławia, Krakowa i Poznania, prace trwały także w Krakowie, Chorzowie, Lubinie). Dziś dróg jak nie było, tak nie ma, a stadiony mają problemy z zarobieniem na siebie (o zyskach nikt nawet nie mówi). Kiedy organizowane są wydarzenia sportowe, to tak jak we Wrocławiu (turniej Polish Masters) wszyscy wychodzą na tym na minusie. Śląsk jest także dobrym przykładem finansowych problemów, bo działaczy z Wrocławia nie stać na utrzymanie w składzie kapitana Sebastian Mili.
Legia jako jedyna ma aktywy
Polskie zespoły mają coraz większe problemy. Nawet stawiana za wzór zarządzania korporacyjna Legia Warszawa, która nie jest uzależniona od jednego człowieka, jak Wisła Kraków czy Polonia Warszawa, a posiada bogatego właściciela (ITI), przez kilka miesięcy miała problemy z płynnością finansową. Co prawda sprawę szybko udało się zaleczyć, bo Legia ma kogo sprzedawać, ale i tak pojawiły się problemy, aby zamknąć gigantyczny jak na polski zespół budżet – 80 mln zł. Legia w przeciwieństwie do większości polskich zespołów posiada aktywa, które chronią ją przed problemami finansowymi. Rok temu za Macieja Rybusa i Ariela Borysiuka warszawiacy dostali 5,2 mln euro. W tym roku, kiedy pojawiły się problemy, za 2,7 mln euro do Włoch wyjechał Rafał Wolski. A nie zapominajmy, że w składzie legioniści mają jeszcze Dusana Kuciaka, Artura Jędrzejczyka, Michała Żyrę, Jakuba Koseckiego i kilku innych zawodników, którzy są polisą na przyszłość warszawskiego klubu.
Nie wszyscy mają jednak tak dobrze. Wisła Kraków sprzedała swoją największą gwiazdę Maora Meliksona, zaledwie za 900 tys. euro. Tyle też oferował Anderlecht Bruksela za Murawskiego z Lecha Poznań. Z Polonii piłkarze za chwilę zaczną odchodzić za darmo, bo prezes Król nie płaci im pieniędzy. Inne zespoły? Bieda aż piszczy.
Polonia nie ma szans na Ligę Europejską
Według „Przeglądu Sportowego” po przeprowadzonym audycie UEFA miała pretensje także do Komisji Licencyjnej PZPN, która rozdawała licencje do gry w Ekstraklasie na lewo i prawo. A to nie pierwsze problemy Komisji. W grudniu 2012 roku, od 10 do 14 grudnia, specjalna komórka UEFA przeprowadziła kontrolę przestrzegania zapisów o przyznaniu licencji w naszej lidze (sprawdzano tylko kluby grające w rozgrywkach europejskich, a więc Śląsk, Legię i Ruch). W dokumencie znalazła się adnotacja, że jeżeli Komisja Ligi będzie podchodziła do spraw finansowych tak pobłażliwie, jak dotychczas, to w sezonie 2012/2014, mimo licencji krajowej, UEFA nie dopuści do gry polskich klubów w rozgrywkach europejskich.
– Nam udało się sprawę załatwić. UEFA nie miała dodatkowych pytań ani żadnych wątpliwości, w związku z tym otrzymaliśmy transzę finansową za udział w rozgrywkach eliminacyjnych Ligi Europejskiej w 2012 roku. Aktualnie gromadzimy w tej chwili dokumenty do wniosku licencyjnego, który musi być złożony w Polskim Związku Piłki Nożnej do końca marca – tłumaczy Donata Chruściel z Ruchu Chorzów.
Jeżeli np. do Ligi Europejskiej udałoby się zakwalifikować Polonii Warszawa (która aktualnie zajmuje w T-Mobile Ekstraklasie trzecie miejsce, a więc gwarantujące start w LE), to klub prezesa Ireneusza Króla miałby gigantyczne problemy z otrzymaniem pozwolenia na start w tych rozgrywkach. Do dziś przecież Polonia zalega byłym pracownikom kilkaset tysięcy złotych. Groteskowy jest przykład Jakuba Tosika, który wrócił niedawno na Konwiktorską, a któremu Polonia zalega pieniądze, które zarobił… jeszcze wyjazdem za wschodnią granicę! W tarapatach mogłaby być także Wisła Kraków, która od kilku miesięcy szarpie się z Robertem Maaskanetem (dziś trener holenderskiego FC Groningen), a do niedawna także mistrz Polski – Śląsk Wrocław, który wisiał niemałą kasę Ryszardowi Tarasiewiczowi.
O tym, że UEFA nie żartuje, niech świadczy przykład hiszpańskiej Malagi, która miała stać się trzecią siłą ligi hiszpańskiej – po Realu i Barcelonie. Hiszpanie nakupowali nowych zawodników: Cazorlę za 23 mln euro, Toulalana za 11 mln, po sześć milionów zapłacili za Monreala i Isco. Łącznie na zakupy wydano 60 mln euro, ale klub nie rozliczył się z hiszpańskim urzędem skarbowym, na co UEFA zareagowała bezlitośnie. W przyszłym sezonie Malaga na pewno nie zagra w europejskich pucharach. Widmo takiej decyzji federacji wciąż wisi m.in. nad Parizanem Belgrad i Rapidem Bukareszt.
I znów jak bumerang powraca leciwe przysłowie: "Kto nie ma miedzi, ten w domu siedzi". Polskie kluby muszą je wziąć szybko do serca.