Jego zdaniem polskie skoki przeżywają właśnie złoty okres. Tak silnej drużyny, jak dziś, nie mieliśmy nigdy, a Kamil Stoch przejął już pałeczkę po Adamie Małyszu. W Soczi, gdzie razem z Władimirem Putinem, świętował w czwartek rok do Igrzysk, chce kilku polskich medali. Apoloniusz Tajner, twórca sukcesów Małysza i prezes Polskiego Związku Narciarskiego, w rozmowie z naTemat.pl.
Panie Prezesie, czy nie ma Pan wrażenia, że nasza drużyna skoczków jest najsilniejszą przynajmniej od dekady?
Moim zdaniem to najsilniejsza drużyna w historii polskich skoków!
Aż tak?
Mamy niezwykle szeroką grupę zawodników, którzy prezentują zbliżony poziom. Jest Maciej Kot, jest Piotr Żyła. Jako czwarty może skakać na przykład Dawid Kubacki, Stefan Hula, albo Krzysztof Miętus. Liderem jest oczywiście Kamil Stoch, który przejął pałeczkę po Adamie Małyszu. Prawda, że mamy potencjał?
Poza tym jest jeszcze kilku młodych, utalentowanych zawodników.
Mamy Klimka Murańkę, Aleksandra Zniszczoła, Bartłomieja Kłuska. To ogromny kapitał. Silne zaplecze i silny zespół – w tej skali, w naszych skokach, takiej sytuacji jeszcze nie było. Trener Kruczek ma dziś prawdziwy problem wyboru.
Nastał złoty czas dla polskich skoków narciarskich?
Na to wygląda. Wielką rolę w tym procesie odegrał na pewno nasz narodowy program rozwoju skoków Lotos Cup, który funkcjonuje już dziewiąty rok. Nasza najzdolniejsza młodzież to wychowankowie tego programu. A za nimi jest cała ława jeszcze młodszych, a równie utalentowanych.
Na pewno Kamil Stoch pretenduje do miana następcy Adama, kolejny w kolejce jest Maciej Kot. Ale ja zerkałbym dalej, na tych młodszych. Patrzę na Klimka Murańkę, albo Aleksandra Zniszczoła, którzy są wicemistrzami świata indywidulanie i grupowo. Za rok, dwa powinni zacząć dobierać się do skóry Kamilowi Stochowi.
No dobrze, ale kiedyś mieliśmy Mateusza Rutkowskiego, młodzieżowego mistrza świata, który zostawił w tyle samego Thomas Morgensterna, a karierę skończył, choć pewnie zabrzmi to brzydko, przy kielichu.
Niestety, straciliśmy Mateusza, choć próbowaliśmy go ratować. Jego sytuacja była bardzo złożona. Sam zawodnik doprowadził do swojej sportowej klęski. Pewne uwarunkowania sprawiły, że Rutkowskiego nie udało się odciągnąć od tego, co robił…
Teraz nie ma obaw o powtórkę?
Nie ma takich obaw. Wtedy nie chodziło o naszą złą pracę, ale o mentalność zawodnika. Teraz mamy grupę odpowiedzialnych chłopaków. Ja im ufam.
Właśnie wrócił Pan z Soczi. Rosjanie są gotowi do olimpiady?
To będą wspaniałe igrzyska. Razem z polską Misją Olimpijską, której jestem szefem, oglądaliśmy obiekty i dostaliśmy multum informacji. Było fantastycznie.
Dobrze, ale jak tam jest? Co z obiektami sportowymi, wioskami olimpijskimi?
Została tam wykonana ogromna praca. O - grom - na. Większość obiektów sportowych już stoi, w ostatnim roku prace będą trwać nad całym zapleczem socjalnym. Powstaną setki budynków. Trwa na przykład wykańczanie wiosek olimpijskich – trzech. Dwie mniejsze będą położone w górach, ostatnia, największa i najważniejsza, nad Morzem Czarnym. Sportowcy nie będą mieli problemów z komunikacją, bo do tych miejsc wybudowano drogi i tunele. Odległość wiosek od Soczi to 63 kilometry, a więc nie tak daleko.
Widoki pewnie są piękne.
Góry z wybrzeża góry widać bardzo wyraźnie. Ośnieżone szczyty nad taflą Morza Czarnego. Muszę przyznać, że sportowcy będą mieli możliwość zrobienia fajnych zdjęć (śmiech). Poza tym tu wszystko jest perfekcyjne. Na przykład impreza, którą mieliśmy.
Proszę opowiedzieć.
Wzięliśmy udział w uroczystości odliczania czasu od czwartku do inauguracji igrzysk olimpijskich. Przyjechał Jacques Rogge, szef MKOl. i prezydent Rosji Władimir Putin, którzy odpalili specjalnie przygotowany zegar. Później odbyła się specjalna rewia zapowiadająca Igrzyska. Muszę przyznać – imponująca. W hali oglądało ją… 12 tysięcy osób.
Udało się zamienić kilka słów z Putinem?
Nie było na to szans. Tak naprawdę, to pojawił się tylko na moment części oficjalnej, wprowadzony oddzielnym wejściem, włączył zegar razem z Rogge i… zniknął.
Kibice będą w Soczi bezpieczni? To jednak inne miejsce niż kosmopolityczny Londyn.
Tu może być mały problem. Szacuje się, że przyjedzie tu grupo ponad 100 tys. kibiców i trwają narady, jak zabezpieczyć ich pobyt. Na razie wiadomo, że bilety będą imienne, trzeba będzie mieć przy sobie paszport i wizę. Jest pomysł też, aby fanom z biletami wystawiać dodatkowe akredytacje kibica. Nie wiem, jak organizatorzy sobie z tym poradzą. Natomiast ci, którzy byli już na jakichś igrzyskach, będą pewnie trochę zdziwieni, jak bardzo dba się tu o bezpieczeństwo.
Mówi Pan o monumentalizmie budowy w Soczi. Polska, a dokładnie Zakopane, będzie się natomiast starać o zorganizowanie IO w 2022 roku. Jesteśmy gotowi unieść taki ciężar?
Tutaj wszystko budowane jest na wolnym terenie od zera. W zasięgu 500 metrów postawiono tu na przykład pięć supernowoczesnych hal sportowych! To, co tu zobaczyliśmy, naprawdę szokuje. U nas na pewno jest to nie do powtórzenia, natomiast my już posiadamy pewne obiekty. Część nadaje się pewnie do renowacji, część byłoby trzeba postawić, ale mamy aktualnie spory potencjał. Moim zdaniem jesteśmy w stanie powalczyć o Igrzyska.
Nic a nic. Temat Soczi jest tak obszerny, że tu nikt nie martwi się niczym innym.
Jeżeli rozmawialiśmy o reprezentacji Polski, a teraz o olimpiadzie, to muszę zapytać o szanse kadry skoczków na jakiś krążek.
Oczywiście, zarówno w konkursie drużynowym, jak i indywidualne. Jestem trenerem, więc wiem, że nie wolno liczyć medali, zanim się ich nie zdobędzie. Ale w skokach jak najbardziej – liczymy na krążek.
A inne szanse medalowe?
Szans medalowych mamy kilka, więc trzeba uważać, żeby nie przesadzić! Jest przecież Justyna Kowalczyk w startach indywidualnych, ale nie tylko: może przecież wystartować w sprincie z koleżanką, oraz w sztafecie 4x5 km. Być może Karolina Riemen w skicrossie, która ostatnio zajmuje miejsca w czołówce. Są też łyżwiarze szybcy, oni też mają szansę. No i oczywiście skoczkowie.
Gdyby się udało zdobyć medal, jak go pan uczci?
My mamy tradycję, że otwieramy butelkę szampana. Oby tych butelek było jak najwięcej.