Joanna Sałyga, czyli "Chustka", przez dwa lata opisywała na blogu walkę z rakiem
Joanna Sałyga, czyli "Chustka", przez dwa lata opisywała na blogu walkę z rakiem Fot. chustka.blogspot.com/www.aniahermanowicz.pl
Reklama.
Joanna "Chustka" Sałyga, znana m.in. z kampanii Fundacji Rak'n'roll "Zbieramy na cycki, nowe fryzury, dragi", przez ponad dwa lata opisywała na blogu swoją walkę z rakiem. "Mam na imię Joanna, mam 35 lat. (…) Jestem szczęśliwa, że zachorowałam. (…) Łatwo się męczę, potrzebuję w ciągu dnia zdrzemnąć się, muszę często jeść i bardzo uważać na to, co jem. Ale to są nieprzeszkadzające drobiazgi, najważniejsze przecież, że żyję" – pisała w swojej pierwszej notce.
Później relacjonowała codzienne zmagania z chorobą, zwierzała się ze smutków, dzieliła radosnymi chwilami. Zmarła 29 października ubiegłego roku. Blog wciąż jednak działa - prowadzi go mąż "Chustki".


"Miłość zwycięży SM" – taki tytuł nosi blog Agaty Długokęckiej, 27-latki z Gdańska, która cierpi na stwardnienie rozsiane. Trzy lata temu stronę założył dla niej mąż. Miała służyć jako narzędzie pozwalające dotrzeć do potencjalnych darczyńców, którzy finansowo wesprą leczenie Agaty. Teraz jest dla niej czymś więcej. Jak przyznała Agata w rozmowie z naTemat, pisanie pozwala dać upust emocjom, a komentarze internautów zachęcają do codziennej walki.


U Adriany Nowak trzy lata temu zdiagnozowano bardzo rzadki, złośliwy nowotwór, odporny na leczenie chemioterapią i radioterapią. "Instytut Ortopedyczny w Bolonii we Włoszech, jako jedyny, dał mi szansę na powrót do zdrowia. W ciągu trzech lat przeszłam tam cztery, bardzo skomplikowane operacje" – pisze na swoim blogu. Choć wiadomość o chorobie była dla niej szokiem, wierzy, że "w obliczu tego problemu można znaleźć w sobie ogromną siłę". Pomagają w tym częste wpisy na blogu.

Podobnych stron jest w sieci wiele. Każda opowiada inną historię, ale łączy je jedno – choroba. O tym, co dają autorom, dlaczego powstają i czy rzeczywiście pomagają, rozmawiamy z psycholożką dr Ewą Woydyłło-Osiatyńską.

Dlaczego osoba chora na raka albo na stwardnienie rozsiane chce dzielić się na blogu swoim życiem, opisywać zmagania z chorobą?
Dr Ewa Woydyłło-Osiatyńska: Dlatego, że ludzie są dzisiaj bardzo samotni. Rodzina jest rozproszona, nie ma mocnych więzi, a wobec tego w tej samotności szukają wsparcia gdzie indziej. Internet idealnie wypełnił tę potrzebę, fenomenalnie się do tego nadaje. Tutaj znalezienie wsparcia jest dosyć łatwe, bo to jest przecież anonimowa forma komunikacji. Drugi powód jest taki, powiem obrazowo, że jeśli kogoś coś boli, to człowiek jęczy, bo tak wyraża swoją desperację, lęk, przerażenie. Blog prowadzony w chorobie jest właśnie takim jękiem.
I wielu internautów najwidoczniej chce uczestniczyć w przeżywaniu choroby...
Właśnie w tej reakcji, w możliwości wysłuchania przez drugiego człowieka, można znaleźć ulgę i nadzieję. Osoby chore piszą bloga i liczą na to, że ktoś czasem odpowie, czasem zareaguje motywującą historią, doda otuchy, podzieli się swoim doświadczeniem, albo po prostu przeczyta. Oczywiście jest też inny motyw, czyli znalezienie pomocy finansowej.
Z tego wynikałoby, że blog może być terapią. Jeśli ktoś przewlekle chory przychodzi do pani gabinetu, radzi pani założyć taki pamiętnik?
Oczywiście. Nawet niekoniecznie internetowy. Ja zawsze mówię: kupuj zeszyt, siadaj i wypisz wszystko to, co czujesz, posegreguj, wypłacz się. Ludzie, którzy tego nie zrobią, mogą odczuć poważne konsekwencje. Desperacja w chorobie może spowodować bezsenność, problemy w codziennym funkcjonowaniu, a w końcu depresję. Jeśli ktoś zamiast na ramieniu drugiej osoby wypłacze się na blogu, tym lepiej dla jego kondycji psychicznej.

Widzi panie jakieś wady i zagrożenia w takich blogach?
Zagrożeniem jest być może to, że w internecie łatwo trafić na kogoś, kto jest nietaktowny, niemiły i pisze tylko po to, by urazić drugiego człowieka. Tyle że to są takie hieny, które w realu też można spotkać. Trzeba się z tym pogodzić. Ja widzę w takich blogach prawie same zalety także z jeszcze jednego względu, o którym wcześniej nie powiedziałam. Bywa tak, że chora osoba nie chce rozmawiać z rodziną o swoich problemach, żeby nie obarczać najbliższych swoim cierpieniem. W efekcie oszczędza rodzinę, ale sama zostaje ze swoim bólem. Jako najlepszy powiernik takich historii dobrze sprawdza się ktoś obcy, niezaangażowany emocjonalnie. Anonimowy użytkownik internetu nie będzie tak cierpiał, jak przeżywałaby to matka, ojciec czy rodzeństwo.
A jakie znaczenie mają te blogi dla drugiej strony, czyli dla osób, które je czytają?
Też pomagają. Sprawiają, że za chorobą można zobaczyć konkretnego człowieka. Rak czy inne schorzenia nie wydają się wtedy tak odległe, co pozwala dostrzec problemy chorych, ale też docenić własne zdrowie i życie. A to jest przecież bardzo ważne.