Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Pragniemy rozrywki na najwyższym poziomie, ale niechętnie zgłębiamy temat problemów, z jakimi boryka się branża filmowa. Gdy publiczności nie podejdzie film, który fakt faktem zasłużył na manto, wtedy prędzej dostaje się zwykłym pracownikom niż wyzyskującym ich wytwórniom i producentom. Dlatego, jeśli zależy nam na dobru kina, nie odwracajmy wzroku od strajku scenarzystów i aktorów w Hollywood. Większość z nich to ludzie, którzy żyją od pensji do pensji.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Raczej wszyscy widzimy, że z kinem i telewizją dzieje się coś niepokojącego. Coraz więcej widzów krytycznie podchodzi do pomysłu wałkowania w kółko tego samego, czyli wszelkich remake'ów i rebootów, których realizację hollywoodzkie wytwórnie wzięły sobie bardzo do serca. Od paru lat obserwujemy trend złego CGI, które miało przybliżyć nas do stworzenia realistycznej symulacji, ale zamiast tego wywołuje u nas nieprzyjemne odczucia nazwane w jednej z japońskich hipotez naukowych "doliną niesamowitości" (ang. uncanny valley).
Scenariusze mainstreamowych produkcji rzadko kiedy przyprawiają nas o motylki w brzuchu; są nafaszerowane motywami oraz zabiegami, które zwyczajnie przejadły się widzom (m.in. multiwersum, cliffhangery). Występy aktorów wydają się niekiedy nieadekwatne do ich talentu - zinfantylizowane, bądź do bólu wręcz przesycone korporacyjną interpretacją postulatów ruchów społecznych (np. feminizmu). Internet tak łatwo nie wybacza tym, którzy reklamują filmy swoją twarzą. Co to, to nie.
Jeżeli chcemy rozrywki na wysokim poziomie, pierwszym krokiem, jaki powinniśmy wykonać z naszej strony (i mam tu na myśli perspektywę przeciętnego widza), jest zmiana myślenia o branży filmowej. Zapomnijmy o czerwonych dywanach i wielkim napisie na wzgórzu Hollywood Hills. Rozłóżmy kino (a precyzyjniej wytwórnie) na te same czynniki, na jakie rozłożylibyśmy każdą inną większą firmę.
Film to produkt, którego wykonanie wytwórnie (pracodawcy) i producenci (poniekąd inwestorzy) zlecają podmiotom (pracownikom) takim jak obsada aktorska, reżyser, scenarzysta, ekspert od efektów wizualnych, animator i tak dalej. W takim środowisku pracy też obowiązują deadline'y, a "góra" może w niemalże każdym momencie produkcji zmienić charakterystykę projektu lub sposób jego realizacji. Liczy się szybkość i jakość, zatem za większość niedoróbek w filmach nie odpowiadają wykonawcy. Przynajmniej nie w szerszym kontekście.
Hollywoodzcy pracownicy - zwłaszcza ci, którzy nie mają jeszcze wyrobionego nazwiska w branży (a nawet jeśli mają, to i tak nie są gwiazdami kategorii "A") - postanowili powiedzieć dość niskim zarobkom i wątpliwej "higienie pracy". Fabrykę Snów zalała najpierw fala protestujących scenarzystów, do których w ostatnim czasie dołączyli niezadowoleni aktorzy zrzeszeni w związku zawodowym.
Wiedzcie, że po strajku kino, jakie dotąd znaliśmy, nie będzie już takie samo. Na naszych oczach dzieje się historia i jako widzowie, którzy chcą, by filmy były tworzone od serca, nie powinniśmy bagatelizować potrzeb pracowników takich jak my. Tym bardziej że mają oni powody do rewolty.
Strajk aktorów i scenarzystów w Hollywood - dlaczego jest tak ważny?
Inflacja każdemu dała w kość. Jeszcze w ubiegłej dekadzie zaledwie jedna trzecia scenarzystów otrzymywała za pracę przy filmach i serialach minimalne wynagrodzenie. Dziś możemy powiedzieć tak o połowie z nich (przeciętna pensja zmniejszyła się przeszło o 23 proc. w porównaniu z latami 2013-2014). Oliwy do ognia - oprócz kryzysu gospodarczego będącego następstwem pandemii koronawirusa - dolały również serwisy streamingowe, które w czasie lockdownu zastąpiły ludziom i tak podupadające już kina.
Jak pisał wcześniej w naTemat Bartosz Godziński, teraz może i powstaje więcej seriali niż kiedyś, ale mają one mniej odcinków niż te w tradycyjnej telewizji, więc scenarzyści dostają na koniec stosunkowo mniej pieniędzy. Z kolei przerwy między sezonami są czasem dłuższe, niż początkowo zakładano (nieraz trwają przecież ponad rok), zatem scenarzyści nie zarabiają w tym okresie ani grosza i muszą co chwilę szukać nowej formy zatrudnienia.
Między innymi właśnie z tych powodów 2. maja Amerykańskie Stowarzyszenie Pisarzy(WGA) ogłosiło rozpoczęcie strajku scenarzystów, który poprzedziły nieudane i trwające 6 tygodni negocjacje z takimi gigantami jak Netflix, Disney, Warner Bros. czy Amazon. "W zeszłym roku szefowie ośmiu największych studiów w Hollywood zarobili łącznie ponad 773 mln dolarów. Tymczasem wielu pracowników, którzy tworzyli ich seriale, nie stać na czynsz" – zauważył wspierający protest aktor Bradley Whitford.
Ruch ze strony scenarzystów zainspirował także kolejną grupę zawodową do wzięcia spraw w swoje ręce. Po dwóch miesiącach od rozpoczęcia demonstracji pisarzy strajk ogłosiła licząca ponad 160 tys. członków Gildia Aktorów (SAG-AFTRA), która - podobnie jak poprzednicy - próbowała ugrać korzystne dla siebie warunki w negocjacjach nad nowym kontraktem z wytwórniami. Aktorzy domagali się m.in. sprawiedliwych zarobków, wyższych tantiem za tytuły dostępne na platformach streamingowych i wprowadzenia regulacji w sprawie wykorzystywanej przez studia sztucznej inteligencji. Stanęło na niczym.
– To, co dzieje się z nami, dzieje się we wszystkich dziedzinach pracy. Pracodawcy traktują Wall Street i chciwość jako priorytet, a zapominają o istotnych czynnikach, które sprawiają, że cała ta maszyna działa – oświadczyła w wypowiedzi wzywającej do strajku prezeska SAG, Fran Drescher, którą telewidzowie mogą kojarzyć z roli amerykańskiej Niani Frani.
Jednym z głównych punktów spornych w negocjacjach była wspomniana już kwestia AI (warunki porozumienia scenarzystów też ją przewidywały). Jak się okazało, odcinek otwierający 6. sezon "Czarnego lustra" można uznać za proroczy. Główny negocjator SAG-AFTRA, Duncan Crabtree-Ireland oznajmił podczas konferencji prasowej, że wytwórnie zaproponowały statystom z gildii jednodniowe wynagrodzenie za oddanie im na zawsze swojego wizerunku.
Rzecznik Alliance of Motion Picture and Television Producers (stowarzyszenia reprezentującego 350 amerykańskich firm rozrywkowych) Scott Rowe zaprzeczył jednak tym doniesieniom. "W rzeczywistości obecna propozycja AMPTP zezwala firmie na wykorzystanie cyfrowej repliki aktora drugoplanowego w filmie, w którym ten aktor jest zatrudniony. Każde inne użycie wymaga zgody aktora i negocjacji w sprawie użycia, z zastrzeżeniem minimalnej opłaty" – czytamy w stanowisku pełnomocnika AMPTP.
Wytwórnie czekają, aż strajkujący stracą dach nad głową
Nadmieńmy, że Drescher nawiązała w swoim apelu do strajkujących aktorów, że ich sytuacja przypomina walkę poddanych z monarchią w czasie rewolucji francuskiej. – W końcu ludzie wyburzą bramy Wersalu – mówiła. I co ciekawe, nie minęła nawet doba od rozpoczęcia protestu, gdy dyrektor generalny The Walt Disney Company, Bob Iger, zabrał głos, stawiając siebie na tej samej pozycji co Maria Antonina, która miała podsumować cierpienia proletariatu słowami: "Niech jedzą ciastka".
Iger, któremu Disney ma wypłacać rocznie 27 milionów dolarów, stwierdził w wywiadzie z CNBC, że wymagania scenarzystów i aktorów są nierealistyczne. – Będzie to miało bardzo, bardzo szkodliwy wpływ na cały biznes. (...) Wpłynie to na gospodarkę różnych regionów, nawet ze względu na samą wielkość biznesu. Szkoda, naprawdę szkoda – tłumaczył. Obserwatorzy hollywoodzkiego sporu mogą odnieść wrażenie, że tą wypowiedzią Iger zrzuca całą odpowiedzialność za nadchodzące skutki protestu na pracowników.
Nieco inne podejście do sprawy ma współzałożyciel Netfliksa, Ted Sarandos, któremu bardzo zależy na zażegnaniu konfliktu na linii pracownik-pracodawca. Według jego zapewnień platforma streamingowa posiada spore zaplecze treści, które pozwoli jej bez szwanku przetrwać sezon strajku.
Można rzec, że Sarandos patrzy dość osobiście na sytuację związkowców, ponieważ jego ojciec, który był zrzeszonym elektrykiem, strajkował nie raz, nie dwa.– Jesteśmy bardzo zaangażowani w jak najszybsze osiągnięcie porozumienia. Tego, które będzie sprawiedliwe i umożliwi branży lepszą przyszłość – oznajmił.
Anonimowy dyrektor pewnego studia powiedział w rozmowie z portalem branżowym Deadline, że firmy wezmą strajkujących aktorów na przeczekanie. – Nasza gra polega na tym, by przeciągać sprawę, do czasu aż członkowie związku nie zaczną tracić dachów nad głową – stwierdził informator Deadline.
Na kontrowersyjną wypowiedź producenta momentalnie zareagował Ron Perlman. Odtwórca Hellboya nie przebierał w słowach. – Posłuchaj mnie, sku****ynu. Jest wiele sposobów na utratę domu. (...) Wiemy, kto to powiedział, i gdzie on - k***a - mieszka – mówił na nagraniu opublikowanym w mediach społecznościowych.
– Życzysz tego ludziom, chcesz, aby rodziny głodowały, podczas gdy ty zarabiasz 27 piep***ych milionów dolarów rocznie za nic? Uważaj, sku****ynu. Bądź naprawdę ostrożny – dodał Perlman.
Kilka dni po starcie strajku aktorów jeden z przechodniów zauważył, że drzewa rosnące przy bramie prowadzącej do kompleksu budynków wytwórni Universal Studios w Los Angeles zostały przycięte w taki sposób, by nie rzucały cienia.
Jak zauważył komik Chris Stephens, gałęzie zniknęły wraz z nadejściem fali i dołączeniem aktorów do pikietujących scenarzystów. "Nie przycina się drzew w połowie lipca. Te drzewa zostały wyrżnięte" – odkreślił w wywiadzie z "Post" członek zarządu WGA, Eric Haywood.
Urzędnik miasta Los Angeles, Kenneth Mejia oznajmił za pośrednictwem Twittera, że jego biuro prowadzi dochodzenie w sprawie "łysych" platanów, które powinny być przycinanie co pięć lat. Strajk dopiero się zaczął i wygląda na to, że wszelkie, nawet najgorsze zagrywki są dozwolone.
Bliżej ci do statystycznego aktora niż milionera
Przeciętnemu widzowi może wydawać się, że aktorzy nie mają powodów do narzekań. W końcu zbiorową świadomość opanowało przekonanie, że hollywoodzkie gwiazdy toną w banknotach. W trakcie strajku największy szum wywołał fakt, że londyńską premierę opuściła cała obsada filmu "Oppenheimer" (w tym m.in. Cillian Murphy, Emily Blunt, Matt Damon i Florence Pugh), odtwórczyni Barbie, Margot Robbie, poparła strajk, a na ulice amerykańskich miast wyszły takie sławy jak Evan Peters, Susan Sarandon czy Aubrey Plaza. Ich zachowanie warto potraktować jako oznakę solidarności z mniej znanymi kolegami i koleżankami po fachu (a w gildii mamy choćby statystów i aktorów reklamowych).
Aby zakwalifikować się do ubezpieczenia zdrowotnego w ramach członkostwa w SAG-AFTRA, aktor musi zarabiać rocznie 26 tys. dolarów. Od 75 do 90 proc. członków znajduje poniżej tego progu i tu warto podać przykład Sharon Stone, która w 2021 roku straciła zdolność do pozyskiwania świadczenia, ponieważ zarobiła 13 dolarów mniej, niż powinna.
A-listerzy, czyli gwiazdy pokroju Scarlett Johansson i Toma Cruise'a, stanowią około 0,0002 proc. członków SAG-AFTRA. Z badań Queen Mary University w Londynie, które opublikowano w 2019 roku, wynika, że zaledwie 2 proc. aktorów (w analizie uwzględniono 2,5 mln osób od lat 80. XIX wieku) utrzymuje się z zawodu, a 90 proc. z nich jest przez większość czasu bezrobotna.
Następna stacja: "ARTYŚCI"
Przewiduje się, że po aktorach kolejną grupą zawodową, która rozpocznie strajk będą animatorzy i - jeśli uda im się utworzyć związek - eksperci od efektów wizualnych (VFX). Złe CGI w produkcjach Marvela ("She-Hulk") i DC ("Flash") to następstwo wygórowanych oczekiwań, którymi wytwórnie filmowe bombardują artystów. Podobno nawet przepiękny "Spider-Man: Poprzez Multiwersum" powstawał w atmosferze potu i łez. Do kociołka dorzućmy jeszcze nurtującą wszystkich kwestię sztucznej inteligencji, a otrzymamy kolejną mieszankę wybuchową z potencjałem na to, by lada dzień jeszcze bardziej dać do wiwatu Hollywoodowi.