"Załatwione!!!" – taki sms wysłał rzecznikowi rządu Donald Tusk. Paweł Graś od razu pochwalił się tym na Twitterze. Unijny budżet wreszcie został uchwalony. Gratulacje, feta, zwycięstwo – entuzjazm polityków podchwyciły media i użytkownicy Twittera. Ale jak mówi nam prof. Bogusław Liberadzki, ekonomista i europoseł SLD, na radość może być za wcześnie.
Nad unijnym budżetem przywódcy państw UE debatowali od wczoraj. My wówczas przypominaliśmy, czy pieniądze dla Polski na lata 2007-2013 zostały dobrze spożytkowane. Teraz zaś nareszcie udało się politykom dojść do porozumienia. Choć było ciężko – premier Donald Tusk pisał w piątek na Twitterze, że jest po kilkunastu kawach i czterech Redbullach.
Polska z budżetu na lata 2014-2020 ma otrzymać, wedle wstępnych informacji, 78 miliardów euro w ramach Funduszu Spójności (w skrócie EFS – fundusz służący on do
wyrównywania szans między "biedniejszymi" i "bogatszymi" państwami UE, Polska jest od lat jednym z jego największych beneficjentów) oraz 28 miliardów euro w ramach polityki rolnej, łącznie: 106 miliardów euro.
Cały budżet unijny zakłada zaś, że UE wyda 959 miliardów euro i będzie miała 908 mld euro przychodu – w efekcie powstanie deficyt 51 miliardów euro.
Czy takie rozwiązanie powinno nas satysfakcjonować? – To dobra wiadomość – mówi nam prof. Bogusław Liberadzki, europoseł SLD i ekonomista. Jego zdaniem, 78 mld w ramach EFS to "zaskakująco dużo". – Spodziewałem się dla Polski nie więcej niż 73-4 miliardy. Zastanawiam się, jak to się stało, ale oczywiście cieszę się – dodaje prof. Liberadzki. I podkreśla, że to "bardzo dobry wynik", który jednak zawdzięczamy nie tylko Donaldowi Tuskowi i jego ludziom, ale także tym osobom, które 10 lat temu negocjowały warunki traktatu akcesyjnego do Unii Europejskiej – czyli ówczesnemu rządowi SLD.
Europoseł Sojuszu zauważa też, że 28 mld z polityki rolnej to o 1 miliard i 100 milionów euro więcej, niż w bieżącym budżecie, co też powinno nas cieszyć. Przy czym tutaj bardzo ważne jest, jaka będzie struktura tych pieniędzy. W polityce rolnej można bowiem otrzymywać środki na tak zwany pierwszy i drugi filar. Pierwszy to płatności bezpośrednie, drugi – "rozwój obszarów wiejskich". Jak wyjaśnia nasz rozmówca, w przypadku pierwszego filaru, na 1 otrzymany przez nas euro aż 90 centów zostaje w kraju. W drugim filarze jest wręcz odwrotnie – na 1 euro, który wpływa do Polski, 85-90 centów wraca do krajów Zachodu: Niemiec czy Holandii. – Jeśli więc na I filar otrzymamy więcej środków, niż na II, to więcej pieniędzy zostanie w Polsce – ocenia eurodeputowany.
Profesor Liberadzki podkreśla też, że chociaż z Brukseli napłynęły do nas świetne wiadomości, to należy przyjmować je z dystansem. Może się bowiem okazać, że dostaniemy mniej, niż dzisiaj zakładamy. – Traktat Lizboński zakłada, że w budżecie UE nie może być deficytu. Jeśli budżet zostanie przegłosowany i będzie deficyt, to musi on gdzieś "zginąć" w wydatkach. I może się zdarzyć tak, że przez to beneficjenci budżetu nie otrzymają części obiecanych pieniędzy – wyjaśnia ekonomista.
Zobacz też: Jest porozumienie ws. budżetu UE. Tusk do Grasia: "Załatwione !"
Warto też zauważyć, że chociaż prezydent UE Herman van Rompuy ogłosił "deal done", a Donald Tusk "załatwione", to Parlament Europejski może zawetować cały budżet. – Podczas debaty między chadekami (do ich frakcji należy m.in. Platforma Obywatelska – przyp. red.) i lewicą, obie strony zgodziły się, że jeśli deficyt w budżecie będzie zbyt duży, to go odrzucimy – przestrzega prof. Liberadzki.
Na chwilę obecną jednak Donald Tusk ma się czym chwalić i wróci do kraju z tarczą, choć do pełnej radości należy poczekać, aż ujrzymy pełne dokumenty. Poza liczbami bowiem liczą się też warunki, na jakich pieniądze się dostaje.
Cieszmy się z tego, co osiągnęliśmy, ale to tylko pierwsza połowa meczu
Polska wygrała dzisiejszą bitwę o budżet na unijnym szczycie.Teraz uzgodnienia musi zatwierdzić Parlament Europejski. Nie wiadomo, jak sytuacja się rozwinie, ale jedno jest pewne - nie służy ona dobrze budowie wspólnej Europy.