Wiele wskazuje na to, że kampania wizerunkowa przed wyborami będzie należała do Prawa i Sprawiedliwości. Opozycja skarży się bowiem, że nawet gdyby chciała, niespecjalnie będzie miała możliwość ją przeprowadzić. Wicemarszałek senatu Michał Kamiński wskazał dziś w TVN24, na czym polega problem.
– Dzisiaj wiemy o tym z rynku, że ogromne państwowe koncerny wykupiły bardzo dużą część reklamy zewnętrznej w Polsce. Tak więc na wybory opozycja, nawet mając legalne pieniądze, nie jest w stanie zapewnić sobie dużej obecności w billboardach.
Jak dodał, nie chodzi jednak o to, żeby reklamować Prawo i Sprawiedliwość oraz działania rządu, tylko by zagrodzić możliwość reklamowania się przedstawicielom opozycji.
– Wieszajmy banery partii opozycyjnych na naszych balkonach, płotach... To jest nasza odpowiedź. Nie za kradzione pieniądze. Róbmy kampanię obywatelami – dodał.
PiS ma przewagę w prowadzeniu kampanii? Ekspert komentuje
Ale działania PiS, o których mówi Michał Kamiński, mają nie być żadną nową praktyką. Jak tłumaczy w naTemat dr Krystian Dudek, ekspert ds. wizerunku politycznego Akademii WSB i doradca sztabów, to strategia prowadzona od wielu lat i to zarówno w przypadku wyborów na szczeblu krajowym, jak i samorządowym.
– Od firmy, która sprzedaje nośniki, zależy, komu je sprzeda. Nie dziwi, że wybiera klienta, któremu może sprzedać od razu dużą pulę – tłumaczy ekspert i wskazuje, że to promuje działania ugrupowań, które organizują wielkie kampanie i dysponują dużymi pieniędzmi. Jego zdaniem to nie tak, że tylko PiS stać na organizację takich ruchów, lecz kwestia przyjętej strategii.
dr Krystian Dudek
Pełnomocnik Rektor Akademii WSB ds.
Inną kwestią jest forma, w której prowadzi się takie działania, bo nie każde ugrupowanie chce rezerwować przestrzeń reklamową odpowiednio wcześniej.
– Sztaby lubią wykorzystywać w kampaniach element zaskoczenia i mogłyby zarezerwować nośniki, ale robią to tak, żeby konkurencja nie wiedziała, ile czego się zamawia. To jednak także żadna nowość. Od lat jest to robione tak, że zaprzyjaźniony z partią podmiot ma zabukowane nośniki, z których rezygnuje w stosownym momencie. Tak się składa, że w kolejce po nie stoi polityk – tłumaczy.
Daniny dla PiS
O tym, że sztab PiS może dysponować gigantycznymi środkami, które pochodzą nie tylko z subwencji, świadczyć mogą również działania zaprzyjaźnionych z partią osób. Jak informowaliśmy w naTemat, Prawo i Sprawiedliwość ma na swoim koncie prawie 1,3 miliona złotych, które pochodzą od przedstawicieli największych państwowych spółek.
O sprawie donosił Onet, który ustalił, że ludzie powiązani bezpośrednio z PiS, lub którzy objęli stanowiska w momencie, w którym partia doszła do władzy, regularnie zasilają konto ugrupowania.
wśród osób, które dokonały maksymalnych dopuszczalnych wpłat na partyjne konto PiS dokonali Daniel Obajtek z Orlenu, Beata Kozłowska-Chyła, Małgorzata Sadurska i Piotr Nowak z PZU, Andrzej Jaworski z PZU Zdrowie, Paweł Szczeszek z Tauronu, Wojciech Dąbrowski z PGE, Filip Grzegorczyk z Zakładów Azotowych Kędzierzyn, Marek Wadowski z Azotów Energia i Leszek Skiba z banku PEKAO. Zapłacili oni po 45 tys. 150 zł, czyli 15-krotnoć minimalnego wynagrodzenia za pracę.
Ernest Bejda z zarządu PZU zapłacił 45 tys. zł., prezes KGHM Polska Miedź Paweł Zdzikot 44 tys. zł, prezes należących do Azotów Zakładów Chemicznych Police Mariusz Grab 41,5 tys. zł., a Artur Warzocha i Tomasz Szczegielniak z Tauronu zapłacili po 40 tysięcy złotych.