Masz na Facebooku zdjęcie z papierosem? Dzięki kontrowersyjnym praktykom niektórych firm możesz więcej zapłacić za ubezpieczenie zdrowotne.
Masz na Facebooku zdjęcie z papierosem? Dzięki kontrowersyjnym praktykom niektórych firm możesz więcej zapłacić za ubezpieczenie zdrowotne. Shutterstock.com
Reklama.
Od kilku dni emocje wśród internautów rozbudza krótki film prezentujący wywiad, jakiego udzielił w TVN CNBC wiceprezes Alior Banku, Michał Hucał. Wspomina w nim m.in. o tym, że bank zamierza gromadzić zewnętrzne dane o swoich klientach, kompilować je z posiadanymi już informacjami, a następnie opracowane w ten sposób “profile” odsprzedawać innym firmom. Procedura profilowania ma przebiegać np. w oparciu o informacje uzyskane z portali społecznościowych oraz od operatorów telekomunikacyjnych. Jest to tzw. koncepcja Big Data.
Fotka z papierosem na FB? Zapłacisz więcej za ubezpieczenie
Autor bloga niebezpiecznik.pl, który jako jeden z pierwszych zwrócił uwagę na kontrowersyjne plany banku, zauważa, że szczególnie niepokoi fakt, iż dane mogą być odsprzedane innym przedsiębiorcom.
niebezpiecznik.pl

Jakie korzyści mają płynąć dla firm trzecich z outsource’owania do Aliora “profilowania” klienta? Przede wszystkim finansowe — Firma ubezpieczeniowa może się dowiedzieć od Aliora, że dana osoba powinna więcej płacić za ubezpieczenie na życie, bo — jak podpowiada wiceprezes Aliora — będzie można np. dowieść tego, że ktoś pochwalił się na Facebooku, iż pali papierosy. CZYTAJ WIĘCEJ


Internauci komentujący wywiad nie zostawili na Hucale suchej nitki, nazywając zamierzenia banku inwigilacją i zapowiadając, że nigdy nie powierzą mu swoich pieniędzy. Równie ostro plany prezesa ocenił prowadzący program, porównując żartobliwie bank do KGB.
Firma w opublikowanym przez siebie oświadczeniu (można je przeczytać w całości np. w komentarzach na stronie dobreprogramy.pl) podkreśla jednak, że profilowanie ma służyć przede wszystkim interesom klientów, np. dzięki “uproszczonym procesom oceny zdolności kredytowej, a w przyszłości również bardziej spersonalizowanym produktom bankowym”. W tekście zastrzeżono też wyraźnie, że “Alior Bank nigdy nie zamierzał dzielić się z kimkolwiek danymi na temat klientów bez ich zgody”. O ile pierwszy z tych argumentów to raczej wizerunkowe mydlenie oczu, to w przypadku drugiego z całą pewnością coś jest na rzeczy. Bo naszą prywatność często oddajemy firmom za darmo. Na własne życzenie.
Podpis bez czytania
– Na publiczny widok wystawiamy nasze zainteresowania, opinie, nierzadko także zachowania konsumenckie. Co więcej, czynimy to głównie za pomocą zagranicznych mediów społecznościowych i bez przesadnego przejmowania się regulaminami, czemu więc mielibyśmy się bać banku związanego polskim prawem bankowym? – pyta retorycznie Michał Kryński, dziennikarz Bankier.pl.
Dziennikarz dodaje, że większość dokumentów czy umów, np. kredytowych i telekomunikacyjnych, podpisujemy bez czytania. – A jeśli mamy wątpliwości, rzadko powstrzymuje nas to przed złożeniem podpisu. Czas na żale przychodzi później. Jednocześnie często zapominamy, że chociażby na Facebooku dostępem do części informacji możemy – i powinniśmy – zarządzać, ograniczając liczbę osób, które mogą się z nimi zapoznać – tłumaczy.
Katarzyna Szymielewicz
Fundacja Panoptykon

To, co firmy mogą robić z danymi swoich klientów i czy konkretne operacje wymagają zgody samych zainteresowanych, nie jest już takie oczywiste.

Kryński twierdzi, że w tym kontekście oburzenie na wiceprezesa Alior Banku jest nie na miejscu. Dodaje też, że Alior nie jest wcale pierwszą firmą, która sięga po tego typu praktyki. – Koncepcje oparte o wykorzystanie danych posiadanych przez banki czy organizacje kartowe – choćby Visę i Mastercard – krążą w branży finansowej od dłuższego czasu. I bynajmniej nie stanowiły nigdy ściśle strzeżonej tajemnicy. Od blisko dwóch lat otwarcie mówi się o nich na ogólnodostępnych konferencjach, zarówno w Polsce, jak i za granicą. Alior nie jest ani pierwszą, ani ostatnią instytucją, która zastanawia się, jak dane o klientach przełożyć na nowy biznes – tłumaczy dziennikarz.
Powszechne nie znaczy nieszkodliwe
Z opinią Kryńskiego zgadza się Katarzyna Szymielewicz z Fundacji Panoptykon. – Przyznam, że wypowiedź pana Michała Hucała zaskoczyła mnie, ale i ucieszyła, ponieważ wiceprezes powiedział głośno to, co myśli – a zapewne również robi – wielu przedstawicieli biznesu. W USA dość regularnie wybuchają afery z profilowaniem w tle – bohaterem jednej z głośniejszych był Amazon, który korzystając z informacji o swoich klientach oferował różnym osobom te same książki po innych cenach – mówi Szymielewicz.
Szymielewicz dodaje jednak, że popularność tego typu praktyk nie oznacza, iż nie powinniśmy się niepokoić. I nie chodzi tylko o naszą osobistą niefrasobliwość w udostępnianiu swoich danych. – Problematyczna jest obróbka tych danych – integrowanie, łączenie w kategorie i analizowanie w oparciu o złożone algorytmy – oraz podejmowanie na tej podstawie konkretnych decyzji. To, co firmy mogą robić z danymi swoich klientów i czy konkretne operacje wymagają zgody samych zainteresowanych, nie jest już takie oczywiste – tłumaczy.
Trzeba pamiętać, że zgodnie z polskim prawem, powierzając firmie dane, zezwalamy na ich wykorzystywanie w celach marketingowych. Wobec rozwoju technologii pojawia się jednak wiele pytań, np. czy tworzenie szczegółowych profili mieści się jeszcze w ramach marketingu bezpośredniego? – Takie podejście może być niebezpieczne, bo profilowanie umożliwia firmom np. cenową dyskryminację. Uwagę na to zwróciła także Unia Europejska, która problematykę konsekwencji profilowania planuje uregulować w przygotowywanym właśnie rozporządzeniu o ochronie danych osobowych – mówi Szymielewicz.
Szkoda, że w internetowej dyskusji o słowach Michała Hucała mało mówi się właśnie o przepisach, granicach prywatności i ochronie naszych danych. Więcej za to jest rytualnego “hejtingu” i wieszania psów na prezesie oraz jego firmie. Nie usprawiedliwiając nieetycznych praktyk, nie powinniśmy zapominać o szerszym kontekście sprawy. Nie zaszkodziłby także mały rachunek sumienia, bo nierzadko zdarza się, że sami podkładamy się firmom, które zarabiają na naszej niefrasobliwości.