Musical o 6 żonach Henryka VIII już w Polsce. To niby odległa dla nas sprawa, ale naprawde warto
Kamil Frątczak
11 września 2023, 17:32·5 minut czytania
Publikacja artykułu: 11 września 2023, 17:32
"Rozwiedziona, stracona, zgon. Rozwiedziona, stracona, wdowa po" – to one, bohaterki musicalu "SIX" wystawianego na deskach teatru Syrena w Warszawie. To opowieść o sześciu żonach Henryka VIII, który dzięki nim stał się jednym z najpopularniejszych władców Wielkiej Brytanii. Teraz to one przejmują scenę, by opowiedzieć swoje historie na nowo.
Ocena redakcji:
5/5
Reklama.
Reklama.
Encyklopedyczna definicja słowa "król" tłumaczy je jako "tytuł monarchy sprawującego najwyższą władzę w królestwie". Z czym zazwyczaj się kojarzy? Z władzą, siłą, potęgą, autorytetem. Oczywiście. Jednak w przypadku Henryka VIII było zupełnie inaczej. On na kartach historii zapisał się z zupełnie innych względów. Wszyscy kojarzą go za sprawą jego sześciu żon. Ta historia obiegła cały świat, a jakiś czas temu powstał na ten temat nawet musical "SIX", który okazał się megahitem na Broadwayu.
"Rozwiedziona, stracona, zgon. Rozwiedziona, stracona, wdowa po" – to słowa, które wybrzmiewają już na samym początku musicalu. Sceniczne królowe przedstawiają swój los, jednak nie wszyscy wiedzą, że to nawiązanie do popularnej brytyjskiej wyliczanki, której dzieci używają w trakcie zabawy. Zawdzięczają ją właśnie królowi Henrykowi VIII Tudorowi, który z czasem stał się symbolem wielożeństwa i kunktatorstwa.
Gdy tylko usłyszałem o musicalu "SIX" – który należy do spektakli o podłożu historycznym – pomyślałem sobie, że to nie ma prawa się udać. Jednak kiedy dwa lata temu po raz pierwszy odsłuchałem jego ścieżkę dźwiękową, od razu się zakochałem. Nie musiałem długo czekać, żeby doszły mnie słuchy, że broadwayowski hit zostanie wystawiony na deskach Teatru Syrena w Warszawie. Wtedy zacząłem się zastanawiać, jak zostanie on przyjęty w Polsce? Przecież to nie jest "nasza historia". Po obejrzeniu polskiej prapremiery nie mam żadnych wątpliwości.
Musical o sześciu żonach Henryka VIII? Królowe objęły warszawski tron
O czym opowiada musical? Bez spojlerów. To spotkanie sześciu kobiet, które połączył jeden mężczyzna. Wracają one, by na nowo zapisać się na kartach historii i opowiedzieć swoje losy z własnej perspektywy. W trakcie koncertu pop walczą o miano najważniejszej królowej, udowadniając sobie, która miała najgorszy żywot u boku Henryka VIII.
Twórcy musicalu Toby Marlow i Lucy Moss zadbali, by każda z królowych była alter ego współczesnych gwiazd muzyki pop.
Tym samym Katarzyna Aragońska to mieszanka Beyoncé i Jennifer Lopez. W postaci Anny Boleyn widoczna jest inspiracja Avril Lavigne czy Miley Cyrus. Jane Seymour wzorowana jest na takich ikonach jak Adele,Celine Dion czy Rihanna. Anna z Kleve ma w sobie coś z Nicki Minaj, Beyoncé i Iggy Azalei w jednym. W Katarzynie Howard widać wyraźne wpływy młodszych popowych gwiazd takich jak Britney Spears czy Ariana Grande. Z kolei tworząc Katarzynę Parr widać inspirację autorów twórczością Alicii Keys czy Emeli Sandé.
Rozpoczyna się show. Kurtyna w górę, a zza niej wyłaniają się zakapturzone "królowe". Jeszcze nie wiem, co mnie czeka, choć oczekiwania mam ogromne. Wiedząc, że musical powstał na bazie licencji "non replica" (spektakl zawierał zupełnie nowe kostiumy, autorską scenografię czy inscenizację odległą od tej na Broadwayu), tym bardziej byłem ciekawy, czy rozwiązania sceniczne mnie zaskoczą.
"Girl Power"
Po pierwsze wielkie brawa za zaangażowanie do udziału w produkcji istnie kobiecego składu. Na scenie oprócz sześciu głównych bohaterek można było zobaczyć band, w skład którego wchodziły również same kobiety. I dawały one czadu (nigdy nic nie robiło na mnie większego wrażenia niż kobieta grająca na perkusji)! Pierwszy numer rozgrzał publiczność do czerwoności. Już wtedy wiedziałem, że będzie dobrze. Potem zaczęły się prawdziwe "igrzyska" i przyszedł czas na przysłowiowe "5 minut" każdej z "królowych".
Jako pierwsza zaprezentowała się Katarzyna Aragońska – w tej roli fenomenalna Olga Szomańska, znana widzom między innymi z serialu "M jak Miłość" TVP czy programu "Twoja Twarz Brzmi Znajomo" Polsatu. Opowiedziała ona pełną goryczy historię pierwszej żony. W swojej solówce "No way" (pol. "No nie") Szomańska nie brała jeńców, a jej wysokie dźwięki wywołały na mojej skórze dreszcze. Perfekcyjna w każdym calu.
Druga w kolejce po tron była Anna Boleyn. To historia jednej z żon, którą Henryk VIII skazał na ścięcie głowy za niewierność – choć on sam nie był ideałem cnót wszelakich. Zabawna, momentami wręcz ironiczna postać Boleyn z głosem jak dzwon to zasługa Izabeli Pawletko, za co należą się ogromne brawa.
Po dwóch numerach istnie tanecznych przyszedł czas na chwilę nostalgii. Kiedy Marta Burdynowicz (znana publiczności z programu "The Voice of Poland") jako Jane Seymour opowiadała swoją poruszającą historię, po niejednym policzku spłynęła łza. To było bardzo intymne, magiczne. Tylko ona, jej anielski głos i poruszona widownia.
Siłą tego spektaklu są zdecydowanie sceny zbiorowe. Warto wspomnieć, że aktorki przez półtorej godziny (bo tyle trwa spektakl) prawie w ogóle nie schodzą ze sceny. Housowy numer "Haus of Holbein" to istny pastisz. I tym razem po policzkach widzów płynęły łzy, jednak nie ze wzruszenia, a ze śmiechu.
Na kolejny ogień poszła Małgorzata Chruściel jako Anna z Kleve. Ta dziewczyna to istne zwierzę sceniczne. Zawładnęła sceną, a jej osobowość i charyzma wypełniły salę po brzegi. Nie wspomnę o głosie, którego ciemne brzmienie wprowadzało w drgania wszystkie moje tkanki.
Na koniec pozostały dwie królowe. W rolę Katarzyny Howard (również ściętej przez Henryka VIII) wcieliła się boska Anna Terpiłowska. Jej przykra w zasadzie historia w popowej aranżacji zachwyciła widownię. Trzeba przyznać, że aktorka świetnie poradziła sobie z najtrudniejszym (moim zdaniem) numerem w całym musicalu – choć nie ukrywam, że każdy z nich stawia przed aktorkami wiele wyzwań.
Ostatnia królowa Katarzyna Parr miała czterech mężów. Ona jako jedyna przeżyła Henryka VIII, o czym z dbałością o każdy szczegół i rozbrajającą szczerością opowiedziała Natalia Kujawa. Nie będę oryginalny pisząc, że wokalnie "rozwaliła system". Jednak jej wrażliwość, którą obnażyła przed publicznością, poruszyła najskryciej skrywane pragnienia mojej duszy.
Jak na każdy wymagający spektakl przystało realizatorzy zadbali również o drugą obsadę, w której skład wchodzą: Aleksandra Gotowicka (Anna Boleyn, Katarzyna Howard), Marta Skrzypczyńska (Anna z Kleve, Katarzyna Parr) oraz Agnieszka Rose (Katarzyna Aragońska, Jane Seymour).
Świetne dialogi w tłumaczeniu Jacka Mikołajczyka wielokrotnie rozbawiały mnie do rozpuku, a to wszystko dzięki znakomitym interakcjom "królowych" na scenie i fenomenalnej grze aktorskiej. Wszystkie panie wykazały się ogromnym poczuciem humoru oraz dystansem, a to wszystko dzięki sprawczyni całego zamieszania, czyli reżyserce i choreografce musicalu Ewelinie Adamskiej-Porczyk. To właśnie ona wyciągnęła ze spektaklu wszystko, co najlepsze!
Niestety z wielką przykrością muszę napisać jedno, nawiązując do piosenki Aragońskiej. Kostiumy... NO NIE! Ogromne brawa za zachowanie oryginalnej kolorystyki, charakterystycznej dla postaci granych na Broadwayu. Mimo wszystko zabrakło mi w nich jednego... epoki. Rozumiem zamysł uwspółcześnienia postaci, jednak przy scenografii, która wprowadza nas w iście "zamkowy, dworski" klimat, te stylizacje (bo tak pozwolę sobie je nazwać) się nie sprawdzają.
"SIX" to znakomity musical-koncert dla widowni w każdym wieku. Uczy, bawi, ale przede wszystkim pozwala widzom wysnuć wnioski. Do myślenia z pewnością daje puenta finałowa, a przez większość spektaklu uśmiech nie schodził mi z twarzy. To historia o kobiecej sile. O królowych, które na nowo chcą zapisać się na kartach historii, albo jak pada w spektaklu – "HERSTORY".
Odważnie mogę się pokusić o stwierdzenie, że to jedna z najlepszych i najdłużej wyczekiwanych premier tego, jak i minionych sezonów teatralnych. Polecam wybrać się na ten musical i przekonać się osobiście. Spektakl trwa około 1,5 godziny (bez przerwy).