Gen. Roman Polko nie ma wątpliwości. Granica między Polską a Białorusią jest z góry na tyle dobrze widoczna, że z całą pewnością piloci białoruskich śmigłowców wiedzieli, że ją przekraczają. Pytanie, czemu to zrobiono i to kolejny już raz.
Reklama.
Reklama.
– Trudno sądzić, że to nie prowokacja. Biorąc pod uwagę, że w dzisiejszych czasach każdy dysponuje GPS-em, który ma nawet w zegarku, raczej się nie spodziewam, że piloci śmigłowców nie widzieli granicy. Na dodatek trzeba pamiętać, że granica między Polską i Białorusią jest bardzo dobrze widoczna z góry, bo przecież jest tam płot. Śmigłowce ewidentnie poleciały po to, żeby sprawdzić, czy ktoś da im znak ostrzegawczy. Ale nie dał – komentuje w naTemat gen. Roman Polko.
Jakie są konsekwencje naruszenia przestrzeni powietrznej Polski
1 sierpnia wieczorem polskie MSZ poinformowało, że białoruskie śmigłowce, które widziane były rano przez mieszkańców w okolicach Białowieży, jednak naruszyły naszą przestrzeń powietrzną. Do siedziby resortu wezwano charge d’affairs Ambasady Białorusi, o czym napisano na Twitterze polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
– Tych prowokacji było dużo zresztą i na lądzie i w powietrzu... Będąc uprzedzonym, że takie sytuacje mają miejsce, to zamiast ustawić tam stacje radiolokacyjne "BYSTRA", zamiast wejść w lepszą komunikację ze strażą graniczną i policją, które i tak przecież są w okolicy, to dopiero po iluś tam godzinach dowódca przyznaje się, że miało miejsce przekroczenie granicy. To pokazuje, że nie wyciągnął nic z lekcji, które dostał po kompromitacji z rakietą – mówi w naTemat gen. Polko.
Jak wskazuje, chodzi tu o przekroczenie granicy powietrznej, która miała miejsce w związku z incydentem w Przewodowie, a także we wsi Zamość niedaleko Bydgoszczy. W przypadku tej pierwszej sytuacji do Polski wpadła rakieta, która zbiła dwie osoby. W przypadku drugiej był to pocisk prawdopodobnie wystrzelony w grudniu z terytorium właśnie Białorusi. Obiekt znalazła dopiero przypadkowa osoba, kilka miesięcy później.
Działania, które zdaniem gen. Polki powinno poczynić polskie wojsko, to przede wszystkim ruchy kadrowe. – Liczę, że dowódcę operacyjnego w końcu zwolnią, bo trudno jest tolerować takie sytuacje. Dowódca operacyjny odpowiada za działanie i "nie patrzy na górę". Ryzyko braku działań w przypadku takich sytuacji jest większe, niż ryzyko związane z tym, że zrobi się coś bez oficjalnej decyzji.
Czy Białorusini pójdą o krok dalej?
Generał Polko tłumaczy, że cała sytuacja jest też dowodem na to, że wagnerowcami jesteśmy wyłącznie zastraszani, a to nie oni stanowią prawdziwe zagrożenie.
Zmianę oświadczenia w tej sprawie poprzedziły spekulacje i zdjęcia, które publikowano w mediach społecznościowych. Jak wskazywali użytkownicy, zdjęcia wykonano z Białowieży, z której do granicy białoruskiej jest ok. 3 km. Początkowo przedstawiciele polskiej armii twierdzili, że to wina złudzenia optycznego, ale ostatecznie stanowisko zmieniono i potwierdzono, że był to kolejny już tego typu incydent.
Od sprawy odcięła się Białoruś, która stwierdziła w lakonicznym oświadczeniu, że żadnego przekroczenia granicy nie było. Wskazano również, że zmiana oświadczeń jest ze strony Polski niepoważna.
Szukamy zagrożenia tam, gdzie go nie ma, czyli w stu wagnerowcach, którzy przemieszczają się gdzieś tam bez wyposażenia, bez sprzętu i to są zakapiorami, których widać z daleka. Nie widzimy natomiast zagrożenia pod własnym nosem, gdzie są siły, które faktycznie mogłyby wyrządzić szkody. To w końcu i śmigłowce, i etatowe profesjonalne jednostki, które znają obszar działania. To jest prawdziwe zagrożenie, na które powinniśmy być gotowi, a nie tworzyć własne narracje licząc, że Łukaszenka się do nich dostosuje.