"Mission: Impossible – Dead Reckoning – Part One" wciąż hula na ekranach kin, chociaż najnowszy film o Ethanie Huncie przyćmiła nieco premiera "Barbie" i "Oppenheimera". Ostatnio reżyser widowiska akcji przyznał, że marzyło mu się, by w produkcji zagrała również Julia Roberts. Dlaczego ten plan się nie powiódł?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Reżyser "Mission: Impossible – Dead Reckoning – Part One" był gościem podcastu The Empire Spoiler Special Film Podcast. Christopher McQuarrie zdradził, że myślał o powierzeniu jednej z ról Julii Roberts. Gwiazda miałaby wystąpić we wspomnieniach Ethana Hunta, w którego od lat wciela się Tom Cruise.
"Powiedziałem: "Ok, jeśli kręcilibyśmy tę scenę, byłby w niej Tom, powiedzmy, z 1989 roku. To byłoby 'Mission: Impossible' Tony'ego Scotta – w tamtych czasach to zapewne on, a nie Brian De Palma, robiłby ten film" – zaczął swoją opowieść reżyser.
"Obejrzeliśmy 'Szybkiego jak błyskawica' i analizując styl tego filmu, zaczęliśmy się zastanawiać, jak nasza scena wyglądałaby, gdyby zrealizował ją Tony, i kogo by do niej zaangażował. Zacząłem sobie przypominać nowe twarze z tamtego czasu, zastanawiałem się, kto zagrał przełomową rolę w 1989 roku. Zaraz potem było 'Mystic Pizza'. I wtedy mnie to uderzyło: 'O mój Boże. Julia Roberts sprzed »Pretty Woman« zagrałaby tę młodą kobietę'" – stwierdził.
McQuarrie zdał sobie jednak wówczas sprawę, że to sceny dziejącej się przed trzydziestu laty, nie tylko Roberts musiałaby zostać odmłodzona, ale również Cruise, Esaia Morales oraz Henry Czerny, co kosztowałoby mnóstwo pieniędzy. – Dostałem wycenę za cyfrowe odmłodzenie aktorów, w którą nie były nawet wliczone ich gaże – powiedział McQuarrie. Kosztowałoby to tyle, ile cała sekwencja w pociągu – przyznał.
W bohaterkę, którą miała zagrać Roberts, ostatecznie wcieliła się Mariela Garriga ("Nightmare Cinema", "Bloodline").
Cyfrowo odmłodzony Indiana Jones
Przypomnijmy, że cyfrowe odmładzanie aktorów i aktorek jest coraz popularniejsze w Hollywood, choć sporo kosztuje. Między innymi to właśnie z tego powodu "Indiana Jones i artefakt przeznaczenia" kosztował niemal 300 mln dolarów, co było bolesne, gdyż produkcja nie tylko nie wzbudziła zachwytu krytyków i widzów, ale też okazała się finansową porażką.
Twórcy odmłodzili bowiem Harrisona Forda, czyli odtwórcę tytułowej roli do scen, które działy się bezpośrednio po wydarzeniach z "Poszukiwaczy zaginionej arki", czyli pierwszego filmu o przygodach awanturniczego archeologa.
"Miłośnicy 'Indiany Jonesa' powinni porzucić wszelkie nadzieje i iść na seans bez żadnych wygórowanych oczekiwań. Lepiej potraktować ten film jako zabawny odpowiednik czytadła, bo jako taki świetnie się spisuje. Niemniej od epilogu wieńczącego pewną epokę spodziewałam się ciut więcej" – przeczytacie w recenzji napisanej dla naTemat przez Zuzannę Tomaszewicz.
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.