Powiedzieć, że książka "Red, White & Royal Blue" była hitem, to nic nie powiedzieć. Tęczowa powieść z 2019 roku (w Polsce wydana rok później) Casey McQuiston była bestsellerem "New York Timesa" i wywołała wśród młodych czytelników prawdziwy szał. I nic dziwnego: w końcu mówimy o romansie "od wrogów do kochanków" między przystojnym synem amerykańskiej prezydentki a pięknym brytyjskim księciem (niestety fikcyjnymi...) Ekranizacja była kwestią czasu, a walkę o prawa do książki wygrał Amazon. Rezultat możemy już oglądać na Prime Video. Werdykt? Fani książki mogą mieć powody do narzekania.
Ocena redakcji:
3.5/5
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Red, White & Royal Blue" w reżyserii Matthew Lopeza to film Amazona na podstawie bestsellerowej, amerykańskiej powieści pod tym samym tytułem Casey McQuiston
Bohaterami są brytyjski książę i syn prezydentki USA, Henry i Alex Claremont-Diaz, zażarci wrogowie, którzy zaprzyjaźniają się i niespodziewanie się w sobie zakochują, co rodzi sporo dyplomatycznych komplikacji
W komedii romantycznej LGBT główne role grają Taylor Zakhar Perez ("The Kissing Booth 2", "The Kissing Booth 3", "Minx") i Nicholas Galitzine ("Purpurowe serca", "Piękny drań")
W obsadzie filmu "Red, White & Royal Blue" są również: Clifton Collins Jr., Sarah Shahi, Rachel Hilson, Stephen Fry i Uma Thurman
Jak udała się ekranizacja bestsellera "The New York Timesa"? Oceniamy to w recenzji "Red, White & Royal Blue"
Recenzja bez spoilerów z filmu i książki.
Trochę prywaty. "Red, White & Royal Blue" odkryłam (w oryginale)na początku pandemii. Zabrzmi to patetycznie, a może i głupio, ale ta książka z różową okładką, która nie jest żadnym ambitnym dziełem, ale lekkim beach read, naprawdę mnie wtedy uratowała. Zestresowaną, przerażoną i samotną, bo przecież wszyscy pamiętamy, jak czuliśmy się w pierwszym lockdownie.
Gdy później zachorowałam na COVID, zamknięta sama w czterech ścianach betonowego blokowiska, od utraty zdrowych zmysłów i wpadnięcia w panikę ratowało mnie tylko maniakalne czytanie książki Casey McQuiston od nowa albo słuchanie oficjalnych playlist poświęconych książce i wszystkich bohaterom (tak, McQuiston – osoba niebinarna, która posługuje się zaimkiem "oni" – zrobili je na Spotify).
Zresztą optymistyczne i pogodne "Red, White & Royal Blue" właśnie po to powstało: aby pocieszyć ludzi w złych czasach. McQuiston (potem powstały jeszcze "One Last Stop" i "I Kissed Shara Wheeler") wymyślili tę gejowską, lewicową i inkluzywną historię na długo przed pandemią: aby podnieść Amerykanów na duchu po wygranej republikańskiego Donalda Trumpa i przegranej Hillary Clinton.
Podczas gdy Trump szczuł na mniejszości seksualne i chciał budować mur na granicy z Meksykiem, dwudziestokilkuletni McQuiston stworzyli Amerykę, w której to kobieta, tolerancyjna i postępowa polityczka Partii Demokratycznej, wygrała wybory. Ba, jej syn, charyzmatyczny i uwielbiany przez wyborców, był w połowie meksykańskiego pochodzenia, a do tego zakochał się w brytyjskim księciu, co przecież nie ma prawa się udać, prawda? Nie tutaj.
Ludzie pokochali tę powieść (oczywiście prawicowcy ją znienawidzili), a McQuiston nawet nie przewidywali, że "Red, White & Royal Blue" będzie podwójnie eskapistyczne. Czytelnicy uciekali w ten lepszy książkowy świat przed sytuacją polityczną, a potem przed pandemią. Zresztą polskie wydanie, nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka, ukazało się w samym jej sercu, bo w czerwcu 2020 roku (choć niestety tłumaczenie pozostawiało sporo do życzenia).
Ten przydługi wstęp jest po to, aby tym, którzy książki "Red, White & Royal Blue" nie znają, pokazać, z jakim fenomenem mamy do czynienia. Ludzie oszaleli na punkcie tej książki: była bestsellerem "New York Timesa", wygrała plebiscyt Goodreads, a McQuiston wywindowała na szczyt literackich, mainstreamowych gwiazd.
Ekranizacja Amazona w reżyserii Matthew Lopeza, scenopisarza, twórcy głośnej sztuki "The Inheritance", dla którego to reżyserski debiut, nie bez powodu stała się hitem w kilka dni. Nawet główni aktorzy, Taylor Zakhar Perez i Nicholas Galitzine, wcześniej średnio znani (ten pierwszy grał m.in. w dwóch częściach "Kissing Booth" Netfliksa, ten drugi w "Purpurowych sercach", kolejnym hicie giganta streamingu), mają już po kilka milionów obserwujących na Instagramie.
Efekt "Red, White & Royal Blue" (na którym nieco wzorowany był hit Netfliksa "Young Royals") wciąż więc działa, ale do brzegu: jak wyszedł film? Mam dwie wiadomości, dobrą i złą.
O czym jest "Red, White & Royal Blue"? To komedia romantyczna o księciu i pierwszym synu USA
Pałac Buckingham. Trwa royal wedding następcy tronu księcia Filipa (fikcyjna rodzina królewska zastąpiła tutaj Windsorów), na którym zaproszono dyplomatów z całego świata. Wśród nich są również goście zza oceanu: pierwszy syn Stanów Zjednoczonych, charyzmatyczny i przebojowy Alex Claremont-Diaz (Taylor Zakhar Perez), syn prezydentki Ellen Claremont (Uma Thurman) oraz wnuczka wiceprezydenta Nora Holleran (Rachel Hilson).
Sęk w tym, że Alex i młodszy brat pana młodego, uwielbiany przez Brytyjczyków książę Henry (Nicholas Galitzine), wnuk króla Jamesa III (sam Stephen Fry, ikona brytyjskiej kultury), się nie znoszą. Ba, postępowy pierwszy syn, który chce zmieniać świat na lepsze, uważa przystojnego Brytyjczyka nie tylko za swojego arcywroga, ale widzi w nim również wszystko, czym gardzi: bogactwo, uprzywilejowanie i przebrzmiałą monarchię.
Ich konfrontacja na weselu skutkuje dyplomatycznym skandalem (szczegółów nie zdradzę, ale jest to faktycznie zabawne), a relacje między Wielką Brytanią i Stanami Zjednoczonymi mocno się oziębią. A na to nie może pozwolić sobie prezydentka Claremont, pierwsza kobieta-prezydent w amerykańskiej historii, która za rok będzie walczyć o drugą kadencję.
PR-owe zespoły w Białym Domu (temu dowodzi prawa ręka prezydentki, nieznoszącą sprzeciwu Zahra Bankston znakomicie grana przez Sarah Shahi) i Pałacu Buckingham wymyślają rozwiązanie: Alex Claremont-Diaz i książę Henry muszą przekonać świat, że tak naprawdę są najlepszymi przyjaciółmi, a incydent na weselu był tylko nieszczęśliwym wypadkiem. Wymyślają więc kilka medialnych ustawek, co oczywiście wcale nie podoba się samym zainteresowanym.
Co dalej? To komedia romantyczna, dlatego możemy się domyślać. Alex, który miał Henry'ego za zadufanego w sobie sztywniaka i Henry, który miał Alexa za aroganckiego dupka, ze zdziwieniem odkrywają, że źle siebie ocenili. Ci dwaj skrajnie różni młodzi mężczyźni niespodziewanie się zaprzyjaźniają, a wkrótce zaczyna łączyć ich coś znacznie więcej.
Problem jest jeden: obaj są osobami publicznymi, bliskimi najbardziej wpływowych osób na świecie. Gejowski romans mógłby zaszkodzić ponownej wygranej matki Alexa i rozsierdzić całą rodziną królewską, która, cóż, jest rodziną królewską. Tradycyjną aż do bólu. Komplikacji jest sporo, skandal jest tuż za rogiem, a uczucie jest zakazane, ale czy wygra? Tego też możemy się domyślać, co wcale nie psuje nam przyjemności z seansu (albo czytania).
Film "Red, White & Royal Blue" różni się od książki, ale czy to zmiany na dobre?
"Red, White & Royal Blue" to żaden paździerz. To sprawnie zrealizowany film, w którym nie brakuje uroku, humoru i wzruszeń, a krindżu jest jak na lekarstwo. To idealna komedia romantyczna: niezbyt skomplikowana, przewidywalna i urokliwa, która nie boi się sprośnych uwag, ciętych obserwacji i poprawia humor na długo. Ale najważniejsze pytanie: czy film "Red, White & Royal Blue" różni się od książki?
Tak, zmian jest kilka, chociaż na szczęście żadne nie ingerują zbyt mocno w relację Alexa i Henry'ego. Trzon książki jest niezmieniony, chociaż niektóre elementy ich historii zostały zmodyfikowane.
Przede wszystkim scenarzyści Matthew Lopez i Ted Malawer usunęli June, siostrę Alexa, a bohaterem jest jedynakiem. Do tego jedynakiem z pełnej rodziny, bo w filmie, w przeciwieństwie do powieści, prezydentka Ellen Claremont i kongresmen Oscar Diaz (Clifton Collins Jr.) nie są rozwiedzeni.
Brakuje także senatora Rafaela Luny, mentora Aleksa, a twórcy zamiast niego dodali wyjątkową irytującą postać dziennikarza Miguela Ramosa (Juan Castano), który odegra tu kluczową rolę w jednym z ważnych (zmienionych) wątków. Dużą zmianą jest też król James III, który zastąpił książkową królową, co w świetle niedawnej śmierci Elżbiety II było chyba dobrym pomysłem.
Czy te zmiany były potrzebne? Z jednej strony tak, bo ekranizacje rządzą się swoimi prawami, a McQuiston nie szczędzili w swojej książce postaci, pobocznych wątków i politycznych intryg. Opowieść została skondensowana i uproszczona, dzięki czemu jest przystępniejsza dla różnych grup widzów.
Z drugiej strony, historia została uproszczona nieco za bardzo, a do tego podkoloryzowana. Mam wrażenie, że wyrzucono w niej to, co świadczyło o wyjątkowości "Red, White & Royal Blue", czyli chaos, dwuznaczności, komplikacje w życiu bohaterów, skazy na ich charakterach. Siostra Henry'ego, księżniczka Beatrice (Ellie Bamber) jest tutaj idealną księżniczką, rodzice Alexa są idealnym małżeństwem, a matka księcia ratuje gdzieś słonie zamiast być pogrążoną w depresji po śmierci męża.
Jasne, w dwugodzinnym filmie nie ma czasu na pogłębienie wszystkich pobocznych postaci, ale większość z nich (oprócz Zahry) jest po prostu płaska i służy jako tło. W filmie Lopeza zabrakło też odcieni szarości, które dominowały w powieści, a wszystko dzieje się zbyt szybko i... zbyt łatwo. Jasne, to lekka i przyjemna powieść, ale historia Alexa i Henry'ego była nieco bardziej skomplikowana, a ich walka o miłość znacznie cięższa.
Sporo bystrych i ciętych dialogów McQuiston zostało zachowanych, ale filmowe "Red, White & Royal Blue" jest uładzoną opowieścią bez tego czegoś. Bez pazura.
To po prostu ładna historia miłosna, która ma serce po właściwiej stronie i przypomina, że każdy powinien być tym, kim chce, i kochać tego, kogo chce. Są tu ładni ludzie, ładne zdjęcia, ładna muzyka, ale brakuje trochę w tym serca. Jest zbyt grzecznie, zbyt ładnie, nawet scenografia wygląda czasem na sztuczną. Ale czy to wystarczy na dobrą rozrywkę? Pewnie.
Taylor Zakhar Perez i Nicholas Galitzine to (prawie) idealnie Alex i Henry
Bo sercem tej historii są Alex i Henry. Mimo że wielu fanów wątpiło, że Taylorowi Zakharowi Perezowi i Nicholasowi Galitzinemu uda się oddać ich wyjątkową relację, to naprawdę im się to udało. To doskonali Alex Claremont-Diaz i książę Henry.
Jest jednak jedno "ale". Galitzine to idealny książkowy Henry, zarówno z wyglądu (wzorcowy książę z bajki), jak i charakteru. Aktor doskonale pokazuje fasadę, jaką książę zbudował, aby ochronić się przed światem. Gdy maska opada, Galitzine równie fantastycznie oddaje smutek, wyobcowanie i wstydliwą radość, jaką bohater odczuwa z dala od kamery i Pałacu. Czasem wystarczy mu tylko wzrok, aby pokazać wszystko, co czuje Henry.
To "ale" dotyczy Aleksa. Owszem, Perez jest idealny jako pierwszy syn: przebojowy, wygadany, żyjący chwilą, ale jest... za stary. Aktor jest po trzydziestce, bohater miał niecałą dwudziestkę na karku i to widać, bo filmowy Alex jest już dojrzałym, pewnym siebie mężczyzną. Do tego pioruńsko przystojnym z kaloryferem na brzuchu. Tak, Alex był przystojny, ale twórcy chyba nieco przesadzili. Ktoś napisał, że pierwszy syn wygląda, jakby powinien się już zapisać na kolonoskopię i trafił w punkt.
Co nie zmienia faktu, że tych atrakcyjnych mężczyzn świetnie się razem ogląda. Aktorzy mają fantastyczną chemię, a ich wspólne sceny od początku skrzą się humorem i seksualnym napięciem. Sceny erotyczne (które w książce są bardzo odważne i seksowne) są tutaj łagodniejsze, ale wciąż śmiałe jak na gejowski seks w mainstreamie. Z kolei te bardziej subtelne, emocjonalne sceny są perełkami, bo nie trudno uwierzyć, że filmowi Alex i Henry mają na swoim punkcie bzika.
Nic dziwnego, że fani zakochali się w Aleksie i Henrym na ekranie, a aktorom codziennie przybywają kolejne tysiące obserwujących na Instagramie. Coś czuję, że oboje to to nowi Internet Boyfriends, bo wzdychają do nich kobiety i mężczyźni, a charyzmatyczny, zmysłowy i przypominający młodego boga Taylor Zakhar Perez to nowa wschodząca gwiazda. Naprawdę obaj na to zasługują.
Jakie były te wiadomości, dobra i zła, o których pisałam na początku? Dobra: "Red, White & Royal Blue" to niezła, seksowna komedia romantyczna ze świetnymi głównymi bohaterami, w której można się zakochać. Zła: fani książki mogą być zawiedzeni, bo topór scenarzystów sięgnął najfajniejszych książkowych momentów i nie ma tu "tego czegoś". Ale cóż, przecież książka zwykle jest lepsza.