Były rzecznik PiS a dziś doradca Andrzeja Dudy Marcin Mastalerek nie przebierał w słowach, mówiąc o listach PiS. Jak wskazał, ich celem jest zadowolenie działaczy z różnych frakcji, a ostatecznie może doprowadzić do nawet spadku poparcia dla ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego.
Reklama.
Reklama.
Ogłoszenie list Prawa i Sprawiedliwości było wydarzeniem przez długi czas utrzymywanym w tajemnicy. Jarosław Kaczyński dokonał tego dopiero 31 sierpnia i jedynkami na listach zostali głównie najbardziej znani i zaufani politycy frakcji. Zatem nie zabrakło na nich między innymi Jacka Sasina, Przemysława Czarnka, Ryszarda Terleckiego, czy Mateusza Morawieckiego.
Było też jednak trochę zaskoczeń. Miejsca na listach nie znalazło się bowiem dla wielu działaczy, którzy w danym miejscu byliby dla partii "pewniakiem". O tym w RMF FM mówił były rzecznik PiS Marcin Mastalerek.
– Patrzyłem na listy PiS w województwie łódzkim i to są najgorsze listy od 2011 roku. Te listy, przynajmniej w województwie łódzkim, na którym się znam, są tylko i wyłącznie walką frakcji i frakcyjek, zadowalaniem tych i tamtych. One niestety nie maksymalizują wyniku Prawa i Sprawiedliwości – ocenił doradca Andrzeja Dudy.
Jak dodał Mastalerek, na listach nie znaleźli się między innymi samorządowcy. Tymczasem to właśnie nie na barwy partyjne w przypadku takich kandydatów głosują obywatele, lecz na konkretnych ludzi Na to również wskazał doradca prezydenta Dudy.
Dlaczego listy PiS mają taki kształt?
Po ogłoszeniu jedynek na listach Prawa i Sprawiedliwości pojawiło się wiele komentarzy o tym, że pierwsze miejsca otrzymały głównie osoby, które są dla władz PiS wyjątkowo godne zaufania, lub same tworzą główny trzon partii. Sporo z nich nie ma jednak zbyt wiele wspólnego z okręgiem, z którego startuje, czego doskonałym przykładem jest Jarosław Kaczyński. Całe lata prezes PiS startował z Warszawy, ale tym razem wystawiono go z okręgu Świętokrzyskiego.
O ile prezes PiS raczej nie będzie borykał się z ryzykiem porażki, o tyle są politycy, którzy taki scenariusz muszą rozważyć, bo zwyczajnie nie są znani. O tym mówił Mastalerek, którego zdaniem taka konstrukcja list może negatywnie wpłynąć na wynik wyborów.
– Jarosław Kaczyński, jeśli chce wygrać, to musi te tłuste polityczne kotki ze swojej kanapy na Nowogrodzkiej zepchnąć albo i zrzucić. Niech jadą w teren i niech robią kampanię – powiedział były rzecznik PiS.
Nowy spot PiS, a w nim... kot
Do kotów prezes Kaczyński ma jednak słabość. Jego "polityczne kotki" znalazły miejsce na listach, a jego własny kot wziął udział w spociemającym (przynajmniej w teorii) promować referendum.
Jak informowaliśmy w naTemat, partia wyemitowała film, na którym Jarosław Kaczyński odbiera telefon. Ten ma być łączeniem z Olafem Scholzem, który ma chcieć rozmawiać z prezesem na temat wieku emerytalnego w Polsce. Jarosław Kaczyński bohatersko odpowiada na to, że o tym jednak zdecydują Polacy w referendum, bo Tuska już nie ma i odmawia rozmowy z kanclerzem Niemiec.
W spocie pominięto informację, że Polska zobowiązała się do podjęcia działań prowadzących do rekomendacji pracy wśród seniorów po osiągnięciu wieku emerytalnego. Zobowiązania padły przy okazji porozumienia w sprawie KPO.